Ciężko jest nazwać nocą świat widzialny. Kształty rzeczywistości zmieniają wtedy swe właściwości i przybierają różnoraką formę, niemal nienazwaną, nadzwyczajną. Czasem wręcz przerażającą. Czerń która rozpływa się niczym smoła, wyciąga swoje płynne palce i zatapia w swe odmęty wszystko co spotka na swej drodze. Cienie nadające nowe znaczenie starej materii, a ludzkiemu oku zostawia do dostrzeżenia jedynie skrawek, by resztę mogła wchłonąć wyobraźnia. By można było ujrzeć w nich świat fantastyczny i koszmarny. Ucieleśnia to czego od zawsze człowiek jest tak ciekawy, a jednocześnie czego się boi - nieznanego. Ciemne kształty nieznanej natury, szumiące z lekka jakby w szepcie, niosą przez ludzkie umysły na nietoperzowych skrzydłach niepokój. Brama przez nieznane dotąd ścieżki, prowadząca nie wiadomo dokąd i nie wiadomo co skrywająca. Stawiająca przed człowiekiem pytania na które w ciemnościach bardzo trudno znaleźć odpowiedzi. Przestrzegające swym mistycyzmem pozwalają przypomnieć sobie że na tym świecie to nie człowiek jest najpotężniejszą siłą. Czerń nocy i w końcu nikły blask księżyca, niby ogarek wśród bezkresu, tworzą w naszych oczach iluzję, złudne pocieszenie, że może istnieć coś bardziej okrutnego, przerażającego i gwałtownego niż nasz własny, codzienny świat.
A co jeśli świat nocy istnieje tak samo namacalnie jak ten dzienny? A co jeśli wszystko czego się lękamy ma rację bytu i czai się gdzieś wśród mroku krętych leśnych ścieżek.
To wszystko kwestia tego w co się wierzy, a może tylko tak zdaje się wydawać. Może właśnie w ten sposób człowiek sam sobie zamyka oczy i nie pozwala dopuścić mroku do własnego życia. Bo przecież każde odbicie księżyca podyktowane jest czynnikami astronomicznymi, każde zjawisko da się racjonalnie, w sposób zimny, naukowy wytłumaczyć.
A co jeśli w pewnym momencie okazuje się że nie wszystko? Kiedy miłość jest uczuciem a nie jedynie impulsem elektrycznym przeszywającym nasze ciała? Kiedy zaciera się granica między tym co tak łatwo wyjaśnić, a tym co niewyjaśnione? Takie pytanie spotyka nas raz na jakiś czas, jednak są miejsca w których jest szansa zastanowić się nad tym głębiej. Miejsca które wbrew woli wrzucają w świat nieznany i szczerzą swoje opływające cieniem kły. Miejsca przyjazne rozkwitowi sztuki, odpoczynkowi. Miejsca w których ludzkość na chwilę zwalnia i ma czas by rozejrzeć się w około i zauważyć gdzie jest. Jednym z takich miejsc jest Nałęczów.
Niewielka miejscowość uzdrowiskowa położona gdzieś na Lubelszczyźnie. Miejscowość o tyle niezwykła że pod swoją powierzchnią posiadająca podziemne źródła, mające moc uleczania z różnych dolegliwości. Ma inne powietrze, inny klimat... Poza tym ma coś więcej, ma to ukryte, ulotne, nienazwane coś. Coś co niewidzialnie łapie nas za rękę i szepcze z wiatrem do ucha "Chodź za mną" i prowadzi w głąb leśnych ostępów, głębokich, lessowych wąwozów i napawa nas wrażeniem że czegoś jeszcze nie dostrzegamy. Mimo że oko i rozum już wie gdzie jesteśmy i co nas otacza.
Pierwotnie miejscowość była nazywana Bochotnicą a jej początki sięgają przełomu VIII i IX wieku po narodzinach Chrystusa, jednak jeszcze przed jego panowaniem na ziemiach i w duszach Polaków. Na obecnej Górze Poniatowskiego, niedaleko dzisiejszego budynku ochotniczej straży pożarnej, wzgórzu górującym nad okolicą, wzniesiono niewielki, tajemniczy gród w którym toczyło się życie, a może był to gród obronny? Światłe umysły tylko domniemują, choć kto wie, może po prostu z jakiegoś powodu nie mówią prawdy.
Później centrum osady przeniesiono na wzgórze, gdzie dziś znajduje się Kościół Parafialny pod wezwaniem Jana Chrzciciela. Do dziś słyszy się o tajemniczych, starożytnych katakumbach, tunelach ciągnących się pod jego powierzchnią.
W I połowie XIV w. powstała parafia w Bochotnicy. Również w tym samym stuleciu dokonano lokacji wsi na prawie niemieckim.Dnia 23 czerwca 1751 tereny te, należące do Aleksandra Gałęzowskiego zakupił Stanisław Małachowski nazywając w 1772 roku od noszonego przez swój ród herbu Nałęcz, całą posiadłość Nałęczowem. W przeciągu kilku lat od zakupu utworzył on pałac otoczony zielonym parkiem i dokończył murowanie kościoła. W trakcie budowy zmarła jego żona Maria Małachowska a sam Stanisław pomimo ponownego ożenku z Różą Bielską z Olbrachcic herbu Jelita, popadł w długi i zmuszony był sprzedać klucze nałęczowskie. Ziemie jeszcze przez kilka lat pozostawały w rodzinie Małachowskich przechodząc z rąk do rąk, a po powstaniu styczniowym dobra nałęczowskie kupił Michał Górski. Na początku odkryto lecznicze właściwości tutejszych wód; wykorzystali je trzej lekarze - sybiracy: Fortunat Nowicki, Wacław Lasocki i Konrad Chmielewski, modernizując w końcu XIX w. funkcjonujące już uzdrowisko za pieniądze ówczesnego właściciela Nałęczowa - Michała Górskiego. Stworzył on uzdrowisko w dzisiejszym kształcie miasto-ogród. To on uczynił z Nałęczowa liczący się ośrodek leczniczo-kulturalny. Kuracjuszami byli tutaj m.in. Bolesław Prus, Henryk Sienkiewicz i Stefan Żeromski.
I o tym ostatnim, jego tragedii będzie ta opowieść...
CZYTASZ
Doktor Nałęczowski
FantasiRzecz dzieje się w Nałęczowie na przełomie XIX i XX wieku i opowiada nieznaną historię dziejów Stefana Żeromskiego