VII. I'M OKAY, TRUST ME

105 9 15
                                    




VII 


Siedziałem przy biurku, masując pulsujące skronie. Kolejny raz spojrzałem na pobazgraną kartkę, która znajdowała się przed moimi oczami. Przełknąłem gulę w gardle, raz po raz wertując napisane przeze mnie notatki. „Cholera" – zakląłem pod nosem, gdy litery zaczęły dwoić mi się przed oczami. „Takiego pacjenta nigdy w życiu nie miałem" – pomyślałem, wzdychając ciężko.

„Co jest z nim nie tak?" - zadawałem sobie to pytanie, szukając odpowiedzi między zapisanymi stronami. Znalazłem krótkie podsumowanie, które stworzyłem po kilku pierwszych sesjach z pacjentem. Przeleciałem wzrokiem po nagryzmolonym tekście.

„Osobowość wieloraka. Wyróżniłem pięć charakterów, które zaobserwowałem u chorego. Pierwsza postać to tragiczny kochanek, który trafił do piekła po popełnieniu samobójstwa. Druga, prawdopodobnie, jest ewolucją pierwszej. To skupiony na zemście mężczyzna, który zamordował tysiąc złych ludzi, by móc wrócić z zaświatów do ukochanej kobiety. Podpisał również pakt z diabłem."

Przetarłem zmęczone oczy. 

„Osobowość numer trzy – pacjent chory na raka. Cierpi z powodu choroby i odlicza dni do śmierci, która ma przyjść pod postacią „czarnej parady". Chory jest wyniszczony od chemioterapii i nienawidzi swojego wyglądu. Opłakuje utraconą szansę na odwzajemnioną miłość. Osobowość numer cztery – zbawiciel. Przywódca „czarnej parady". Ojciec zabrał go na występy ulicznej orkiestry, gdy był mały i przepowiedział mu szczególny los. Zbawiciel ma za zadanie ocalić wszystkich złamanych, pobitych i przeklętych. Zarówno pacjent, jak i zbawiciel umierają."

Przewróciłem kartkę na następną stronę. 

„Ostatnia, piąta postać, to „Party Poison". Członek gangu, który pochodzi z przyszłości. Emanuje energią i mnogością barw. Jest skłonny do przemocy fizycznej. Kocha muzykę i sztukę, które uważa za swoją broń."

Obrzuciłem całe biurko nieprzytomnym wzrokiem. Nie wiedziałem, czy jestem w stanie pomóc mężczyźnie. 

„Ponadto, mężczyzna sporadycznie przybiera inne charaktery. Był kosmitą, który przybył z innej planety i musiał przebrać się za człowieka, zakładając męski garnitur. Pojawił się również klaun z makijażem przypominającym ducha bądź demona. Oprócz tego, mężczyzna był widywany w kobiecym przebraniu, choć nigdy nie zjawił się tak w moim gabinecie."

Czytałem dalej spisane notatki:

„Kolejnym problemem jest to, że mężczyzny nikt nie odwiedza. Często opowiada o żonie, której nigdy nie miał. Tęskni za bratem, choć ten nie odwiedził go od lat. Pacjent systematycznie pyta, gdzie jest jego „mały braciszek". Chory uroił sobie wyimaginowaną przyjaźń z różową małpą, której nadał imię „Lola". Jej wizerunki znajdują się na jego licznych rysunkach. Mężczyzna potrafi dobrze rysować, śpiewać i pisze wiersze, którymi się sporadycznie dzieli z personelem. Twierdzi, że wizje i koszmary, które go nawiedzają są źródłem jego inspiracji, więc raz na jakiś czas odmawia leczenia."

Spojrzałem na rubrykę, którą opatrzyłem tytułem „Wnioski".

„Pacjent regularnie podaje, że farmakoterapia nie działa. Nie widać również skutków psychoterapii. Komunikacja z mężczyzną jest utrudniona. Jest skłonny do wybuchów i często nie współpracuje. Potrafi nie respektować nietykalności lekarza i reszty personelu szpitala. Jest potencjalnym niebezpieczeństwem dla otoczenia, jak i wobec samego siebie."

Głośno westchnąłem, spoglądając na mężczyznę, który siedział po drugiej stronie biurka. Powoli zaczynałem rozumieć, że moim zadaniem nie jest pomóc mu wyzdrowieć, a raczej utrzymać przy życiu w zamkniętej placówce. 

Jedyne, co przyszło mi do głowy, to zaproponowanie pacjentowi zmiany leków na silniejsze. Pełen rezygnacji, podjąłem się negocjacji z pacjentem. Oznajmiłem również, że nie wykluczałem podjęcia się form terapii alternatywnej, w tym hipnozy i terapii szokowej. 

- Nie chcę żadnych kolejnych leków! - mężczyzna wrzasnął, cały czerwony na twarzy.

Rozłożyłem ręce w geście bezsilności. W duchu dziękowałem bogu, że pacjent był w swoim zwykłym, szpitalnym stroju, a jego włosy powróciły do naturalnej barwy. 

- Wszystko ze mną w porządku! - krzyknął, zrywając się z siedzenia - Czemu mnie nie słuchasz?! Przecież mówię prawdę! Obiecuję! Wszystko w porządku! Zaufaj mi!

- Gerard... - puknąłem palcami w zapiski, które znajdowały się na moim biurku – Moja analiza... Wskazuje na coś innego.

Mężczyzna wyciągnął w moim kierunku ramiona i potrząsnął z całej siły. Przybierając szaleńczą minę, huknął mi prosto w twarz:

- Nie jest ze mną w porządku! Nie jest ze mną, kurwa, w porządku! - darł się, a jego przekrwione oczy zaczęły wypełniać się mrocznym obłędem.

Spiąłem wszystkie mięśnie w swoim ciele. Obróciłem głowę w stronę telefonu, który znajdował się w rogu biurka, licząc, że jednak nie będę musiał wzywać ochrony.

- Opanuj się! - wrzasnąłem, czując jak emocje biorą nade mną górę.

Pacjent posłał mi rozszalałe spojrzenie, raptownie zmniejszając dystans między nami.

- Nie mam nic do stracenia – wyszeptał lodowatym tonem, błyskawicznie zaciskając dłoń na moim gardle. 

Wytrzeszczyłem gałki oczne w szoku, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu. 

- Widzę twoje oczy w basenie krwi... - wbił swój bezduszny wzrok we mnie - Chcę zobaczyć, jak wyglądają twoje flaki. Na pewno nie jesteś taki piękny w środku – powiedział, drapiąc paznokciem mój policzek.

Przeszedł mnie paraliżujący dreszcz. Mężczyzna wykorzystał swoją przewagę i popchnął mnie do tyłu, chcąc sprawić, żebym stracił równowagę. W ostatniej chwili chwyciłem za telefon i wcisnąłem guzik alarmowy, który łączył mnie bezpośrednio z ochroną szpitala.

- Wzywam ochronę! - zagroziłem mu zduszonym głosem.

Mężczyzna posłał mi wściekłe spojrzenie i ponownie zacisnął palce na mojej tchawicy, tym razem używając więcej siły. Zacząłem się dusić. Otworzyłem szeroko usta, desperacko próbując zaczerpnąć powietrze. 

Nagle, drzwi otworzyły się z hukiem i do pomieszczenia wkroczyła ochrona, trzymając w dłoniach kaftan bezpieczeństwa.

Gerard, wykorzystując ostatnie sekundy swojej przewagi, nachylił się nad moimi ustami i brutalnie zacisnął na nich swoje własne. Gdy ochrona złapała go za ramiona, próbując odciągnąć mężczyznę ode mnie, ten wbił zęby w moją dolną wargę, ciągnąc ją za sobą. Warknąłem z bólu, czując jak rozcina moją skórę do krwi, powodując silne pieczenie. Zaśmiał się, rozłączając zęby i posłał mi spojrzenie, jakiego nigdy przedtem nie widziałem. 

- Do zobaczenia w piekle – powiedział cierpkim głosem, gdy ochrona wykręciła jego ręce, siłą wciskając je w kaftan.

Obserwowałem, jak personel wynosił mojego pacjenta z gabinetu, który niekontrolowanie wierzgał w powietrzu nogami. Posłałem zakrwawiony uśmiech do znikającej za rogiem sylwetki mężczyzny, szepcząc z pogardą:

- Do zobaczenia w izolatce.

Gdy zostałem w pomieszczeniu sam, zamknąłem oczy i głośno westchnąłem. Zrozumiałem, że Way był nieuleczalnie chory, a nasz personel nie był w stanie mu pomóc. W całej swojej lekarskiej karierze, nigdy nie miałem do czynienia z tak beznadziejnym przypadkiem obłędu.

Przyłożyłem palec do pulsującej, rozciętej wargi. Z obrzydzonym wyrazem na twarzy oblizałem ją językiem i przełknąłem metaliczny posmak. Miałem szczerą nadzieję, że pacjent prędko nie wyjdzie z izolacji.

I'M OKAY, TRUST ME! - OPOWIADANIE (FRERARD)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz