Rozdział 59

759 53 2
                                    

Tak, jak obiecałam Bellamy'emu codziennie pojawiałam się u Abby. Niestety musiałam tam spędzać długie godziny siedząc podłączona do kroplówek. Podobno mój organizm był w opłakanym stanie, przez co wciąż nie mogłam wrócić do codziennych treningów i wyjazdów poza bramy obozu. Zostałam całkowicie odsunięta od pracy na czas nieokreślony. Słowo nieokreślony doprowadzało mnie do szału. Jak to określił jeden z głównych strażników, gdy próbowałam go przekonać, że mogę wrócić już do pracy, dopóki mój stan zdrowia nie będzie przynajmniej w minimalnej normie nie pozwolą mi jechać w teren.

Podczas moich pierwszych wizyt w centrum medycznym dowiedziałam się, że Abby chciała oddać przywództwo Kaneowi, jednak ten go nie przyjął. Wspólnie postanowili pozwolić ludziom zadecydować o tym, kto powinien zostać ich przywódcą. Chcieli urządzić wybory. Miałam wątpliwości, co do słuszności tego pomysłu. Nasi ludzie w ostaniem czasie podejmują bardzo wątpliwe decyzje. Jednak, kim ja jestem, by to oceniać. Chcą wybory, będą je mieć.

Bellamy przez ostatnie dni zachowywał się dziwnie. Stał się o wiele bardziej opiekuńczy, a wręcz nadopiekuńczy. Nie mówiłam jednak nic wiedząc, że po prostu się martwi. Starałam się go po prostu rozumieć.

Niepokoiło mnie w jego zachowaniu, jednak zupełnie coś innego. Chłopak zaczął spędzać o wiele więcej czasu z Pikiem. To właśnie głównie z nim, z Monty'm i mamą Monty'ego jeździli poza bramy obozu. Nie podobało mi się. Coś w ich zachowaniu mnie niepokoiło. Miałam wrażenie, że Pike i jego ludzie za bardzo wchodzą mu do głowy. Najbardziej w tym wszystkim irytował mnie sam Pike. Nigdy go nie lubiłam nawet na Arce i to tu na Ziemi się nie zmieniło. Teraz najbardziej irytowało mnie, jednak to, że manipuluje moim chłopakiem.

Najgorsze było to, że wczorajszego dnia odbyło się ostateczne głosowanie na nowego kanclerza. Wieczorem odczytano wyniki, które niestety nie były satysfakcjonujące, no a przynajmniej dla mnie. Naszym nowym kanclerzem został Pike. Nie podobało mi się to za to widziałam, że Bellamy jest usatysfakcjonowany tym werdyktem. Nie rozumiałam naszych ludzi, ale nie mogłam nic na to poradzić. W końcu byłam w mniejszości.

Rano obudziłam się przez Bellamy'ego, który chodził od samego rana po pokoju. Otworzyłam oczy obserwując, co robi. Chłopak siedział teraz na krześle i w skupieniu wiązał buty.

- Nie chciałem cię obudzić. – Odparł zauważając moje otwarte oczy.

- Gdzie idziesz? – Zapytałam zaspana.

- Idź jeszcze spać. – Odpowiedział ignorując moje pytanie.

Bellamy wyciągnął z szafki swoją broń. Otworzył ją i zaczął przeliczać swoje naboje, co zaniepokoiło mnie jeszcze bardziej.

- Co ty robisz? – Zapytałam zdezorientowana siadając na łóżku.

- Nie martw się. – Rzucił zdawkowo.

Chłopak nawet nie raczył podnieść na mnie wzroku, co tylko mnie zirytowało. Gdy skończył liczyć naboje, schował broń do kieszeni, po czym zarzucił na siebie kurtkę. Pakował broń do torby jakby od tego zależało całe jego życie, a ja kompletnie nie rozumiałam, co się dzieje.

- Bellamy! – Krzyknęłam, na co ten w końcu łaskawie na mnie spojrzał. – Powiedz mi w końcu, co się dzieje. Co ty robisz?

- Plany na naszą przyszłość.

- Okej... – Zaczęłam powoli coraz bardziej zdezorientowana. – Więc skoro to nasza przyszłość to nie powinniśmy tego razem ustalić? – Zapytałam.

Chciałam podnieść się z łóżka, by do niego podejść, jednak ten mi to uniemożliwił kładąc dłoń na moim ramieniu.

- To akurat jest coś, co musze zrobić ja sam. Zapewnię ci bezpieczeństwo. – Dodał całując mnie w czoło. – Obiecuje.

Broken Souls // Bellamy BlakeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz