1 - Prolog

985 16 17
                                    

Siedziałam na tarasie penthouse-u londyńskiego hotelu Mandarin, obserwując rodziny spacerujące w Hyde Park po drugiej stronie ulicy. Ich śmiech wydawał się odległy, jakby dobiegał z innej rzeczywistości... W mojej duszy królowała pustka, przeplatana tęsknotą, radością i strachem. Miałam wrażenie, że wydarzenia minionych lat wypaliły w mojej głowie piętno. Z melancholii potrafiłam wpaść w histerię, a zaraz potem dziką furię. Podejrzewałam nawet u siebie chorobę dwubiegunową. Po tej normalnej dziewczynie, którą kiedyś byłam, nie pozostał nawet ślad...

Gdyby to tylko ode mnie zależało, dawno pożegnałabym się z tym światem.

Przy życiu trzymała mnie jedynie myśl o synku, którego kochałam ponad wszystko. Musiałam nauczyć go poruszać się po tym labiryncie rozczarowań, pułapek i bólu, zwanym życiem. Gdyby tak na chwilę stanąć w miejscu i się zastanowić... Codziennie, nieświadomie przechodzimy obok niezliczonej liczby ludzi, których życie rozpada się na kawałki. Dramatów, tragedii i bezgłośnego, przeraźliwego krzyku z prośbą o pomoc. To tak jakby wciąż przechadzać się po galerii wyłącznie jednego, mrocznego obrazu, autorstwa Edwarda Muncha*. Krzyczymy błagalnie, aby ktoś nas wyzwolił. Uwolnił z kleszczy choroby, nagłej śmierci, miłosnych rozczarowań, czy chytrych łap handlarzy ludźmi, którzy człowieka traktują jak towar. Sprzedają do burdeli, jako części zamienne, albo bogatym oszołomom, którym z nadmiaru dobrobytu poprzewracało się w dupach i są pewni, że mogą mieć wszystko... Nie chciałam wiedzieć, co gorsze. W podziemiach tego świata działy się rzeczy, które przytłaczały, powodując u nieodpornych permanentny Weltschmerz.

Gdybym zaraz po porwaniu miała chociaż cień szansy spotkać na swojej drodze kogoś dobrego. Kogoś, kto znałby międzynarodowy gest "pomóż mi"*. Być może wtedy moje życie potoczyłoby się inaczej.

Otarłam z policzka łzę. Dante był już tylko wspomnieniem, bolesnym i rozmytym jak mgła nad Tamizą. A Ivan? Niby przyjaciel, a jednak fragment poprzedniego życia, który teraz zaczął rzucać mroczny cień na moją przyszłość. Godząc się na ten układ nie miałam pojęcia, że od ustalenia do wykonania minie tak niewiele czasu. Sprzedałam własny tyłek za bezpieczeństwo syna. Chociaż właściwie nie miałam wyjścia, bo lata wcześniej, w ramach umowy z ojcem Ivana, przehandlowała go moja matka, o czym nie wiedziałam. Teraz "właściciel" zgłosił się po odbiór. Nie byłam na to gotowa. Nikt na moim miejscu nie byłby na to gotowy...

Dzień nie należał do najcieplejszych. Delikatna woalka pary unosiła się subtelnie nad porcelanową filiżanką zaparzonej kilka minut temu melissy. Upiłam łyk. Jak bumerang wracały do mnie wspomnienia wczorajszego wieczora. Wściekła twarz Dantego, chwilę później wykrzywiona w wyrazie agonalnego bólu.

I to ja go zabiłam. Jego, ojca mojego dziecka... Co ja synkowi, kiedy podrośnie? Kiedy Adriano Alberto zapyta, gdzie tata?

Błyskawicznie zalały mnie wyrzuty sumienia i równie szybko je zdusiłam. Musiałam być silna. Dla siebie i syna... A Ivan? Był ostatnią deską ratunku, tylko czy na pewno mogłam mu ufać? Przecież to jeden z najbardziej zimnych i niebezpiecznych skurwieli na tym gorzkim padole. W jego reputacji musiał czaić się w tym przynajmniej cień prawdy, bo nawet Dante nie odważył się na konfrontację z nim. Chociaż dla mnie, Ivan, był do tej pory dobry... Tyle, że może to właśnie on był prawdziwym złem? Dante wpadł w obłęd w chwili pojawienia się Ivana. Może gdybym nie poznała Grigorovicha Borysewa, byłabym teraz spełnioną, szczęśliwą żoną i matką?

Mój brat ukartował naprawdę brudną intrygę, wplątując mnie w znajomość z Grigorovichem. Chapeau bas, braciszku...- pomyślałam.

- Isabella, powinniśmy porozmawiać... - tubaryczny głos dobiegł z głębi apartamentu, wkradając się w moje przemyślenia.

Moja dusza zdawała się unosić gdzieś pomiędzy niebem a piekłem. Pokuta? A może po prostu zmęczenie walką o przetrwanie? Sama nie wiem...

Ivan / w trakcie korekty/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz