9

373 13 0
                                    

Trzy dni wcześniej...

IVAN

- Ten alarm to jakiś żart. Nawet Adriano Alberto rozbroił by go i to zabawkowym śrubokrętem...- rzuciłem, wchodząc do domu doktorka.- Gdzie się lokujemy? Kuchnia? Salon? Jadalnia... Może być.- Usadowiłem się na krześle, zarzucając odziane w adidasy stopy na mahoniowy, lakierowany blat. Z kabury schowanej pod bluzą wyciągnąłem berettę i położyłem ją tuż obok siebie na stole. Tłumik zostawiłem w kieszeni, żeby odstawić teatrzyk, gdyby doktorek nie chciał współpracować. Mógłbym być w sumie bardziej elegancki na taką kurtuazyjną wizytę, ale chcieliśmy zdążyć przed powrotem doktorka do domu. Wierzyłem, że gospodarz wybaczy mi ten nietakt. Wsadziłem w zęby papierosa, ale czekałem z odpaleniem.- Ile ten gościu ma lat? Nie zejdzie nam, zanim zdążymy wyciągnąć informacje?

- Ja wiem, z sześćdziesiąt? - Odpowiedział Alberto spacerując po kuchni i oglądając dostępny arsenał noży.- Nie chciało się mi go sprawdzać. Nie ma jakiegoś istotnego znaczenia dla sprawy. Najważniejsze, że prowadzi swoją klinikę, ma za uszami trochę przekrętów i mieszka sam. Nikt nie powinien przerwać naszej pogadanki.- Wybrał w końcu szeroki, duży nóż z błyszczącym ostrzem, a potem zajrzał do lodówki.- Piwo, wino wątpliwej jakości, pomidor, kiełbasa... Właśnie dlatego chcę się ustatkować. Żeby nie skończyć jak ten gość. Z serem oraz winem w lodówce i samotnymi wieczorami. Już nie wspominając o pozostawieniu po sobie śladu na tym świecie... Ana wydaje się być idealną kandydatką na żonę. Ma w sobie to coś... Chyba jej niewinność, naiwność i bezbronność działa na mnie oszałamiająco. Podświadomie czuję, że powinienem ją chronić. I do tego jest śliczna. Chociaż teoretycznie w ogóle nie wpisuje się w mój gust.- Roześmiał się.- Wiesz, że lubię latino-zdziry, ale cazzo, ona tą swoją kruchością i słodkością zupełnie okręciła mnie sobie wokół palca.- Krzyżując nogi, oparł się o bok kuchennej wyspy.

- Hahaha, padłeś ofiarą słowiańskich uroków, brat. A tak poważnie, doskonale cię rozumiem. Wpadłeś po uszy... Tak to się zaczyna. Wiesz, że nie jest dla ciebie. Jest zbyt dobra, czysta i nieskalana naszym światem. Dlatego powinieneś trzymać się z daleka. A jednak czujesz, że musisz ją chronić bo niby jest silna, a jednak w głębi duszy jest tak bardzo kruchą istotą. Łatwo ją skrzywdzić i trudno ustrzec przed prawdziwym złem, jakie my znamy... Potem chcesz mieć ją tylko dla siebie, niczym pieprzony golum swój skarb. Zanim się obejrzysz, myślisz o niej, jako o swojej żonie. Bo jedyne czego pragniesz, to codziennie budzić się u jej boku i patrzeć na tę słodką, pogrążoną w spokojnym śnie twarz...

Po niecałych dziesieciu minutach drzwi wejściowe stanęły otworem, a do środka wtoczył się krępej budowy ciała, niewysoki, łysiejący gość. Zapalił światło w korytarzu, rzucił klucze i zmierzał do kuchni z jakimiś zakupami w ręku. W jadalni i sąsiadującej z nią kuchni było ciemno jak w piwnicy, więc na pewno nas nie widział. Koleś stanął tuż obok Alberto, a nawet go nie widział. Powinien chociażby słyszeć jego oddech. No no, imponujące, żeby ktoś jego gabarytów stał się aż tak bardzo niewidzialny. No dobrze, to zaczynamy. Wyjąłem z kieszeni zapalniczkę i odpaliłem trzymanego w zębach papierosa.

- Kto tu jest?! Zaraz wezwę policję!

- Po co te nerwy, doktorku? To przyjacielska wizyta. Interesuje mnie pańska pacjentka, właściwie to dwie, ale zacznijmy od tej pierwszej. Izabela Turowska. Mówi coś Panu to nazwisko? - przemówiłem po polsku.

- Obowiązuje mnie tajemnica lekarska!

- Nie, gdy jestem ojcem dziecka, które nosi, prawda? Dlatego pan to sprawdzi i powie mi, czy nim jestem, czy nie.

- Nie zrobię nic bez jej zgody! - walnął pięścią w kuchenną wyspę. - Proszę wyjść! - Pech chciaktóre nosi, prawdał, że Alberto stracił już cierpliwość. Złapał go za leżący na blacie nadgarstek i przycisnął do skóry ostrze. - Co?! Nie! Proszę! Ratunku!

Ivan / w trakcie korekty/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz