3

535 14 18
                                    

Trzymałem go w ramionach i uciskałem małą, krwawiącą rączkę. Obok, na ziemi leżała moja konająca żona.

- Ja ne chat'ela*... - wyszeptała z ostatnim tchnieniem i spojrzała pusto w kierunku płaczącego Adriano Alberto. Nie żyła. Nie chciałem tak tego kończyć, chociaż nie ukrywam, że zabicie jej też przeszło mi przez myśl. Jednak tym razem sama zdecydowała, wiedziała, że to wszystko zaszło za daleko.

Zadzwoniłem do swojego człowieka, żeby ktoś po nas przyjechał i rozejrzałem się za apteczką. Marina nie chciała zrobić dziecku krzywdy, niestety mały machnął ręką, gdy ta wykonała ruch ostrzem, żeby podciąć sobie gardło. Skaleczył się. Niezbyt mocno, mimo to trochę krwawił. Uśmiechnąłem się do siebie.

Pierwsza "bandziorska" rana...

- Już w porządku, tata zaraz coś na to poradzi, będzie dobrze. - Mówiłem spokojnie i bujałem go na ręku, chociaż i to za bardzo nie pomagało.

W apteczce znalazłem kolorwy plasterek, który okazał się być lekiem na całe zło. Mały przestał płakać, gdy tylko go zobaczył. Przytuliłem go mocno i wycałowałem. Dobrze było mieć go znów w ramionach i słyszeć jego szczery, dziecięcy rechot. Wiedziałem, że mimo tak młodego wieku, trauma, że ktoś zabrał go z bezpiecznych ramion matki zostanie z nim na zawsze. Przeżyłem coś podobnego i nie chciałem fundować tego swoim dzieciom...

Jurij z ekipą podjechali po kilku minutach.

- Odlecieć jak najdalej stąd i spalić wszystko. - Powiedziałem, wsiadając do suva. Trzeba było posprzątać ten burdel, żeby MI6 nie miało w czym grzebać. Śmierć, a raczej zniknięcie polityka rosyjskiej dumy w Londynie to już syf, a dokładając do tego samobójstwo jego córki na płycie lotniska, to istna katastrofa...

Pół godziny później otwierałem drzwi apartamentu z małym, śpiącym na moich rękach. Izabella stała tyłem i patrzyła przez okno. Odwróciła się, gdy wszedłem do środka i zamarła.

- O mój Boże... -wyszeptała. Zakryła usta dłonią i chwytając stojącą obok sofę, osunęła się powoli na ziemię. Widziałem strach w jej oczach, przerażenie, będące preludium szaleństwa. Oddychała szybko i płytko, nie odrywając spojrzenia od syna. Przyłożyła dłoń do swojej klatki piersiowej i wyglądała jakby chciała o coś zapytać, ale głos uwiązł jej w gardle.

Widziałem już takie rzeczy u torturowanych osób, które nagle zrozumiały, że straciły wszystko. Spojrzałem na śpiącego Adriano. Faktycznie, Izabella mogła pomyśleć, że nie żyje. Jego rączka zwisała bezwładnie, a ubranko było przesiąknięte krwią Mariny, która po przecięciu tętnicy zaczęła tryskać na wszystkie strony.

- Nic mu nie jest, to nie jego krew.- Odniosłem wrażenie, że Izabell na chwilę przestała oddychać nie wiedząc, czy mówię prawdę. Jej przepełniony obłędem wzrok, wbity był w śpiące na moich rękach dziecko. Podszedłem bliżej i położyłem jej dłoń na plecach chłopca. Widziałem jak po jej ciele rozlała się fala ulgi, a oczy zaszkliły od łez radości. Pękła. Podałem jej syna. Przytulała go do piersi, a on wciąż spał jak kamień. Ostatnie czterdzieści osiem godzin przyniosły mu zbyt wiele emocji. Łkając, jakby miało pęknąć jej serce, całowała na przemian jego malutkie rączki, główkę i gładziła po włoskach. Szeptała jakieś półsłówka, które mógł słyszeć tylko on, a które ginęły gdzieś w przestrzeni, urywane z każdym szlochnięciem.

Przełknąłem głośno ślinę. Ta scena poruszyła nawet moje, kamienne serce.

Miłości matki do dziecka...

Poza tym, Izabella nie wydusiła z siebie ani słowa. Nie podnosząc wzroku, złapała mnie za rękę w niemym podziękowaniu i poszła do sypialni. Ruszyłem za nią. Wiedziałem, że potrzebuje mojego wsparcia w tej chwili i wystarczy, że będę blisko niej. Stanąłem w drzwiach łazienki. Rozbierała małego i wodziła palcami po każdym centymetrze jego malutkiego ciałka, jakby szukając jakiegokolwiek śladu po koszmarze, który przeżył. Dotyk Izabelli był niepewny i pełen strachu. Zajrzała pod plasterek, pod którym nie było już krwi, jedynie dwucentymetrowe rozcięcie. Ulga, która pojawiła się na jej twarzy była jednak krótka. Znowu się rozpłakała. Tym razem zakryła usta i szlochała cicho, z ukrytą w oczach rozpaczą. Podszedłem i położyłem ręce na jej ramionach. Chciałem, żeby czuła, że jestem przy niej. Pozwoliłem jej płakać, wiedząc, że słowa są tutaj zbędne. Potrzebowała czasu, żeby ukoić ból, który nosiła w sercu. I choć byłem przy niej, czułem się taki bezradny, taki mały wobec tego ogromu cierpienia, na jaki naraziłem ją, wplątując w układ i nie zamykając wcześniej spraw z Mariną...

Ivan / w trakcie korekty/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz