1.4 Śmiertelni Bogowie

40 13 21
                                    

Donovan przystanął tuż obok przepaści, skąd dochodziło głośne buczenie, wijącej się pod nimi podziemnej rzeki. W słabym świetle wyrastających ze ścian kryształów jej grube cielsko lśniło niczym gadzie oczy. Gdzieś pod sufitem przeleciało stado wampirów o zielonych ślepiach i piskliwym głosie. W porównaniu do zagrożenia ze strony boga w cieniach, były niczym małe myszki naprzeciw gada. Uciekły, nawet nie zwracając uwagi na magiczkę i jej towarzysza oraz płynących w ich żyłach życiodajnej mocy.

– Wracajmy. – Żołnierz na nowo rozpoczął próbę namowy czarodziejki, aby nie zostawiali za sobą możliwości poznania prawdy o bogu.

Morgana stanęła obok chyboczących się nad przepaścią torów. Wrzaski i jęki, choć cichsze to wciąż docierały do ich uszu, wibrując w powietrzu echem zgromadzonej energii.

– To wracaj – Kryształ wiszący u jej szyi zamigotał i na kilka chwil pochłonęła ich nieśmiała ciemność. Romantyczna i intymna mieniąca się jasnymi drobinkami na skałach. Podziemne gwiazdy, jak niektórzy mawiali.

– Wysłuchaj mnie, Morgano. – Złapał ją za dłoń. Wciąż mokry i zimny, teraz miał tak samo czerwony nos, jak czarodziejka, a głos mu ochrypł. – To może być jedyna szansa na odkrycie prawdy.

– Nie czaruj mnie, oblechu! – Wyrwała się z jego uścisku i odeszła na kilka kroków.

– Nie mów, że nie ciekawi cię prawda. Czarodzieje od zarania dziejów wnikliwie rozpatrują wszelkie nauki i enigmy, intryguje was wszystko.

– Mnie akurat to nie dotyczy! – żachnęła się, popatrując na mężczyznę z niechęcią tak namacalną, że aż się cofnął. – Nieważne czy to bóg, czy nie. To coś – wskazała na ciemność odnogi korytarza. Wydawało jej się, że wciąż widzi żywe cienie poruszające się niczym porwany maszt na wietrze. Niewidzialne macki mogące zakleszczyć się na gardle w śmiercionośnym uścisku. Wspomnienia sprzed lat na nowo zapulsowały na mieliźnie świadomości. Żywe, a jednak martwe. Zabijała je z każdym dniem, z każdą butelką, a one wracały niczym zjawy. Tym razem ukazały się jej w postaci tak podobnych macek, tej samej mrocznej energii i lamentu cieni. – To coś nas zabije. Niezależnie czy jest bogiem, czy nie – dokończyła ponuro.

– Boisz się prawdy – wydedukował na ślepo.

– Nie pierdol! Tylko chodź. – Warknęła, zaciskając dłonie we włosach, po czym opuściła je wzdłuż jagodowego płaszcza. - Albo nie. – Odwróciła się do niego plecami. Zdecydowana i wściekła niczym rozbudzony troll. Skierowała się ku niepewnej konstrukcji z napiętych lin, noszącego miano mostu i ruszyła w ucieczce przed słońcem. – Lepiej wróć tam i złóż się w ofierze swojemu fałszywemu bogu.

– Czemu uważasz, że jest fałszywy? Jest potężniejszy niż twoi towarzysze.

Zatrzymała się, zaciskając usta w wąską linię. Przez grotę przesunął się wiatr, niosąc ze sobą echa wrzasków i jęków. Wspomnienia na nowo zapulsowały, wprawiając serce czarodziejki w szalony pościg, a na głowie zacisnęły się kolejną migreną.

– Morgano?

Uczyniła pierwsze pokraczne kroki na linie, sunąc do przodu stopa za stopą. Niestabilna konstrukcja zabujała się na boki pod niewielkim ciężarem czarodziejki. Liny trąc się o siebie, zatrzeszczały nieprzyjemnie.

– Morgano! Proszę cię! Pomóż mi! Pragnę odnaleźć swoją żonę.

Nie zawróciła. Choć echo przeszłości zalewało ją falami, jakby leżała na plaży podczas przypływu. Raz za razem słona woda wlewała się do ust, odbierając oddech, ale płynęła dalej. Musiała.

– To dla mojej żony pragnę dowiedzieć się prawdy. To dla niej przemierzam wyspę, aby dowieść istnienie dusz i bogów. Morgano! Błagam cię! Pomóż mi!

LOST SOUL - GryzipiórekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz