3.6 Zagubione Dusze

22 9 24
                                    

Ostatni z ZAGUBIONYCH DUSZ. Po tym to już tylko z górki... 


Kiedy już znaleźli Torra, to znaczy on wyjechał im na spotkanie, zaniepokojony ich długą nieobecnością, las zdążyły ogarnąć ciemności. U szyi Morgany wisiał mieniący się blaskiem klejnot, a Donovan trzymał się blisko niej, rozglądając się po niepokojących, acz zjawiskowych kniejach. Marzył, aby się zatrzymać, przysiąść przy ognisku i opisać grozę i tajemniczość lasu. Zaciągał się nocnym powietrzem i wsłuchiwał się w niezidentyfikowane odgłosy, wchłaniając atmosferę wszystkimi zmysłami.

– Szukaliście dla jelenia panienki, która by się nim zajęła? – zapytał na wstępie Torro. Morgana przejechała obok, nawet nie zwracając na niego uwagi. – Dzięki, Torro za troskę i rozbicie obozowiska – mruknął cynicznie, po czym zwrócił się do Donovana: – Co z jeleniem?

– Niestety, ale nie zdołała go odratować.

– W takim razie mam nadzieję, że zabraliście jego poroże, sierść i udziec na kolacje. Taka piękna sztuka zasłużyła, aby ją podziwiać także po śmierci. – Z tymi słowy rozejrzał się po torbach kompanów, zdezorientowany brakiem wspomnianych trofeów.

– Sądziłem, że zająłeś się obozowiskiem.

– Oczywiście, że tak się stało. – Posłał mu szeroki od ucha do ucha uśmiech. – Nad ogniem pieką się dwa króliki, ale nie ma to jak słodziutkie mięsko jelenia. A więc?

– Niestety, ale udziec zostawiliśmy za nami.

– Nie ma to jak zmarnowane mięso. – Zawiedziony pokręcił głową, ale jego smutek nie trwał wiecznie. Z błyskiem w ciemnych oczach zapytał: – Wydaje mi się, że rozbiłem obozowisko obok waszego opuszczonego dworku.

– Rodziny Fairchildów? – podjął temat zafascynowanym głosem i podniósł głowę wyżej, rozglądając się wokół, jakby miał szansę ujrzeć budynek w nocnych ciemnościach lasu, rozpierzchniętych jedynie odrobinę dzięki pochodni Harrelsona.

– Tak. Dosłownie na samym podjeździe. Dawaj szybciej, dogońmy twoją panienkę, a będziesz mógł ujrzeć ruderę na własne oczy.

Pogonili konie i już po chwili dotarli do rozpalonego ogniska. Tak jak wspomniał Torro, piekły się nad nim króliki. Ich aromatyczny zapach Donovan poczuł już na samym początku długiej alei. Owiała go rozkoszna słodycz pieczonego mięsa i wcale nie tak zły palonego drewna.

Po obu bokach podjazdu minęli wysokie, stare klony. U ich stóp marniały krzewy forsycji. Uginając się pod naporem zawiei, gubiły swoje kwiaty. Ich soczysto żółty kolor mieszał się z pomarańczą liści i szarością trawy.

Kiedy dotarli do obozowiska i przywiązali konie, Torro ugasił pochodnię i zabrał się za sprawdzanie kolacji.

– Prawie gotowe. – Nacisnął na mięso po raz kolejny tak, że soki ze skwierczeniem polały się na płomienie. – Mówiłeś, że nie zabraliście udźca, ale nic nie wspomniałeś o porożu i sierści.

– To nie twoje zmartwienie – odezwała się czarodziejka, rozkładając gruby pled na ziemi obok ogniska.

Torro zmarszczył brwi i przyjrzał się kobiecie.

– To jedna z tych bezdennych toreb? – zapytał, wskazując na zniszczoną własność czarodziejki.

– Nie twój interes. – Morgana umościła się na posłaniu i zaczęła grzać dłonie.

– Czy ona kiedykolwiek odpowiada, jak normalny człowiek? – zwrócił się ku Donovanowi, który akurat popijał whisky z butonierki. Nie zdołał przełknąć, kiedy to odezwała się kobieta.

LOST SOUL - GryzipiórekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz