Caput Duo [II]

50 5 0
                                    

Nie pakował dużo rzeczy. Spakował tylko to co było mu najbardziej potrzebne. Latarkę, parę baterii do niej, wodę w małej butelce, ewentualnie jakąś przekąskę, telefon, i ciepłą bluzę. Na wszelki wypadek wrzucił scyzoryk, oraz nóż który właściwie ukradł ojcu z jego skrytki z bronią. Ubrał się wygodnie, i zarzucając plecak na plecy, ukradkiem wymknął się z domu, kierując się na północ miasta. Chłodne powietrze uderzyło w jego nozdrza, na co westchnął z ulgą. Ciągłe siedzenie w domu przez ostatnie kilka dni nie wpłynęło dla niego w ten dobry sposób. Wooyoung uwielbiał spędzać czas na dworze. Często razem z Yeosangiem spędzali na nim więcej czasu niż na nauce. Zauważył, że im bardziej zbliżał się do lasu na północy miasta, tym niebo stawało się coraz bardziej krwiste, robiło się coraz ciemniej, a atmosfera była cięższa, i dziwniejsza. Ulice były niesamowicie puste, co było dziwne, jak na stolicę kraju, w którym mieszkały tysiące osób. Chociaż patrząc na obecną sytuację nie było w tym absolutnie nic dziwnego.

         Wooyoung dawno nie był w tych obszarach miasta, tym bardziej w lesie, dlatego ciężko było mu określić jak dużo się zmieniło. Wchodząc do lasu musiał już zapalić latarkę, by nie wywrócić się o własne nogi. Nie był strachliwym człowiekiem, jednak co chwilę obracał się dookoła własnej osi, jakby nagle coś miało na niego wpaść i go zaatakować. Pokręcił głową na swój głupi tok myślenia, aż nagle zatrzymał się, widząc rozwidlenie, o którego istnieniu sobie nie przypominał. Raczej go tam nie było wcześniej, więc doszedł do stwierdzenia że ta droga musi prowadzić do tego tajemniczego zamku o którym wspominali w wiadomościach. Wyłączył latarkę, spowalniając kroki gdy zauważył niedaleko ognisko, a przy nim siedzących ludzi. 

       Przynajmniej tak mu się wydawało, że to byli ludzie. 

       Im bliżej był, tym bardziej odchodził od tej myśli. Schował się za jednym z drzew stojących blisko ogniska, uchylając usta w szoku. A może w przerażeniu? Patrząc na te stworzenia nie był już pewny właściwie niczego. 

      Były ochydne, wręcz obrzydliwe. Wyglądały jak kościotrupy, choć ich skóra była czarna jak smoła. Oczy nie przypominały niczego, były po prostu czarne, bez żadnych tęczówek, uszy szpiczaste jak u elfa, palce dłuższe niż u normalnego człowieka. Wystawały im każde możliwe kości, a tym co najbardziej zszokowało Wooyounga były długie, równie kościste, wyrastające spomiędzy łopatek skrzydła, które zamiast piór były ze skóry. Była ona niesamowicie poszarpana, wyglądem przypominała mu ser szwajcarski. Były tak obrzydliwe, że na ciele Wooyounga pojawiły się ciarki. 

       Z czasem robiło mu się jednak coraz bardziej zimno, mimo trzech warstw ubrań na sobie. Wygrzebał po cichu z plecaka nóż skradziony od ojca, dochodząc do wniosku, że jeśli uda mu się je zabić to może choć trochę się ogrzeje przy ognisku. Nie wyglądały na przyjazne, wręcz bił od nich mrok, i agresywność.

      Był dobry z taekwondo, dlatego sądził że ten pomysł może mu się udać. Po chwili czajenia się, rzucił się na stwory, które wystraszone nagłym atakiem nie zdążyły się przygotować do walki. Były jednak, ku zdziwieniu Wooyounga, strasznie powolne w swych ruchach. Nie można było ich porównywać do żółwia, co to to nie. Ruchy miały jak słoń, to było odpowiedniejsze porównanie. 

     Po kilku minutach nieustannej walki ze stworami udało mu się je pokonać, dlatego usiadł szybko przy ognisku ogrzewając się. Odetchnął z ulgą czując przyjemne ciepło bijące od ogniska, które zdawało się być przygotowane do upieczenia martwego zwierzęcia leżącego nieopodal. Nie zwlekał z tym zbyt długo, chwycił za zwierzę umieszczając je nad ogniem, i zaczął je uważnie opalać z każdej strony, by choć trochę się pożywić. Cieszył się chwilą odpoczynku, choć wcale nie czuł się bezpiecznie, siedząc na pieńku przy ognisku, wśród przed chwilą pokonanych stworzeń. Wyciągnął z dołu plecaka swój telefon, widząc w nim kilkanaście nieodebranych połączeń od Yeosanga, dziesięć od ojca, dwadzieścia od matki i pięć od młodszego brata. Nie zamierzał jednak oddzwaniać do nich, ani im odpisywać, bo był pewny w stu procentach, że za chwilę zaczną do niego wypisywać, że się martwią, i by wrócił do domu. Chociaż Yeosang na pewno już się wygadał jego rodzicom. Mógł mu nie mówić swojej decyzji, ale trudno. Teraz już tego nie odwróci. Nie usunie tej rozmowy z pamięci przyjaciela, nieważne jak bardzo by tego pragnął. 

     Wrzucił więc telefon z powrotem do dołu plecaka, by zamknąć go i nie zadręczać się już tymi myślami. I tak go nie będą szukać, bo nikt nie miał obecnie tyle odwagi by szukać go w tym lesie. Opatrzył więc sobie choć trochę małe rany, które wykonały mu te stwory, bo inaczej naprawdę nie dało się ich nazwać. Po kilku kolejnych minutach jedna z części zwierzęcia była już idealnie upieczona, dlatego chwycił ją, zaczynając ją ostrożnie jeść. Cieszył się również, że w dzieciństwie w ciepłe dni nie raz wychodził z tatą do lasu, na jak to jego tata mówił ''noce harcerskie''. Gdyby nie one, teraz średnio by sobie poradził w tym lesie. Możliwe, że w ogóle by się tutaj nie wybrał. 

    Pokręcił głową, wyrzucając niepotrzebną mu do niczego kość, i wycierając ręce w chusteczki, które następnie wrzucił do ognia. Napił się wody, następnie rozglądając się po okolicy. 

     Zamarł, widząc przed sobą kolejne stworzenie, które chwilę później silnie uderzyło go w tył głowy, sprawiając że stracił przytomność opadając na twardą ziemię. Zdążył jedynie mocno chwycić swój plecak, zanim zapadła całkowita ciemność przed jego oczami. 

Amor Tenebris | woosan [short story]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz