II

989 42 120
                                        

Przedwiosenne tygodnie Katarzyna spędziła na nauce rutyny życia na wsi w wielkopańskim pałacu. Codziennie rozdzielała pracę między służbę, dysponowała menu, zlecała sprawdzać czy w spiżarni nie brakuje ingrediencji potrzebnych do obiadu. Powietrze przesiąknięte było wilgocią i zapachem pobliskiego borowickiego borku, z którego kazała zebrać ostatni śnieg na marcową wodę.

Długie dni minęły, nim Katy przestała odganiać się od dźwięków budzącego się po nocy majątku, gdy zamiast zgiełku ulicy dochodziło uszu młodej hrabiny pianie koguta i brzdęk dzwonka dla służby o poranku. Zrywała się ze snu na każdy usłyszany szelest, co niemal przyprawiło ją o bezsenność. Przeklinała wówczas te otaczające ją cuda natury, które zamieniły ją w płochliwe stworzenie.

Jej serce, pokruszone przez ordynata, który zostawił ją samą w tym pustym, zimnym miejscu zapragnęło poszukać ulgi. Samotne godziny wlokły się niemiłosiernie, więc służba prędko poznała kaprysy nowej pani domu. Zarzucano jej butę, przez którą rozstawiała wszystkich po kątach. Wszak wyuczona wybornie obowiązków domowych przez panią Ofkę, z dumą przystąpiła do komenderowania służbą. W końcu stara Zofia, strofując pokojówki, mawiała, że:

- Praca to naturalna rzecz. Jest wielce potrzebniejsza od rozrywki. Jest duszą wszystkiego, dlatego też każdy winien zajmować się czymś realnym.

W tym jednym zgadzała się chlebodawczyni Katarzyna i od wszelkich rozrywek skutecznie odpędzała służbę, zlecając większe i pomniejsze prace. Pilnowała, by półgęski były akuratnie uwędzone, by powidła od Konstancji, panny respektowej, żyjącej w pałacu na łaskawym chlebie Borowskich się nie spaliły. Z pałacowym kucharzem prowadziła długie narady, co chwila kręcąc nosem z niezadowolenia, gdy ten pokazywał jej cetlę z jadłospisem. Kredencerzowi nakazała spisać wszystkie utensylia kuchenne, srebra i porcelanowe serwisy, jakie otrzymała w wyprawie. A gdy drzewa się zazieleniły, a na rabatkach pojawiły się pierwsze kwietne pąki, po uprzednim dokładnym sprawdzeniu balii, żelazek, wyżymaczek, czy zapasów różnych rodzajów mydła, urządzono w majątku wielkie pranie tak, że zapach krochmalu i mydlanych oparów unosił się we wszystkich pałacowych izbach.

Zajęta gospodarzeniem, swoje wewnętrzne lęki i bolączki Katarzyna schowała głęboko, przywdziewając się każdego dnia w coraz bardziej ponury wyraz twarzy. Piękne lico młodej ordynatowej oszpeciła nieznana jej wcześniej wyniosłości i oziębłość, tylko czasem łamana uśmiechem, posyłanym swej ukochanej Isi, aby ją udobruchać. Ckniło jej się niemożliwie do jej radosnego świergotania i wspólnych, szczerych rozmów, a ta tęsknota zmieniała Katy w obcą jej personę, że czasem z trudem wytrzymywała sama ze sobą.

Gdy ordynat Maciej z nastaniem pierwszych dni kalendarzowej wiosny do majątku nie wrócił, "młoda dziedzicowa", jak zaczęto o hrabinie mawiać, kazała sprowadzić do pałacu frotera, urządzając sobie ku uciesze własnej, zdaniem zarobionych pokojówek, trzepanie i czyszczenie dywanów oraz mycie podłóg. Mrowie lokajów już od wczesnych godzin rannych wynosiło po kolei całe garnitury mebli z różnych pomieszczeń, ciesząc się jedynie z ciepełka wiosennego słoneczka, które grzało ich miło w liberie.

Katy skrzętnie przyglądała się temu ożywieniu, jakie powodowało wnoszenie i wynoszenie wyposażenia pokojów, instruując uwijającą się obsługę domu, aby zachowywali ostrożność, niczego nie uszkodzili i nie obili. Zaś czerwoni na twarzy młodzi lokaje, wystraszeni chłopcy kredensowi i pokojówki, nie chcąc podpaść hrabinie, wykonywali polecenia bez zająknięcia.

Lojalista I Romans Historyczny Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz