Numer dwa

169 6 19
                                    

- Tsa...a nie, czekaj - Luciano posłał mi wredny uśmieszek. - Biedny Polaczek nie może.

- Kogo kurwa biednym nazywasz!? - Rzuciłem się na Włocha, ale ten szybko mnie zepchnął z siebie.

- Powinieneś był się modlić, żebym cię przyjął, może Bóg by cię usłuchał.

- Nie, nieprawda - jeśli Bóg istnieje, to zapewne teraz siedzi se w fotelu i popija winko, śmiejąc się ze mnie, dodałem w myślach. - Nie będę się modlić - skrzywiłem się i wypowiedziałem swoją myśl na głos.

Litwin westchnął, mrucząc pod nosem coś w stylu „Feliks...ty to jednak jesteś mistrzem obrażalstwa...", ale puściłem tę uwagę mimo uszu.

- Spokojna głowa, znajdę jakiś hotel - powiedziałem tak zwanym Tonem Wrednus Małpus.

- Ojej, a już się martwiłem, że ten polsko-husarski zwyrol nie będzie miał gdzie spać - powiedział Włochy 2p, zdecydowanie zbyt przesłodzonym tonem. Na jego słowa Litwa zareagował natychmiast. Błyskawicznie stanął przede mną, przy tym rokładając ręce, jakby chciał mnie obronić przed ciosem.

- Zostaw go - syknął. Odwrócił się bokiem do Włocha, nadal piorunując go wzrokiem, i pociągnął mnie w ramiona. - On jest mój.

Poczułem, jak moja twarz przybrała niebezpiecznie wysoką temperaturę.

- Puszczaj mnie - otrząsnąłem się wreszcie, wyrywając się z przyjemnie ciepłych ramion szatyna.

- Jak sobie dama życzy - Litwin pocałował mnie w rękę, a moja twarz zapewne przybrała bardzo buraczany odcień czerwieni. Mimo swojego stanu dałem mu z liścia ów dłonią.

- Ała?! Za co!?

- Za życie - powiedziałem kąśliwym tonem.

Złapałem szatyna za rękę i pociągnąłem szatyna do wyjścia.

- A wiesz może, gdzie mnie ciągniesz?! - Zapytał zirytowany Tolys

- Tak - odparłem. - Jak najdalej tego niewydarzonego włoskiego oszołoma!

Litwa westchnął.

- Chyba uzależniłeś się od wzdychania - zauważyłem.

- Z tobą inaczej się nie da - odpowiedział.

I w ten oto sposób prowadziliśmy (niezbyt)chamskie kłótnio-sprzeczki, aż nie doszliśmy do jakiegoś dużego domu, wyjętego żywcem z horroru - ściany były ciemnoszare, wykonane z drewna i porośnięte podgniłym bluszczem, na drzwiach była kołatka, dach, który wyglądał swoją drogą, jakby miał się za chwilę zawalić, był czarny, a przy wejściu stały dwie ciemnoszare przysadziste, przytłaczające kolumny. Przełknąłem ślinę, a w moich oczach pojawiły się łzy strachu. Przycisnąłem do siebie ramię przyjaciela, który otoczył mnie ciałem.

- Feliks, hej, wszystko będzie okej... - szepnął mi do ucha Litwin, pocieszającym, spokojnym, przekonującym tonem.

- Nieprawda, Licia... - wyszeptałem mu w kurtkę przez łzy. Licia odsunął się i pochylił się, żeby spotkać moje spojrzenie.

- Będzie, Feliks - powiedział głośniej, a później wyszeptał tak cicho, że ledwo usłyszałem. - Nie pozwoliłbym, żeby coś ci się stało, mój ty idioto...

A może wymyśliłem sobie te ostatnie trzy słowa...?, przemknęło mi przez myśl, gdy ocierałem łzy i szedłem na równi z niebieskookim do budynku. Cały czas ściskałem w palcach skrawek rękawa kurtki wyższego, a on uśmiechał się do mnie pocieszająco.

Przeszliśmy przez próg, a ja odetchnąłem z ulgą i puściłem tolysowe ubranie. To tylko hotel. Na górze ściany, nad dużym czarnym biurkiem w kształcie półokręgu, wisiał ciemnofioletowy napis „RECEPCJA".

- W czym mogę pomóc? - Rozległ się damski głos. Pisnąłem i schowałem się za chłopakiem, który wzdychając podszedł do znudzonej recepcjonistki o ciemnorudych włosach, które spięła w kok przy pomocy kilku spinek, i okularach założonych na czubek nosa.

- Chciałbym wynająć dwa jednoosobowe pokoje - orzekł, wyciągając portfel.

- Jednoosobowe się skończyły - rzuciła kobieta, wbijając coś na klawiaturze. - Mamy jeszcze tylko jeden dwuosobowy na trzynastym piętrze.


Pyknęło! 524 słowa!

Walcz ile sił | LietPol FanFictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz