Mam na imię Wasil i mieszkam w kamienicy, której drzwi mają dokładnie pięć odprysków farby od uderzenia i dwie dziury w szybce po wystrzale z broni palnej.
Moja okolica jest niezwykle spokojna. Nie, żebym specjalnie interesował się jej życiem, ale nie wydaje się być przesadnie niebezpieczna. Poza szajką przemytników czy grupą nazbyt fanatycznych wyznawców lokalnej drużyny sportowej raczej nie za wiele się tu dzieje. A przynajmniej nic, o czym bym wiedział. Wszyscy żyją swoim życiem i tak jest najlepiej.
Poza Saszą spod siódemki. Z jakiegoś powodu niezwykle interesuje się tym, co słychać u innych sąsiadów lub też z góry stwierdza, że dzień jest dobry. Co za nonsens. Ten człowiek zdecydowanie zasługuje na miano dziwaka.
To normalne, mówicie? Po prostu boję się ludzi? W żadnym wypadku! Gdyby tak było, nie wychodziłbym codziennie z domu, aby przysłuchiwać się wykładom na uczelni, ani tym bardziej nie grałbym co tydzień wieczorem w kierki z moimi przyjaciółmi, w dodatku w moim własnym mieszkaniu. Te zarzuty wydają się być co najmniej niedorzeczne.
A właśnie, nie wspomniałem jeszcze o moich przyjaciołach. Właśnie wracam do mieszkania. Pewnie już tam na mnie czekają. Poza Waśką, Waśka zawsze się spóźnia.
Czy to moi współlokatorzy? Nie, mieszkam sam, po prostu przychodzą do mnie co tydzień wieczór.
To jak wchodzą do środka, skoro zamykam drzwi za każdym razem kiedy wychodzę z domu? Po prostu wchodzą. Co to za bezsensowne pytanie? Jeżeli zechcą wejść, to wejdą.
Pomijając ten i tak przydługi wstęp do mojego życia, docieram właśnie pod drzwi mieszkania. Wyblakła czerwień usilnie próbuje wtopić się w ponure ściany koloru rozmokłego szarego mydła, ale z dość marnym skutkiem. Czasem odnoszę wrażenie, że mała metalowa czwórka przymocowana na wysokości mojej głowy wisi na tych drzwiach za karę i że za chwilę odpadnie i poturla się po schodach, zażenowana staraniami swojego wyblakłego współlokatora.
Opornie przekręcam klucz we wpół zardzewiałym zamku i wchodzę do środka, ignorując nieme błaganie o pomoc przyczepionej do wrót miedzianej cyfry. Starannie zamykam za sobą drzwi. Odkładam skórzaną torbę na półkę z ciemnego drewna i od razu kieruję się do kuchni, aby wstawić wodę na herbatę. Nie ma lepszego sposobu na uczczenie powrotu ze świata zewnętrznego.
A muszę przyznać, że dzisiejszy dzień zalicza się do wyjątkowo udanych. Tramwaj spóźnił się zaledwie dwie minuty, udało mi się skrupulatnie notować podczas całego wykładu, a w drodze do domu nie zaczepił mnie żaden z sąsiadów. Co mogłoby pójść lepiej?
Zadowolony z dzisiejszych osiągnięć upijam łyk mocnej herbaty z niebieskiego wyszczerbionego kubka i wyglądam przez okno. Zmierzcha. Jak wspaniale. Niedługo cała okolica zapadnie w sen i nastanie wszechogarniająca cisza.
Nareszcie można zacząć rozgrywkę.
Przenoszę się niespiesznie do salonu, gdzie siedzą już Wania oraz Wasilij. Pierwszy wita się nieśmiało z podłogi, drugi wstaje i posyła mi skinięcie głowy na dzień dobry, a raczej na dobry wieczór.
Czemu gramy na podłodze, spytacie? Najprościej rzecz ujmując, przy braku stolika i krzeseł Waśka ma mniejsze pole do popisu jeśli chodzi o ukrywanie kart. Tak, Waśka uwielbia oszukiwać.
O wilku mowa. W momencie gdy biorę do ręki wysłużoną, poplamioną tłuszczem na brzegach talię kart, w futrynie pojawia się sylwetka Waśki. Na twarzy jak zwykle gości mu zawadiacki uśmieszek, który nie opuszcza go do momentu, aż nastąpi jego nieunikniona przegrana na rzecz Wasilija, gdyż w zdecydowanej większości przypadków to on właśnie wygrywa. Nie twierdzę, że nie zasłużenie, Wasilij dokładnie wie co robi i jakimś cudem bardzo często przewiduje ruchy wszystkich pozostałych i wykorzystuje to, szybko zyskując przewagę.
Waśka tymczasem zajmuje swoje standardowe miejsce pomiędzy mną a Wanią, poklepując tego drugiego przyjaźnie po plecach, przez co tamten się wzdryga i odruchowo spogląda na ,,agresora''.
-Możemy już zacząć? - Wasilij wymownie spogląda na Waśkę. Ten zostawia wreszcie Wanię w spokoju i skupia się na rozpoczęciu gry.
Wprawnie tasuję karty i rozdaję każdemu po trzynaście. Za radą Wasilija gramy w nieco uproszczoną wersję, ale myślę, że tak jest zdecydowanie lepiej. Dużo trudniej pogubić się w zasadach, a i Waśce trudniej się oszukuje.
Oddaję Waśce dwa trefle i asa wino, dostając w tym samym czasie dwa dzwonki i trefla od Wasilija. Zawsze mogło być gorzej, ale wymiana nie napawa mnie zbytnim optymizmem. Biorę głęboki oddech i wychodzę z dwójki trefl.
-Jak było na uczelni? - zagaduje mnie Wasilij, zbierając trefle z pierwszej rundy. Liczą się tylko kiery, więc nie ma się czym przejmować.
-Nic ciekawego. - odpowiadam, dokładając dzwonek na koniec kolejki i zbierając karty zaraz potem. Wychodzę z dzwonka.
-Czyli po staremu. - kwituje Waśka, wlepiając Wani pierwszego kiera.
Dalej gramy w milczeniu dopóki Wasilij nie decyduje się podnieść wzroku znad kart na Waśkę.
-Przykro mi, masz jeszcze czym zagrać, nie możesz teraz wyłożyć trefla. - mówi ze stoickim spokojem Wasilij, poprawiając ułożenie kart w dłoni.
-Skąd możesz to wiedzieć? - Waśka trwa przy swoim.
-Masz jeszcze asa, zgadza się? - pyta retorycznie Wasilij.
-Ugh, no i co z tego? - Waśka pokazuje zirytowanie.
-To, że znowu próbujesz oszukiwać.
-Niech ci będzie, sędzia się znalazł. - Waśka wykłada asa wino, po czym Wania tuż za nim kładzie damę wino, wartą trzynaście punktów. - Zadowolony?
Wasilij nie odpowiada.
-I tak gramy po twojemu, po co się dodatkowo czepiasz? - Waśka decyduje się mieć ostatnie słowo.
Wasilij tylko wzdycha i gra dalej, nie zwracając uwagi na zaczepki Waśki. Ten, po kilku kolejnych próbach wtrącenia się do konwersacji i ponownego rozpoczęcia zakończonego wątku, finalnie milknie.
A Wasilij wygrywa rundę.
4 - 0 - 5 - 17