Mam na imię Wasil i dzisiaj zauważyłem dodatkowy szósty odprysk farby przy zwyczajowych pięciu (i dwóch dziurach w szybce od wystrzału z broni palnej) w drzwiach kamienicy. Okazał się on jednak być jedynie ćmą, która zdecydowała się przysiąść na metalowych wrotach, burząc tym naturalny porządek rzeczy. Gdy tylko podszedłem do drzwi, sprawczyni małego zamieszania zdecydowała się odlecieć.
Odnoszę wrażenie, że zwiastowała ona dalsze niepowodzenia, które miały mnie jeszcze spotkać tego dnia. A kilka się ich znalazło.
Po pierwsze, po powrocie do domu okazało się, że zapas herbaty właśnie się wyczerpał. Oznaczało to dodatkowe opuszczenie mieszkania w celu jego uzupełnienia, co już samo w sobie jest wystarczającą katastrofą.
W sklepie natomiast zatrudniono nowego, nazbyt gorliwego pracownika, który najwyraźniej stwierdził, że nie jestem zdolny do samodzielnego wykonania cyklicznych sprawunków i zdecydował się za mną podążać w celu doradzania mi przeróżnych produktów. Na całe szczęście odpuścił, gdy, ignorując jego wtrącenia, wziąłem jedynie połówkę chleba i paczkę herbaty, po czym skierowałem się prosto do kasy. Następnym razem wybiorę się po zakupy na kolejnej zmianie. Mam szczerą nadzieję go więcej nie spotkać. W duchu modlę się, że może zechce jak najszybciej zmienić pracę.
Ostatni incydent przytrafił mi się już po wejściu na klatkę schodową. Traf chciał, że akurat podczas mojego powrotu Sasza, ten sam Sasza spod siódemki, zdecydował się wyjść z mieszkania, nieuniknienie mijając moje lokum znajdujące się piętro niżej. Próbował zagaić rozmowę, ale na szczęście tym razem zwykle zawodny zamek w drzwiach nawet się nie zaciął i szybko udało mi się zniknąć wewnątrz mojego mieszkania. Nareszcie w domu.
Odstawiam zakupy na kuchennym stole i oddycham z ulgą. Jak wspaniale jest nie musieć już nigdzie dzisiaj wychodzić. Wstawiam wodę na herbatę.
Już popijając gorący napój, kieruję się do salonu, gdzie zwyczajowo czekają na mnie Wasilij i Wania. Pierwszy z nich zdążył nawet zabrać karty z kuchni. A może to ja je zostawiłem w salonie? Kto by to spamiętał? Wasilij wręcza mi talię, a ja zabieram się za tasowanie. Oczywiście akurat, kiedy kończę, Waśka pojawia się w progu z nieodłącznym zawadiackim uśmiechem na ustach. Dosiada się do nas i możemy rozpocząć kolejną partię.
Tym razem dostaję od Wani trzy kierki, oddając mu w zamian wszystkie moje trefle. Uczciwa wymiana. Niezmiernie ciekawi mnie, czym wymienili się Waśka z Wasilijem. Patrzą na siebie gniewnie, co może oznaczać, że albo wymienili się podobnymi kartami, albo Waśka jeszcze przed rozpoczęciem partii zamierzał kantować. Choć nie jestem pewien, czy na tym etapie gry w ogóle da się oszukiwać.
Tak czy inaczej, zaczynamy rozgrywkę. Pozbywając się wszystkich trefli przed rozpoczęciem gry, od razu wykładam pozostałego asa wino, natomiast już w następnej rundzie, gdy wyszły dzwonki, dostaję pierwszą kierkę od Wasilija. Musiał się więc pozbyć wszystkich dzwonków. Sprytnie. Nie będąc więcej w posiadaniu asa, decyduję się wyjść z wina. Pierwsza kolejka do mnie wraca. Za drugą kolejką atmosfera natychmiast zaczyna się psuć. Od razu wraca do mnie obraz ćmy na drzwiach wejściowych.
-Chyba sobie ze mnie żartujesz. - Wasilij rzuca w stronę Waśki. - Jakie dzwonki?
-Nie mów, że znowu podglądałeś mi karty! - Waśka krzyczy w stronę oskarżyciela,
-Niby jak miałbym to zrobić? - denerwuje się coraz bardziej Wasil.
-To już ty mi powiedz! - nadal pieni się Waśka. - Skąd możesz wiedzieć, że niby mam jeszcze jakieś wino?
-Może stąd, że tylko ja mam całą resztę? A Wasil i Wania nie kantują w przeciwieństwie do ciebie. - ucina spór Wasil.
Waśka milczy. Tego argumentu nie ma jak przebić. Zdenerwowany rzuca królówkę, którą po chwili zmuszony jest zabrać z razem z resztą wina i treflem Wani.
-Po co w ogóle nadal z wami gadam? - fuka gniewnie Waśka.
-Też zadaję sobie to pytanie. - odpowiada sucho Wasilij i przedmówca milknie.
Wania tylko wzdycha zrezygnowany.
Wasilij wygrywa rundę.
9 - 0 - 7 - 36