4. Dobry starszy brat.

2K 122 18
                                    

Chiara

Narzuciwszy na siebie za duży, szary sweter wychodzę z pokoju. Przystaję na moment i zerkam na drzwi obok tych prowadzących do mojej sypialni. Są zamknięte, lecz odczekuję jeszcze chwilę zanim obracam się i zbiegam po schodach. Dźwięk rozmów z parteru oraz zapach świeżo zaparzonej kawy wabi mnie do kuchni.

– Dzień dobry.

Obchodzę drewnianą wyspę, o którą opiera się mój ojciec. Sięgam po kubek z górnej szafki, nalewam sobie kawy, po czym dodaję odrobinę mleka. Zerkam kątem oka na górę naleśników oraz robiące się w tosterze grzanki.

– Widziałaś mamę?

Odwróciwszy się do Matteo, opieram się z kubkiem gorącego napoju o blat. Kręcę głową.

– Jeśli będziemy się zbierać w takim tempie, za daleko, kurwa, nie zajedziemy – mamrocze pod nosem, wychodząc z kuchni.

Parskam krótko śmiechem, który zamiera na moich ustach, gdy dostrzegam wchodzącego do pomieszczenia Lucę. Czarne dresy oraz T-shirt tego samego koloru to tak zwyczajny ubiór wyglądający tak hipnotyzująco na tym mężczyźnie.

– Dzień dobry, Różyczko – jego ochrypły głos dociera do każdej komórki mojego ciała.

Podchodzi do mnie, a bardziej do szafki, pod którą stoję. Góruje nade mną wzrostem i to o dobre trzydzieści centymetrów, gdy ja z moim metrem sześćdziesiąt trzy za wysoko nie sięgam. Wyciąga rękę ponad moją głową, nachylając się przy tym. Wznoszę oczy jak sięga po kubek, po czym nalewa sobie kawy, nie zmieniając swojej odległości.

Spuszczam wzrok przez intensywność jego spojrzenia. Nie patrzy na mnie inaczej niż na innych, lecz nie należę do osób, które wychylają się przed szereg i bezczelnie pokazują, że to one liczą się tu najbardziej.

Wolę trzymać się z boku, obserwować, przytakiwać i pozawalać innym spełniać swoje pragnienia bycia ponad kimś.

Nagle Coletti wyciąga dłoń do mojej twarzy. Stoję jak sparaliżowana, kiedy delikatnym ruchem kciuka pociera górną wargę moich ust.

– Kawa – odpiera jedynie i najnormalniej w świecie, odwraca się, zatapiając usta w kubku kofeiny.

– O co ci chodzi? – wypalam.

– Co masz na myśli? – odpowiada niewzruszony.

Rozglądam się niepewnie po kuchni, by upewnić się czy aby na pewno nikt się nam nie przysłuchuje. Zniżam głos.

– Nagle udajesz dobrego, starszego brata, jakby twoim obowiązkiem były pewne aktywności względem mnie.

– Dobrego, starszego brata? – dopytuje.

– Tak – potwierdzam pewnie, lecz w dalszym ciągu prawie szepczę, by nikt mnie nie usłyszał. Luca za to ma to najwyraźniej gdzieś, mówiąc nieprzejęty głośnym tonem. – „Kawa", serio? Przejmujesz się czy jest mi zimno i...

– Dobry, starszy brat też chciałby ci w tym momencie zamknąć te usta? – Uśmiecha się jednym kącikiem ust.

– Co?

Niestety nie mogę liczyć na odpowiedź, gdyż do kuchni wchodzi moja mama, a za nią podąża Matteo. Rosita jest w humorze podpowiadającym mi, iż właśnie wymienili ze sobą kilka niezbyt przyjemnych zdań, co również pokazuje ojciec marszczący gniewnie brwi.

Na nasz widok rudowłosa jednak ukrywa swoje niezadowolenie, siląc się na uśmiech i słowa przywitania.

Wbijam wzrok w bruneta stojącego naprzeciwko mnie. Nie patrzy na mnie, dzięki czemu obserwuję jego męsko zarysowaną żuchwę z dniową szczeciną, którą zapewne zgoli jeszcze dzisiejszego wieczoru.

Odwracam natomiast głowę, kiedy jego oczy kierują się w na mnie.

Pieprzona gra w kotka mi myszkę?

– Możemy zebrać się zwyczajnie na śniadanie? – Mama pociera zmęczona oczy kciukiem oraz palcem wskazującym, a ja nie za bardzo wiem, co się dzieje.

Ten wyjazd będzie dziwny i z pewnością inny od wszystkich.

Nawet nie zdaję sobie sprawy jak bardzo.

***

Milczę praktycznie cały dzień. Wszyscy oprócz Sergio udajemy się na jeden ze stoków, gdzie spędzamy kilka godzin, jeżdżąc na nartach. Ja nieco oddalam się od grupy, nie wybieram najwyższych pasów, lecz kieruję się do jednego z lżejszych. Mięśnie nóg bolą mnie niemiłosiernie po tak intensywnej aktywności po dwuletniej przerwie. Rok temu miałam złamaną rękę, więc ani razu w tamtym czasie nie miałam na sobie narciarskich butów. Wcale się nie dziwię, gdy po raz kolejny ląduję na tyłku, a jedna z moich nart odpina się i zjeżdża po stoku kilka metrów dalej ode mnie.

Przełykam gorzko ślinę, wciskając z powrotem cisnące się z powiek łzy bezsilności jak i złości, gdyż nic mi nie wychodzi. Odchylam głowę do tyłu i niemal od razu mrużę oczy na błysk lamp oświetlających biały puch. Słońce już zaszło, co uświadamiają mi dodatkowo moje drżące ramiona. Rozglądam się, nie zauważając wokół nikogo. To trochę niepokojące.

Wstaję bokiem, stawiając nartę pod kątem do stoku. Ostrożnie schodzę do miejsca, gdzie znajduje się druga z nich i z trudem unoszę nogę, by wpasować ją idealnie w talię.

I jest to zdecydowanie mój ostatni zjazd tego wieczoru. Cisza otulająca mnie z każdej strony jest przerywana jedynie dźwiękiem moich sunących po śniegu ślizgów oraz ciężkiego oddechu. Staram się nie panikować, gdy przejeżdżam obok dwóch sąsiednich pasów i nie zauważam nikogo, lecz nie jest to łatwe zważywszy na to, iż mrok powoli zaczyna ogarniać całe Aspen.

Docieram do baru znajdującego się przy głównym parkingu. Nieliczni, którzy odwiedzają to miejsce zaczynają się zbierać, co widzę przez okna umieszczone w drewnianym budynku. W pośpiechu wyswobadzam się z nart, łapiąc je razem z kijkami w jedną rękę. Krawędzie suną po śniegu, kiedy niemal biegnę w stronę parkingu. Zanim jednak nadążam dotrzeć do zejścia słyszę za sobą wyraźny ruch.

– Tu jesteś.

Oglądam się za siebie, napotykając odpinającego swoje narty Lucę. Czarne ubranie wybija się na tle bieli, a zaczepione o krawędź kasku gogle przysłaniają mi widok na jego oczy. W końcu podnosi sprzęt i patrzy mi w oczy.

– Co się stało? – pyta, marszcząc brwi.

Potrząsam głową, a następnie odwracam się do niego plecami i kontynuuję marsz w kierunku parkingu. Dopiero tam zauważam resztę pakującą cały ekwipunek do aut.

Kątem oka zerkam na doganiającego mnie mężczyznę.

– Co miałeś na myśli w kuchni? – rzucam, skoro nie jesteśmy jeszcze aż tak blisko innych.

– To znaczy?

– To, co do mnie powiedziałeś.

– A co powiedziałem? – Odwraca głowę ku mnie, ja zaś wzrok kieruję w zupełnie inną stronę.

Czuję, jak wzrasta we mnie irytacja. Nie rozmawiamy, to prawda. I chyba przez to nie wiedziałam, że konwersacja z nim może iść tak opornie. Słyszę jedynie, że Luca wypowiada się mądrze, logicznie i pewnie, co przeczy sposobowi rozmowy ze mną. Nie wiem, czy robi to specjalnie, choć sam fakt, iż obok mnie idzie Coletti...

– Wszystkim laskom mówisz to samo? – prycham, widząc, że zostało nam niewiele czasu na prywatną rozmowę. – Zajmujesz im usta. Gorzej jak nie będą chciały ich otworzyć w odpowiednim momencie.

Milknę i z uśmiechem podchodzę do stojącego niedaleko Matteo.

Nie wierzę, że to powiedziałam.

TORN HEARTS [Rodzina Moretti #2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz