Chiara
Kiedyś kochałam patrzeć jak długopis płynnie sunie po papierze, zostawiając po sobie smugi czarnego tuszu. Jak literki składają się w słowa, zdania, powieści. Jak czasami nie kontrolujemy tego, co zostaje przeniesione na kartkę.
Teraz tego nienawidzę. Bo to właśnie w takiej postaci można poznać prawdziwą mnie.
Za każdym razem, gdy mój długopis sunie po kartce grubego zeszytu, w moich oczach pojawiają się łzy, serce zaczyna bić szybciej, a wszystko wokół przestaje istnieć. Jestem tylko ja i ta cholerna kartka.
Nie stawiam kropki na końcu tekstu, który właśnie wypłynął z mojej duszy. Nie lubię kropek. To oznacza, że coś jest skończone, nie można nic dodać, a jak już, trzeba wysilić się na stworzenie kolejnego zdania. Dlatego na końcu pozostawiam coś niedokończonego.
Może to również przez to jestem we wszystkim dobra, ale nie dobra wystarczająco. Coś zaczynam i nigdy tego nie kończę. Bo pragnę nowego początku, a jednak się go boję.
Życie to najgorsze co mnie spotkało.
Bezsensowny czas pewnej ilości oddechów, które i tak prowadzą do śmierci.
Jedyną rzeczą jaką kiedykolwiek skończę będzie moje życie.
Zamykam zeszyt, a następnie przyciskam go do piersi. Poprawiam koc zarzucony na moje ramiona i poruszam przemarzniętymi dłońmi oraz nagimi nogami. Wbijam wzrok przed siebie w widok, który zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych. Stoki pokryte świeżym, białym puchem oświetlone przez słabe i nieco żółte światło pozostawiające tajemnice w pasach drzew przy poszczególnych trasach.
Opieram podbródek o swoje kolana, mrugając.
Chwilę później słyszę trzask, skrzypienie i nieznaczny szelest.
– Nic dziwnego, że całą zimę chodzisz z katarem.
Odwracam głowę w prawo, natrafiając na spojrzenie dwukolorowych tęczówek. Luca bez wzruszenia siedzi na jednym z dwóch wiklinowych krzeseł znajdujących się na naszym tarasie. Nie wydaje się, aby było mu zimno. Siedzi nieporuszony w koszulce i dresach, gdy na zewnątrz jest minusowa temperatura. Zresztą sama siedzę w cieniutkiej podkoszulce i satynowych spodenkach okryta kawałkiem wełnianego koca.
On pierwszy przerywa kontakt wzrokowy, wgapiając się w stoki, które jeszcze minutę temu były głównym obiektem mojego zainteresowania. Teraz natomiast po prostu patrzę na jego profil, zbudowaną sylwetkę i wsłuchuję się w dźwięk padającego śniegu parę centymetrów dalej oraz naszych spokojnych oddechów.
To trzecia noc, kiedy zakłóca moją chwilę.
W Aspen jesteśmy już ponad tydzień i wbrew pozorom nie odzywamy się do siebie od czasu rozmowy przy kominku. Tego samego wieczoru siedzieliśmy tak jak teraz, jednak żadne z nas nie zabrało wtedy głosu, pozwalając nam tkwić w tej popapranej sytuacji, której kompletnie nie rozumiem.
– Nie możesz spać? – szepczę, choć ton mojego głosu mimo wszystko wydaje się zbyt głośny w porównaniu z błogą oraz kojącą ciszą otulającą nas z każdej strony.
– Ty też – stwierdza.
Nawet nie zerka w moim kierunku, gdy ja nie potrafię wręcz przestać go podziwiać. Mogę na niego patrzeć godzinami i wątpię, by mi się znudził.
– Taras to moje miejsce przemyśleń – wyznaję, choć nie wiem, dlaczego. Może próbuję zwrócić jego uwagę?
– W tamtym roku też siedziałaś tu nocami?
CZYTASZ
TORN HEARTS [Rodzina Moretti #2]
RomanceJak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla miłości? Potrafimy porzucić dla niej swoje marzenia?