6. Słodkich snów.

1.8K 122 7
                                    

Chiara

Kiedyś kochałam patrzeć jak długopis płynnie sunie po papierze, zostawiając po sobie smugi czarnego tuszu. Jak literki składają się w słowa, zdania, powieści. Jak czasami nie kontrolujemy tego, co zostaje przeniesione na kartkę.

Teraz tego nienawidzę. Bo to właśnie w takiej postaci można poznać prawdziwą mnie.

Za każdym razem, gdy mój długopis sunie po kartce grubego zeszytu, w moich oczach pojawiają się łzy, serce zaczyna bić szybciej, a wszystko wokół przestaje istnieć. Jestem tylko ja i ta cholerna kartka.

Nie stawiam kropki na końcu tekstu, który właśnie wypłynął z mojej duszy. Nie lubię kropek. To oznacza, że coś jest skończone, nie można nic dodać, a jak już, trzeba wysilić się na stworzenie kolejnego zdania. Dlatego na końcu pozostawiam coś niedokończonego.

Może to również przez to jestem we wszystkim dobra, ale nie dobra wystarczająco. Coś zaczynam i nigdy tego nie kończę. Bo pragnę nowego początku, a jednak się go boję.

Życie to najgorsze co mnie spotkało.

Bezsensowny czas pewnej ilości oddechów, które i tak prowadzą do śmierci.

Jedyną rzeczą jaką kiedykolwiek skończę będzie moje życie.

Zamykam zeszyt, a następnie przyciskam go do piersi. Poprawiam koc zarzucony na moje ramiona i poruszam przemarzniętymi dłońmi oraz nagimi nogami. Wbijam wzrok przed siebie w widok, który zdecydowanie jest jednym z moich ulubionych. Stoki pokryte świeżym, białym puchem oświetlone przez słabe i nieco żółte światło pozostawiające tajemnice w pasach drzew przy poszczególnych trasach.

Opieram podbródek o swoje kolana, mrugając.

Chwilę później słyszę trzask, skrzypienie i nieznaczny szelest.

– Nic dziwnego, że całą zimę chodzisz z katarem.

Odwracam głowę w prawo, natrafiając na spojrzenie dwukolorowych tęczówek. Luca bez wzruszenia siedzi na jednym z dwóch wiklinowych krzeseł znajdujących się na naszym tarasie. Nie wydaje się, aby było mu zimno. Siedzi nieporuszony w koszulce i dresach, gdy na zewnątrz jest minusowa temperatura. Zresztą sama siedzę w cieniutkiej podkoszulce i satynowych spodenkach okryta kawałkiem wełnianego koca.

On pierwszy przerywa kontakt wzrokowy, wgapiając się w stoki, które jeszcze minutę temu były głównym obiektem mojego zainteresowania. Teraz natomiast po prostu patrzę na jego profil, zbudowaną sylwetkę i wsłuchuję się w dźwięk padającego śniegu parę centymetrów dalej oraz naszych spokojnych oddechów.

To trzecia noc, kiedy zakłóca moją chwilę.

W Aspen jesteśmy już ponad tydzień i wbrew pozorom nie odzywamy się do siebie od czasu rozmowy przy kominku. Tego samego wieczoru siedzieliśmy tak jak teraz, jednak żadne z nas nie zabrało wtedy głosu, pozwalając nam tkwić w tej popapranej sytuacji, której kompletnie nie rozumiem.

– Nie możesz spać? – szepczę, choć ton mojego głosu mimo wszystko wydaje się zbyt głośny w porównaniu z błogą oraz kojącą ciszą otulającą nas z każdej strony.

– Ty też – stwierdza.

Nawet nie zerka w moim kierunku, gdy ja nie potrafię wręcz przestać go podziwiać. Mogę na niego patrzeć godzinami i wątpię, by mi się znudził.

– Taras to moje miejsce przemyśleń – wyznaję, choć nie wiem, dlaczego. Może próbuję zwrócić jego uwagę?

– W tamtym roku też siedziałaś tu nocami?

TORN HEARTS [Rodzina Moretti #2]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz