Rozdział 21

1.3K 113 12
                                    



Początek wyglądał jak delikatne muśnięcie naszych ust. Dotyk jego ust na moich i że mogłem nadal to robić, był cudowny. Zamknąłem oczy, rozkoszując się tym momentem.

Chciałem ostrożnie pójść kawałek dalej, dlatego lekko uchyliłem usta i chyba tym wywołałem jakiegoś demona w Gabrielu, bo to on pogłębił pocałunek.

Dotychczas to ja trzymałem go za kark. Teraz to on złapał mnie za tył głowy i mocno wsunął mi język do buzi.

To się chyba nazywa francuski. A chuj wie, byłem kompletnym laikiem, a Gabriel był na innym poziomie, bo ledwo nadążałem i oczywiście zapomniałem, jak się oddycha. Ogarnąłem, dopiero jak się prawie udusiłem, a on nawet nie pomyślał, żeby przestać.

Jezu, facet był starszy tylko o osiem lat. A całował tak, jakby miał stuletnie doświadczenie. No i od tego zależało jego życie.

Z karku przejechałem dłonią na pierś, gdzie z łatwością wyczułem szybko bijące serce. Ono wręcz pędziło.

Jednak ta cudowna chwila się skończyła, kiedy wydałem z siebie zaskakująco nieprzyzwoity dźwięk. Odsunął się gwałtownie, jakby wyrwano go z transu. Głośno oddychałem, chciałem go całować dalej. Nawet jeśli nie potrafiłem dobrze oddychać.

– Nie możesz!

Ja? Pomyślałem otumaniony z spuchniętymi ustami. To właśnie on zbadał mi całą jamę ustną.

– Dlaczego?! – zapytałem z pretensją jak dzieciak, któremu zabrano zabawkę. – Kurwa, dlaczego?! Dlaczego mi nie pozwalasz siebie kochać!?

Chciałem się rozpłakać. Czemu nadal odmawia, nawet po tym... takim pocałunku!

– Bo... – chyba był bliski płaczu. A to ja powinienem się rozpłakać. – Jestem najgorszą osobą, w której możesz ulokować uczucia.

– Ja tak nie uważam – potrząsnąłem głową gwałtownie.

– Bo tego nie widzisz – jęknął, chowając twarz w dłoniach.

– Czego na przykład? – zapytałem spokojniej, pochylając się nad nim.

– Że jestem złym człowiekiem – wyjawił. – A partnerem to w ogóle koszmarnym.

Znów zagryzłem wargę, czując, że pulsuje i jest wilgotna.

– Jesteś wspaniały – zapewniłem, bo naprawdę tak uważałem.

– Nie, Adam. – Potrząsał głową, nadal na mnie nie patrząc. – Nie.

– Dlaczego tak na siebie mówisz?

Mimo możliwości odtrącenia objąłem go jednym ramieniem. Był taki kruchy i słaby w moich ramionach.

– Bo trzeba ci uświadomić – spojrzał na mnie w końcu – że jestem najbardziej chorobliwie zazdrosną, kontrolującą i samolubną gnidą, na jaką mogłeś trafić. Taka jest prawda.

Spojrzałem na niego w taki sposób, że byłem pewny, że żartuje. Ale jego desperacki wzrok mówił zupełnie co innego. On mówił poważnie.

– Nie mów tak na siebie. – Po raz pierwszy w życiu go upomniałem.

– Nie pozwolę ci ze sobą być – powiedział hardo, prostując się. – Dla twojego dobra.

– Sam mogę wybierać, co dla mnie dobre – odpowiedziałem mu poirytowany, nadal czując smak jego ust na swoich.

– Nie, nie potrafisz – powiedział zdecydowany. – Boję się, że moja zazdrość podczas posiadania ciebie, wpadnie w taki stan, że zabronię ci wychodzić, a ty się zgodzisz. Zgodzisz się, by być przy mnie. Jesteś ode mnie uzależniony finansowo i materialnie. Co, jak zacznę to wykorzystywać?

– Nie jesteś wcale tak złym człowiekiem, jak się przedstawiasz, Gabriel – powiedziałem pewnie.

– Jestem – powtórzył z irytacją, że go neguję.

– Nie, wcale nie – upierałem się.

– Adam... – powiedział już ostrzegawczo.

– Lubię kontrolę – wyjawiłem już łagodniej. – Czuję się wtedy bezpiecznie. Dlatego właśnie tak cię uwielbiam – próbowałem mu wytłumaczyć, jak to wygląda z mojej strony. – Jesteś moją ostoją bezpieczeństwa. I w rzeczywistości, wcale nie jestem od ciebie aż tak zależny

– Mieszkasz ze mną – mruknął sceptycznie.

– Pójdę do Piersa, byś za mną zatęsknił. – Założyłem ręce na piersi.

– Ugh... – westchnął z irytacją – tylko nie do Piersa.

Zagryzłem wargę, czując rosnącą satysfakcję.

– Jesteś zazdrosny?

– Od kiedy cię pocałował w moim do domu! – krzyknął wściekły. – Adam, on tu nie ma wstępu. Policję na niego nasłałem, by był daleko od ciebie.

– Jest moim przyjacielem.

– Pomaga mi to, naprawdę. – Przewrócił oczami.

– To słodkie – zachichotałem.

– To chore – poprawił mnie.

– Daj nam szansę, Gabriel. Szansę na szczęście. Nie niszcz tego na starcie – poprosiłem go.

– Nie...

– Stwórzmy razem NASZE SZCZĘŚCIE, hmmm? – mruknąłem, pochylając głowę w jego stronę.

– Ja...

– Też mnie kochasz – szepnąłem, całując go w policzek. – A ja kocham ciebie. Pozwól nam.

– Pozwolę nam... gdy... och – westchnął z zachwytem, jak go pocałowałem w szyję. – Do diabła, Miller, nie mogę się skupić!

– Przepraszam – powiedziałem bardzo z siebie zadowolony.

– Dam nam szansę, dopiero jak usłyszysz moją historię.

– Tę, o której mówił Boss?

– Tak. I wtedy ty będziesz decydował. Nie ja.

Pokiwałem głową, zgadzając się z jego ultimatum.

– A mogę z tobą spać?

– Ugh – warknął. – Niczego mi nie ułatwisz, prawda, Adam?

Uśmiechnąłem się, troszkę złośliwie i, kładąc rękę po obu jego biodrach, trochę nad nim zawisłem w bliskiej odległości.

– W moim interesie nie jest ci nic ułatwiać.

Omiótł spojrzeniem moją rozpromienioną, pełną nadziei twarz i westchnął.

– Zróbmy sobie tę przyjemność w nieświadomości co przyniesie jutro.

Byłem zachwycony i beztroski, w przeciwieństwie do blondyna. Bo on wiedział, co jutro mi powie, a ja nie.

Mimo to zasnęliśmy wtuleni w siebie, ciesząc się tą chwilą błogiego spokoju, która i tak miała być zaraz zakłócona.




~*~ 

Prawdopodobnie następny rozdział będzie dopiero 16 grudnia. Więc trzymajcie się :)

Nasze SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz