Rozdział 53

495 78 19
                                    


Zaczęło padać.

Bardzo lubiłem słońce, ale dzisiaj wyjątkowo doceniłem ponurą pogodę. Przynajmniej nie odstawała za bardzo od mojego humoru.

– Masz coś w sobie z butnego dziecka, wiesz, Adam?

Podniosłem zaskoczony spojrzenie z jajecznicy, którą skubałem od niemalże trzydzieści minut. Piers właśnie wszedł do mieszkania po spacerze z Patykiem. Miał mokre, zmierzwione przez wiatr włosy i rozbawione spojrzenie.

Chyba pogoda nie wpływała dobrze na jego humor.

Szczeniak nasikał mu na panele i wydawało się, że nie zamierza już mieć potrzeby, mimo to Janek uparł się, by wyprowadzić go na zewnątrz. Jak się ubierał, wydawał się bardziej podekscytowany od szczeniaka.

On naprawde bardzo lubił psy. A Patyk w ogóle skradł mu serce. W nocy nawet mi go wziął z salonu, gdzie spałem, do swojej sypialni.

Wyszedł, ostatecznie zostawiając mnie przy zrobionym przez siebie śniadaniu.

Naprawdę starałem się zjeść wszystko, wdzięczny że mnie tak ugościł, ale żołądek zawiązał mi się w supełek i to nie było łatwe.

– Nie wiem, o co ci chodzi – powiedziałem, schylając się do Patyka, w momencie gdy wytrzepał się z lekkiego deszczyka, który został mu jeszcze na sierści.

– Zostaniesz na obiad? – zapytał, zdejmując buty w wejściu do kuchni. Zerknąłem na nieodzywający się od wczoraj telefon. Nie zadzwonił, nie napisał.

Daje mi czas, czy mu nie zależy?

– Powinienem wracać – przyznałem pewnie, choć do własnych słów nie byłem przekonany.

– Spoko, zawsze możesz tu wrócić z płaczem – zaoferował złośliwie, choć wiedziałem, że mówi to szczerze.

Spojrzałem na niego spod byka, ale zaraz westchnąłem. Naprawdę doceniałem jego pomoc. Zawsze mogłem do niego przyjść a on pozwalał mi się wygadać.

Nigdy nie sądziłem, że będę miał w swoim życiu przyjaciela, do którego zawsze będę mógł się zwrócić o pomoc. W głębi serca czułem, że go wykorzystuję, że nigdy mu się nie odpłacę i niewiele mogę mu dać ze swojej strony. Jednak doceniałem go i liczyłem, że kiedyś oddam mu te wszystkie przysługi.

– Dzięki – spojrzałem mu prosto w oczy – jestem ci naprawde wdzięczny.

Wyszczerzył się do mnie szeroko. Wyglądał trochę jak nagrodzony chłopiec przez matkę. Zwłaszcza że na jego policzkach wyszły lekkie rumieńce.

Czasem trzeba uciec od problemu, by do niego wrócić z lekką głową, pomyślałem, wstając od stołu.

– Mogę zostawić ci Patyka? Wrócę po niego wieczorem.

Nie chciałem, by szczeniak słyszał ewentualne krzyki i się stresował. Choć nie byłem pewny, czy tak będzie, jednak nie chciałem ryzykować.

– Pewnie, tylko jutro rano wychodzę, więc musisz go wieczorem rzeczywiście odebrać.

Przynajmniej będę miał dodatkowy powód do wyjścia..., pomyślałem smętnie.

Z mieszkania wyszedłem dziesięć minut później, cichutko, by szczeniak nie zauważył od razu mojego wyjścia. Chciałem uniknąć ewentualnej tęsknoty i pisków.

No i obsikanych paneli.

Stresowałem się, podchodząc pod drzwi domu. Ponure myśly pędziły jak stado gazel przez moją głowę, a dłoń ześlizgnęła mi się z klamki. Tak bardzo ręka mi się spociła.

Nasze SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz