Rozdział 38

887 86 9
                                    



Pomieszczenie, w którym nas umieszczono i zdecydowano przydzielić na czas przesłuchania, było tak samo obskurne i ponure, jak reszta więzienia.

Co było dla mnie całkiem zaskakujące – TERAZ było dla mnie ponure i obskurne. Jednak, kiedy jeszcze tu żyłem, te brudne mury były dla mnie przyjazne. Niemalże przytulne, bo czułem się tutaj bezpiecznie.

W końcu to więzienie przez osiem lat było moim domem. Jedynym miejscem, gdzie należałem.

Bałem się bardziej wolności niż innych niebezpiecznych więźniów tutaj i wrzeszczących klawiszy.

Kiedyś bałem się stąd wyjść, teraz za żadne skarby świata nie chciałbym tutaj wracać. Zostawić ciepły dom, gotującą panią Tatianę, przyjaciół na komisariacie, no i mojego Gabriela.

W pomieszczeniu był tylko stół i trzy krzesła, z czego już jedno zostało zajęte przez więźnia. Nie był w strefie niebezpiecznej, dlatego też nie miał kajdanek przyczepionych do stołu. Jednak nadal je miał.

Pewnie znów coś przeskrobał, przez co karnie mu je zostawili. W końcu nie siedział za zbyt poważną zbrodnię. Z tego co pamiętam, była to kradzież czy defraudacja. Coś w tym stylu.

To ja już miałem poważniejszą zbrodnię, a rzadko miałem na sobie kajdanki.

Może byłem zbyt spokojny? Albo już na tyle mnie znano, że wiedzieli, iż wystarczy zagrozić mi brakiem puddingu czekoladowego na podwieczorek, bym był całkowicie uległy i spokojny?

To mogło być to.

Stopa uśmiechał się w ten swój lisi sposób, na który każdy powinien uważać.

Był starszym facetem, jeśli można to poetycko określić: w sile wieku. Był po czterdziestce, miał przerzedzone siwawe włosy, ale miał w sobie coś wzbudzającego respekt.

Może to wysportowana sylwetka, a może to ciemne władcze spojrzenie. Nie wiem. Jednak nie na darmo miał takie przezwisko.

Stopa. Ta nazwa jego osoby wzięła się z tego, że przygniatał ludziom po wygranej bójce twarz do ziemi butem.

Nie miał kompletnie szacunku i litości do swoich przeciwników.

A w każdym razie tak słyszałem.

– To coś poważnego – zaczął, kiedy zbliżyliśmy się do swoich krzeseł – skoro wróciłeś na stare śmieci. Powinieneś cieszyć się wolnością, dzieciaku.

Miałem wrażenie, że jego słowa mają w sobie ton cynizmu, ale i ukryte drugie dno.

– Nie cieszysz się z nowego życia?

I nagle dotarło do mnie, że on wszystko wie i nic nie było z przypadku.

Opadłem na krzesło, nie dlatego, że chciałem usiąść i być na poziomie rozmówcy, ale dlatego, że ugięły się pode mną nogi.

Wtrąciła się jednak na szczęście Daria, ładnie się przedstawiając i wyjaśniający powód naszego przybycia.

– Zrobiliście obławę mojego warsztatu?

– Zgadza się, mamy oczywiście parę pytań.

– A którego? – zapytał rozbawiony złośliwie, błysnął białymi zębami, której jak nic były robione za grube pieniądze.

Po minie Darii już wiedziałem, że się nie polubią. Było widać, że się niczym nie przejmuje, a sytuacja go bawi. Dla niego to nie było nic wielkiego. Kto wie, czy nasza akcja nie była kontrolowana, kto wie, czy tego nie przewidział.

W końcu nie był głupi. Może wiedział, że jego pracownicy zachowali się zbyt śmiale i popełnili jakiś błąd? Może wiedział, że to kwestia czasu? Albo...

Albo wszystko było specjalnie. Taki, jaki miał plan Boss.

Szczerze powiedziawszy, rozbolała mnie głowa przez to intensywne myślenie.

W końcu nie byłem asem w myśleniu.

Rozmowa nie szła w ogóle. Stopa cwaniakował, a Daria mimo udawania spokojnej, niemalże wyszła z siebie i stanęła obok. Domyślałem się, że nienawidzi takiego typu osób.

– Jaka była końcówka numeru? – wtrąciłem się w końcu, przerywając im bezsensowną rozmowę.

– Och, jasne – prychnęła obrażona blondynka, na to, że przeszedłem do swojej sprawy i jej nie pomagam choćby dowiedzieć się czegokolwiek o warsztacie.

Ale nie oszukujmy się. Przyszliśmy tutaj głównie na mój wniosek, porozmawiać o mojej sprawie.

Spojrzał na mnie dziwnie, ale ja i tak miałem wrażenie, że on wie o czym mówię. Wiedział doskonale, choć niemalże rzuciłem w niego pytanie od czapy i bez kontekstu.

– Nie dałeś mi numeru do żadnego szefa warsztatu – wyjaśniłem, kiedy nic nie odpowiedział. – Od początku chciałeś mnie wysłać gdzie indziej. Nie jako pomoc mechanika, ale do Gabriela Mroza.

Znów błysnął zębami.

Przynajmniej zareagował. Niemalże jednym uśmiechem potwierdzając wszystkie moje teorie.

Nie wiedziałem, czy się z tego cieszyć, czuć satysfakcję, że miałem rację, czy niepokój, że moje życie było przez kogoś planowane i kierowane bez moje wiedzy.

– Ja wiedziałem, że cię przyjmie – powiedział.

– Zaplanowałeś to? – upewniłem się, czując jednak narastający niepokój.

Patrzył na mnie dziwnie, trochę przedłużając swoje milczenie. I wtedy, kiedy myślałem, że już nie odpowie, powiedział:

– Ja wiem najlepiej, że miał obsesję na twoim punkcie, nawet nie będąc sam tego do końca świadomym.

– Obsesja moją sprawą? – zapytałem zdezorientowany.

– Nie. TOBĄ.

Zamrugałem zaskoczony.

Ja wiedziałem, że znał moją sprawę, wiedziałem, że książka, jego debiut, był mocno inspirowany moją tragiczną historią. Wyjaśniliśmy sobie to, przetrawiłem i wybaczyłem mu to słabe opisanie mojej osoby i przedstawienie mnie jako człowieka okropnego. Ale...

Ale nie uważałem, że byłem aż taki ważny w głowie Gabriela w tamtym czasie, kiedy dobrze się jeszcze nie znaliśmy.

– Szczerze powiedziawszy, cały plan podsunął mi Cypis – rzucił bombę, chyba świetnie się bawiąc.

Cypis.

Teraz zaczęło się robić coraz dziwniej. 

Nasze SzczęścieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz