Następny dzień, pomimo ciążącego nade mną widma szlabanu, mogłam zaliczyć do wyjątkowo udanych.
Rano śniadanie zjadłam w towarzystwie Ślizgonów. Rossier z czułością podawał mojej kotce najlepsze kąski prosto ze stołu, za co ta mruczała mu wdzięcznie do ucha i zezowała na niego wielkimi oczami z miłością, tak jak tylko nakarmiony kot potrafi. Cyzia flirtowała z Malfoy'em, a ja tłumaczyłam Belli jak sporządzić eliksir słodkiego snu. W czasie lekcji zarobiłam kilka punktów dla Hufflepuff'u, z czego byłam bardzo dumna.
Na obiedzie, który spędziłam z Xenophilius'em Lovegood'em dyskutując o gnomach ogrodowych, kotach i buchorożcach, Douglas oświadczył mi, że dzisiaj latać nie będziemy, bo dogadał się z Potter'em i jutro będziemy mieli dwie godziny, więc nie musiałam się martwić, że zaprzepaszczę trening.
Potem na Opiece nad magicznymi stworzeniami Profesor Kettleburn pokazywał nam pegazy. Byłam pod olbrzymim wrażeniem magicznych koniowatych. W zaprezentowanym nam stadzie znajdowały się trzy aetonany i jeden abraksan. W czasie wakacji miałam sporo do czynienia z końmi, ale nawet największy z koni w naszej stajni nijak się miał do abraksana. Potężny zwierz miał przynajmniej trzy metry w kłębie. Aetonany były od niego mniejsze i smuklejsze, ale dalej robiły wrażenie i zdecydowanie były większe od zwykłych koni.
Kettleburn docenił moją aktywność na lekcji dwudziestoma punktami, bowiem jako pierwsza i chyba jedyna odważyłam się wejść na padok tych przerośniętych koniowatych i przywitać się z nimi. Ostatecznie okazało się, że poza skrzydłami i rozmiarem od koni niewiele się różnią. Były tak samo łakome na smaczki (które wcześniej dostałam od nauczyciela) i tak samo ostrożne wobec obcego. Nie powiem też, że nie zestresowałam się lekko gdy trzy metrowy ogier zaszedł mnie od tyłu i zaczął obwąchiwać mi kieszenie w poszukiwaniu smaczków, ale szybko okazało się, że to bardzo łagodny i ostrożny olbrzym.
No i po mojej ulubionej lekcji nadeszła godzina mojego ostatecznego upadku. Nadeszła godzina mojego nieszczęsnego szlabanu. Sama byłam sobie winna i niechętnie musiałam przyznać, że kara była skuteczna, ponieważ postanowiłam następnym razem lepiej pilnować czasu.
W drodze do gabinetu McGonnagal, wpadłam na mojego towarzysza wczorajszej zbrodni tuż przy wejściu do Wielkiej Sali.- Nie mogę Rogasiu, mam szlaban u McSztywnej - Sirius zagryzł wargę.
- Łapa jest do cholery trzeci dzień szkoły!! - fuknął wściekły Potter.
- Mówiłem Ci, że złapała nas wczoraj z Colliną - odwarknął niezadowolony Black.
- Na gacie Merlina, akurat dzisiaj mamy dwie godziny - James zaklął siarczyście.
- Hej chłopaki - przywitałam się z nimi, uznając, że to odpowiedni moment bo obaj akurat zamilkli.
- Coll... siema... - przywitał mnie niepewnie Black.
- Słyszę, że macie niezły dramat - zauważyłam z lekkim uśmiechem. Miałam pewien plan i miałam nadzieję, że wypali.
- Taa... - James podrapał się po karku speszony jak nigdy.
- Nie chcę wam przerywać, ale chyba musimy już iść - wskazałam na Sirius'a.
Bardzo mi zależało, aby dzisiaj się nie spóźnił, od tego miało zależeć powodzenie mojej misji.
- Jutro masz wycisk - Potter wskazał palcem na Black'a.
- Przecież jutro puchoni mają boisko, sam mówiłeś - Sirius zmarszczył brwi.
- Nic nie szkodzi, na ziemi też da się ćwiczyć, zawsze też można popływać, co Łapciu? - James wyszczerzył zęby, a Sirius wzniósł oczy do nieba, ale nie protestował.
CZYTASZ
Rok 1976 II Syriusz Black
FanfictionRok 1976 - to wtedy doświadczyłam pierwszej wizji Rok 1976 - to wtedy zakochałam się w Sirius'u Black'u Rok 1976 - to wtedy mieliśmy siebie, nadzieję i wszystko Rok 1976 - to wtedy wszystko się zaczęło Jest to alternatywa historia Huncwotów. Opowiad...