III. Narodzenie obscurusa

567 34 33
                                    

To nie było nagłe. Myślał, że takie będzie ale to po prostu się stało. Jakby było to normalną rzeczą. Tak samo jak to, że z nieba spada deszcz, słońce zachodzi i wschodzi, a wszyscy wokół niego są zakłamanymi egoistami, którzy nie baczą na oczywistą krzywdę innych.

Miał osiem lat i zaczął świadomie nienawidzić ludzi.

Zadziwiło go to na początku ale logicznie pomyślał, że to uczucie nie wzięło się znikąd tylko narastało w nim odkąd trafił pod "opiekę" wujostwa.
Przestraszył się swoich myśli i tego silnego uczucia bowiem jednak nadal był dzieckiem. W końcu jednak doszedł do wniosku (z pomocą okruszka) , że ma do tego pełne prawo. Trudno było się z nim nie zgodzić ponieważ Harry tylko myślał i czuł, a inni swoją pogardę i nienawiść do niego zamieniali w czyny.
Póki co.
Mówił mu drobinek. Chłopiec wątpił w jego nieme zapewnienia. Pomimo nowej niewyjaśnionej siły, którą nabył wątpił by mógłby postawić się komukolwiek, a zwłaszcza wujostwu.

W wyobraźni pozwalał sobie na wiele torturując wszystkich, którzy na to zasłużyli ale w rzeczywistości paraliżował go strach. Bo co jeśli ta moc by go zawiodła? Co jeśli wyrządziłby krzywdę Dursleyom i ktoś by się dowiedział, że to on? Przecież skoro rodzice też tacy byli mogło być więcej ludzi takich jak oni. Ktoś wtedy by po niego przyszedł? Jak by zareagowali? Uwierzyliby gdyby powiedział, że zrobił to w samoobronie? Poniekąd byłaby to prawda...

Nie, nie uwierzyliby mi tak samo jak przedszkolanka i jak ten tłum ludzi na dole. Więc co? Przyszliby i zamknęli mnie w specjalnym więzieniu?... Albo co gorsza ledwo zdążyłby zranić kogoś z domu ale widząc groteskową wściekłość Vernona zmroziłoby go przerażenie tak wielkie, że stałby w miejscu czekając na pewną śmierć.
W końcu był bezużyteczny i bezsilny... Nieprzyjemny dreszcz przeszedł go na samo wyobrażenie tej wizji.
Czując ponownie narastającą panikę i to dziwne uczucie wibracji zacisnął oczy i objął się oddychając głęboko. Po czasie otworzył je i ponownie spojrzał w dół z dachu przedszkola.

Weź się w garść i przestań panikować skoro do tej pory żadni dziwni ludzie nie przyszli po ciebie raczej tego nie zrobią. - Upomniał sam siebie. - Masz teraz ważniejsze sprawy do rozwiązania niż gdybanie. Wujostwem będziesz się przejmował w domu. - Pomyślał gorzko i cofnął się myślami do zdarzenia, które doprowadziło do tej sytuacji.

Wydawałoby się, że ten dzień będzie normalny, na ile normalnością można nazwać dni wypełnione niewolniczą pracą. Został wyrzucony z domu po tym jak ugotował stół pełen dań dla ważnych gości z pracy Vernona. Miał nadzieję, że udławią się homarem.

Spacerował właśnie po ulicach miasteczka bez wyraźnego celu, starając się unikać innych ludzi gdy zza pleców dobiegło go nawoływanie.
- Ej! Dziwaku! - Nie mógł zignorować nagłej chęci postawienia się i udowodnienia, że nie jest tchórzem. Wiedział, że pożałuje przystając i odwracając się. Podskórnie przeczuwał nadchodzące niebezpieczeństwo ale i tak jak głupiec stał czekając, aż Albert Haller się do niego zbliży.

Był on jedenastoletnim chłopakiem, wyższym od niego o całe 40 centymetrów i dobrze zbudowanym ponieważ trenował pływanie odkąd skończył siedem lat; ciotka często o nim mówiła. Dzięki krótkim rdzawym włosom i piwnym oczom wśród dzieciaków zarówno tych szanujących go i bojących się zyskał przydomek Płomiennego Demona.

- Doszły mnie słuchy, że kablowałeś na mnie. Co za pech, że nikt ci nie uwierzył. - Powiedział z udawanym smutkiem patrząc na mnie z góry. Stałem sztywno gdy podszedł i objął mnie ramieniem wokół szyi jakoby w przyjacielskim uścisku lecz zimny metal przytknięty do skóry psuł ten efekt.

- Wiesz przydałbyś mi się. Byłem nawet ciekaw tych twoich sztuczek. Może... - Mówił wprost do ucha niby koleżeńskim tonem słowa zapewnienia, co by było gdyby. Nie ruszałem się ani o milimetr panicznie myśląc jak wyjść z tej sytuacji. Pociłem się przez napięcie i palące słońce rozglądając się za kimkolwiek do pomocy.

- Gdybyś tylko siedział cicho nie musiałbym tego robić. - To było jedyne ostrzeżenie nim poleciał w tył na ziemię. Na szczęście jego ciało zareagowało szybciej niż zamroczony upadkiem umysł by zdążyć złapać za nadgarstek, który wraz z nożem pędził ku jego twarzy.

- Zostaw mnie! - Pisnął, a ostre narzędzie nieubłaganie zbliżało się. Serce obijało się w zastraszającym tempie o klatkę piersiową. Szum wypełniał jego uszy. Całe ciało trzęsło się z osłabienia kumulując siłę w rękach.

- Może nauczysz się milczeć jak zmasakruje twoje usta! - Poczuł chłód stali na wargach i metaliczny posmak gdy ostrze z łatwością przedostało się pomiędzy zęby. Hiperwentylował. Krzyki napastnika dochodziły do niego jak spod wody. Łzy przesłaniały widok. Czuł wibracje w całym ciele.

Dlaczego? Dlaczego ja?! Zawsze byłem grzeczny. Chciałem tylko być k-kochany...
Gdzie są wszyscy ludzie!? Gdzie jest jakakolwiek pomoc..? Ja nie-nie chcę umierać...Nie chcę umierać! Nie chcę umierać!! - Ciepła ciecz zaczęła wypływać z kącika ust gdzie napierał nóż. - NIE! - Wybuchnął.

Otaczała go ciemność. Nie. To on był ciemnością. Musi uciekać. Nie. Musi zniszczyć przeciwnika. Tak. Trzeba odnaleźć bezpieczne miejsce. Tak. Ale gdzie jest bezpiecznie? Gdzieś wysoko.

Takim sposobem znalazł się na dachu przedszkola powoli odzyskując pełnię świadomości i ciało.
Nie wiedział ile czasu minęło od starcia z Hallerem. Nie wiedział co się z nim stało. Nie wiedział czy przeżyje spotkanie z wujostwem jeśli chłopak postanowi donieść na niego i czy dane mu będzie wogóle wrócić. Tym bardziej nie wiedział co z nim się stało i czym się stał.

Wiedział za to, że nikt mu nie pomógł. Sam sobie poradził. Oni pochowali się nie chcąc narażać się synowi burmistrza miasteczka. A teraz grupa zaciekawionych sensacją ludzi zebrała się wokół wozu strażackiego szepcąc pomiędzy sobą. Plotkując o nim. Znów musiał opanować te dziwne uczucie. Żałośni. Wszyscy tam na dole. Byli cholernie żałośni.

***
Następnego dnia siedząc ukarany i po nieprzespanej nocy w schowku ( Petunia ten incydent wzięła za kolejny wybuch), rozmyślał o oprawcy. Po wybudzeniu na dachu nigdzie go nie wypatrzył, a ten z pewnością tego by nie przegapił. Najwyraźniej przestraszył się na tyle mocno by przed nim uciec. Uśmiechnął się lekko pod nosem by za chwilę znów się spiąć.

Obawiał się jego powrotu. Nie pamiętał czy coś mu zrobił. Lecz z pewnością był świadkiem jego przemiany w tą czarną materię. Czy będzie chciał donieść dorosłym na niego? A może zechce sam się na nim zemścić? Wolałby by nigdy nie wrócił...

Kilka godzin później dowiedział się z rozmów ciotki z sąsiadami o zaginięciu i poszukiwaniach Alberta Hallera.

Tydzień później na obrzeżach miasteczka w stanie rozkładu znaleziono jego ciało z ranami na twarzy i wieloma złamanymi, przebijającymi skórę kośćmi. Mówiono, że musiał zostać wielokrotnie zrzucony z dużej wysokości. Ludzie, którzy go znaleźli podobno mdleli na groteskowy obraz ciała lub zwracali jedzenie.

Harry usłyszał tą wiadomość i także zwymiotował do wiadra po farbie nadal odbywając karę. Przeczuwał, że przedłużający się pobyt w zamknięciu był aktem obwinia go przez Petunię o całą sprawę.

Żałował...Tak bardzo żałował, że osobiście nie mógł zobaczyć tego widoku.

Teraz on zamilknie na wieczność. - Uśmiechnął się słabo.

Ponownie opanowały go torsje. Wczorajszy kurczak musiał mu zaszkodzić.

A/N

Ilość słów: 1127

Mam nadzieję, że jak zawsze rozdział się spodoba.
Tak sobie myślałam, że zachowanie bohaterów może być nieadekwatne co do wieku i to nawet bardzo XD.
Ale w końcu to fanfiction, po za tym biedny Harry szybko dorósł w pewnych aspektach. Z chęcią przeczytam Wasze komentarze także piszcie śmiało!

Obscurus Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz