1.

152 12 29
                                    

Jesienne powietrze pachniało lasem, odrobiną bryzy morskiej i mnóstwem kasztanów.

Tych ostatnich był w tym roku wysyp, więc nikogo nie dziwiły tłumy kobiet, które zbierały się na skraju zagajników i niewielkich gajów. Gospodynie z pobliskich wsi skwapliwie zbierały garści kasztanów do płóciennych toreb, przytroczonych do pasków. Niektórym pomagały córki, innym małe dzieci, dla których dary lasu okazały się szczególnie zajmujące. Na Pomorzu taka obfitość kasztanów zdarzała się raz na kilka lat, toteż żadna z kobiet nie ośmieliła się powrócić do własnego domu bez wypchanego po brzegi worka.

Tak i uczyniły dwie gospodynie ze wsi nad Baranicą, jedną z malutkich pomorskich rzek. Wracając z lasu z naręczem kasztanów wesoło gawędziły o swoich mężach, dzieciach i problematycznych sąsiadach. Ledwie doszły jednak do głównego traktu, gdy ich uwagę zwrócił samotny wędrowiec, stąpający niepewnie po kamienistej drodze. Sękata gałąź drzewa służyła mu za laskę, na plecach miał zarzucony płócienny, poplamiony worek, a na głowie słomkowy kapelusz. Bose stopy umorusane były w kurzu i błocie, lniane spodnie pocerowane w paru miejscach, a tunika i narzucona na nią ciepła kurtka pamiętały lepsze czasy.

Gospodynie skrzywiły się na widok mizernie ubranego mężczyzny, jednocześnie nachylając się jedna ku drugiej i szepcząc zawzięcie:

- Widziałaś go? To pewnie jeden z nich.

- Ten ze wsi przy kamieniołomie?

- No tak, a skąd indziej by wyszedł tak licho ubrany jak nie stamtąd?

Wędrowiec nawet nie zwrócił na nich uwagi, zajęty sprawdzaniem swoich kieszeni. Wreszcie znalazł swoją zgubę. W słońcu błysnęła srebrna moneta, którą mężczyzna obrócił w palcach kilkakrotnie, głęboko zamyślony. Wpatrywał się przy tym tak intensywnie w jeden punkt gdzieś na linii horyzontu, że gospodynie nabrały podejrzeń.

- Hej, a jeśli on nie stąd? Patrzaj jak wypatruje, jakby jakiego znaku od Bogów.

- Gadasz po próżnicy, Hanka! Jakby on nietutejszy był, to o drogę by zapytał.

Jakby na komendę mężczyzna odwrócił się w ich stronę. Kobiety zastygły w bezruchu, niepewne czy wędrowiec je usłyszał, czy też był to zwykły przypadek. Jednak nieznajomy uniósł kapelusz w górę i pozdrowił obie gospodynie skinieniem głowy. 

- Niech miłościwy Swaróg chroni waćpanny od złego! - zawołał.

- A waćpanu niechaj Dadźbóg opromienia dzień i od licha złego zachowa! - odpowiedziały na pozdrowienie kobiety. - Gdzie to was niesie?

- A do domu wracam, wieś moja za tymi pagórkami, o tam. - mężczyzna wskazał palcem kierunek wschodni, gdzie rzeczywiście rozciągały się niewielkie wzniesienia. - A waćpanny?

Obie kobiety, choć już zamężne, wyglądały bardzo młodo, toteż wędrowiec najwyraźniej pomylił je z pannami na wydaniu. Postanowiły jednak nie wyprowadzać go z błędu.

- A my kasztany zbieramy. W bród ich po lasach, w tym roku dobre zbiory. - wyjaśniła wyższa z kobiet, jednocześnie bacznie przyglądając się nieznajomemu.

Mężczyzna pokiwał głową na znak zrozumienia, znów pozdrowił obie gospodynie i odwrócił się w przeciwną stronę, gotowy do podjęcia dalszej wędrówki. Jednak jedną z kobiet, tę niższą, na tyle zaciekawiło jego zachowanie, że ośmieliła się zapytać na pożegnanie czegóż tak wypatrywał na horyzoncie.

- Ano... Zdawało mi się, że widzę kobiecinę pod tamtym drzewem, tam niedaleko krzewów wiciokrzewu. - wyjaśnił mężczyzna wesołym tonem.

- Aaa, o nią waćpanu chodzi... - zawahała się niższa z kobiet, niepewna co odpowiedzieć, zwłaszcza że jej towarzyszka zaczęła gromić ją wzrokiem. - Wie waćpan... siedzi tam taka babuleńka, blada jak mąka i pomarszczona, chyba kulejąca nawet bo od rana tam posiaduje i nie widać, żeby się w dalszą drogę wybierała.

- Ano, a wiadomo może skąd ona? Albo dokąd podążała? - spytał wędrowiec ze współczuciem wymalowanym na twarzy. - Może bym odprowadził biedaczkę do domu, a nuż to po drodze do mojej chaty?

Kobiety spojrzały po sobie, widocznie zdziwione dobrodusznością mężczyzny.

- Ona nie od nas, obca, przyszła nie wiadomo skąd... Ja bym na miejscu waćpana z dala się trzymała od tej starowinki. - rzekła wyższa z kobiet, krzywiąc się z niechęcią.

- Jakaś taka ona dziwna. - zawtórowała jej druga gospodyni. - Nie odpowiada kiedy się do niej mówi, oczy jakieś takie podejrzanie czarne i wielkie. A jak obok przechodzisz, to wodzi za tobą wzrokiem jakby na co czekała. Strach tamtędy iść, póki baba tam siedzi na czatach.

Wędrowiec pokiwał głową w zamyśleniu, a po chwili milczenia pożegnał serdecznie obie gospodynie, by udać się w kierunku własnej wioski. Odprowadzany spojrzeniami obu kobiet czuł w brzuchu dziwny skurcz, niepodobny do niczego co wcześniej dane mu było doświadczyć.

Hej! Dzięki za sprawdzenie mojego opowiadania! Cieszę się że jesteś!

Jeśli spodobało ci się to co pisze, możesz mnie wesprzeć dzięki wirtualnej kawie: https://buycoffee.to/fawaris97


Ballada o wędrowcu co śmierć niósł na plecach [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz