11.

18 4 4
                                    

Zmora unosiła się na rzece jak kłoda, lekka jak piórko, czekając aż dotrze w pobliże większego lasu. Gdy w oddali ujrzała rozłożystego buka, natychmiast wyskoczyła z wody bez najmniejszego problemu. Wędrowiec znikł w nurtach rzecznych, lecz to wcale nie obchodziło Zarazy.

- Głupi. - zawyrokowała, wychodząc na brzeg. - Czyś ty nigdy nie słyszał opowieści o demonach? Lekkie me ciało jak piórko, w końcu nigdyś się nie męczył niosąc mnie. Naprawdę myślałeś, że mnie w rzece potopisz, kumie?

Buk uginał się pod zwałami śniegu, lecz Zaraza usiadła przy nim bezszelestnie, zmęczona swą pracą. Pokiwała rytmicznie głową, jakby przyznawała rację pewnej nie do końca sformułowanej myśli.

- Zabiłam wystarczająco dużo. Praca ma skończona. - rzekła cicho, choć nikogo w pobliżu nie było. - Głupiec niech tonie, życia wnukom nie zwróci. Czekać teraz na kolejny raz, pewnie niedługo znów mnie wezwą, jak to ludzie. Ale nie dam się już oszukać.

Śnieg prószył jeszcze długo, aż w końcu Baranica zamarzła. Stosy trupów się wypaliły, w chatach Pomorza zapadła cisza, żadna modlitwa nie rozbrzmiała w powietrzu. Cisza. Lęk. Niedowierzanie. 

Na razie ludzie pokornie uginali głowy, ale nie potrwa to długo. Bo śmiertelni mają tendencję do zapominania.

Ale Zaraza zawsze pamięta i pamiętać będzie. O to martwić się nie trzeba, bo gdy przyjdzie, każdemu odda za swe bóle po dwakroć.


Od autorki:

Dziękuję serdecznie, drogi czytelniku, za poświęcenie swojego czasu na przeczytanie mojego opowiadania. Pozwól, że napisze tu kilka zdań o mojej inspiracji.

Powyższe powiadanie luźno nawiązuje do starosłowiańskiej legendy o demonie Cholerze, który przyczepia się do napotkanych przez siebie naiwnych ludzi, a następnie nakazuje obnosić się po wioskach, by siać śmierć. 

Pewna wersja tej legendy mówi o Rusinie, który wybrał się w podróż by znaleźć pracę, jednak podczas drzemki pod modrzewiem podeszła do niego staruszka, owinięta w białe prześcieradło. Przedstawiła się jako Cholera, zagroziła Rusinowi śmiercią chyba że ten będzie jej służył za konia i zacznie obnosić ją po wioskach, by mogła zarażać kolejnych nieszczęśników. 

Mężczyzna się zgodził, ale gdy dotarł z demonem w rodzinne strony sumienie go tknęło i rzucił się do rzeki z Cholerą na plecach, w nadziei że utopi zarazę. Jednak demon, lekki jak piórko, wypłynął na powierzchnię, a Rusin utonął. Cholera poczuła respekt wobec swojego niedawnego sługi, który odważył się poświęcić życie w ochronie bliskich, więc by uszanować jego odwagę zaszyła się w górach na całe dziesięciolecia, by bliscy Rusina mogli umrzeć w spokoju, nie nękani przez epidemie.

Moje opowiadanie różni się od tej wersji legendy, mam jednak nadzieję, że ci się jakkolwiek spodobało! Za każdy komentarz i głos serdecznie dziękuję!

Jeśli spodobała ci się moja twórczość to możesz postawić mi wirtualną kawę na stronie https://buycoffee.to/fawaris97

Fawaris, 19.04.2023 r.

🎉 Zakończyłeś czytanie Ballada o wędrowcu co śmierć niósł na plecach [ZAKOŃCZONE] 🎉
Ballada o wędrowcu co śmierć niósł na plecach [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz