2.

17 5 3
                                    

Wierzba szumiała donośnie, gdy wiatr kołysał zwisającymi gałęziami. Wędrowcowi zdawało się, że pomiędzy podmuchami w powietrzu rozbrzmiewa smutny płacz, jakby dziecięcy. Dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy mijał drzewo szybkim krokiem. Ptaki ucichły, żaden trel nie rozbrzmiewał w niewielkim liściastym lasku.

Wędrowiec starał się nie rozglądać na boki, by przypadkiem nie natrafić spojrzeniem na siedzącą pod wierzbą babę. Napotkane przez niego gospodynie wydawały się szczerze zaniepokojone obecnością starowinki, więc może lepiej nie igrać z losem. W końcu co biedna stara kobieta robiłaby całkiem sama na trakcie? W dodatku nikt z miejscowych jej nie zna. Podejrzana sprawa.

- Kumie, dokąd to wam tak śpieszno?

Słaby głos dotarł do uszu wędrowca w chwili, gdy wkraczał na rozwidlenie leśnych dróg. Wierzbę zostawił już za sobą, toteż zdziwił się niepomiernie, że siedząca pod drzewem babuleńka odezwała się do niego.

- Do domu, mateczko. - odparł spokojnym głosem, jednocześnie odwracając się w kierunku wierzby.

Dojrzał między rozkołysanymi gałęziami skuloną postać, ani chybił staruszkę. Obleczona w białą płócienną tunikę, poplamioną miejscami ziemią i błotem, w drewnianych chodakach i brązowym szalu, wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Pomarszczona twarz, okolona siwiejącymi kosmykami przypominającymi pasma srebra, wyrażała mieszankę zaciekawienia i zmęczenia. Kobieta miała wielkie czarne oczy, kościstą posturę i nieco odstające uszy.

Wędrowiec chcąc nie chcąc podszedł bliżej, tak że od siedzącej baby dzieliło go zaledwie parę metrów. Ucisk w żołądku zwiększył się.

- Gdzie to mieszkacie kumie, że przez las iść musicie? - staruszka przekrzywiła głowę, przez co przypominała teraz sowę, patrzącą na swoją ofiarę.

- Ano... wioska jak wioska. Tam za tymi wzgórzami kamieniołom jest. - wędrowiec wskazał palcem kierunek. - Mieszkam tam z synem, żoną jego i trzema wnukami.

Staruszka pokiwała głową, nie spuszczając oczu ze swojego rozmówcy. Wodziła tylko wzrokiem między jego twarzą a medalionem ochronnym, zawieszonym na wychudzonej szyi. Palce rytmicznie uderzały w kolano, wystukując nieznany nikomu takt pieśni.

- Wesoło tam mieć musicie, kumie. - odezwała się cicho. - Zazdroszczę wam przeto. Ja sama żyję, mąż już w grobie od lat dziesięciu, dzieci bogowie nie raczyli dać. Oj zazdroszczę wam, zwłaszcza wnucząt.

- Mateńko, a czemu to siedzicie pod tym drzewem, przecie już jesień, od ziemi chłód ciągnie. Nie straszno wam choroba? - spytał szczerze zatroskany wędrowiec, widząc stan jej odzienia.

Staruszka wzruszyła kościstymi ramionami, dalej wystukując rytm na kolanie. Wiatr przybierał na sile, chmury powoli gromadziły się na horyzoncie. Nadchodziła burza.

- Wiecie kumie... - głos staruszki zabrzmiał bardziej dźwięcznie niż poprzednio. - Żyję już tak długo na tym świecie, a jak widać nic mi nie jest. Możliwe że jestem po prostu... nietykalna.

- Co też wygadujecie? - wędrowiec się zdziwił, podchodząc jeszcze bliżej. - Przecie żaden człek nie jest nieśmiertelny, jakby bogowie chcieli inaczej, to byśmy nie marli na zarazę i ze starości. - mężczyzna przypatrzył się kobiecinie na tyle uważnie, by bez cienia wątpliwości stwierdzić, że jest zniedołężniała i potrzebuje pomocy. - Niech mateńka wstanie i wskaże którędy do domu iść musicie. Odprowadzę was pod chatę.

Baba emanowała dziwną aurą, przyciągającą mężczyznę jak świeca przyciąga ćmę. Ucisk w żołądku nasilił się, ale umysł wędrowca prawie przestał zwracać na to uwagę, skupiony na rozmowie. ,,Dziwny urok", pomyślał jeszcze, klękając przy odzianej w łachmany kobiecie, ,,zdawać by się mogło, że z jakim mędrcem rozmawiam, co tajemnice świata zna, choć przecie prostą rozmowę prowadzę".

- Boisz się, kumie? - spytała jeszcze mocniejszym głosem staruszka, a źrenice jej oczu niebezpiecznie się rozszerzyły. - To mądrze, przyznaję. Choroby należy się bać, wszakże ona podstępna...

- A tak, tak. Podstępna jak wąż. - pokiwał energicznie głową mężczyzna.

- ...na początku cicha, w oczy się nie rzuca... - kontynuowała staruszka.

- Tak, prawdę mateńka rzecze. - zgodził się bez ogródek.

- ...usypia czujność biednych ludzi, by znienacka uderzyć i życia tysięcy pozbawić...

Mężczyzna znów pokiwał głową, lekko przymykając oczy. Nagle poczuł się senny, choć przecie minęła ledwie godzina od kiedy słońce znalazło się w najwyższym szczycie nieba.

- Biednyś kumie, biednyś. - mruczała teraz baba, powoli wstając z ziemi. - Niby to się mnie boisz, aleś podszedł jak wygłodniały wilk do owcy. Nieostrożnyś, oj oj. - uśmiechnęła się z satysfakcją, a jej paznokcie zaczęły się wydłużać, a ona sama rosnąć. - Przeto będziesz mnie za swą nieroztropność niósł, aż pod twą chatę zajdziemy. Ciekawam min twych wnucząt, gdy im zaraza w drzwi zastuka.

Biała tunika zajaśniała, twarz makabrycznie się wydłużyła, zamiast oczu w czaszce ziały puste oczodoły, zaś białe jak srebro włosy pociemniały. Na skórze staruchy pojawiły się sine bąble, z ust pociekła żółta ślina. Potworzyca wspięła się otumanionemu mężczyźnie na plecy, wpiła swe zakrzywione pazury w jego ramiona, aż strużki krwi zaznaczyły swoją obecność na tyle tuniki.

Wiatr zawiał smętnie w koronach drzew, burza nadeszła i przykryła świat płaszczem ciemnych chmur.

Ballada o wędrowcu co śmierć niósł na plecach [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz