Gdy dotarł do pierwszej wioski, niedaleko lasku gdzie spotkał Zarazę, dzień już się kończył, a cienie się wydłużyły. Przyjęto go w małej karczmie, zapyziałej i brudnej. Gospodarz uraczył go rozcieńczonym piwem i kilkoma pajdami chleba, za które pobrał srebrną monetę. Jednak gdy postawiono przed wędrowcem napitek i posiłek, ten ze zdziwieniem odkrył, że głód mu nie doskwiera.
Zaraza zaniosła się śmiechem, gdy starzec spojrzał na nią strachliwie, jakby pytając co też mu uczyniła i czy nadal pozostał człowiekiem.
- Kumie, zaprawdę jesteś tchórzem i głupcem! - wyszeptała mu do ucha, gdy już zdążyła się nacieszyć jego bezradnością. - Głodu ni pragnienia nie czujesz, bom cię zaczarowała. Nosić mnie będziesz długo, toteż zadbałam byś zawsze był gotowy do drogi. Na jedzenie i picie czasu marnować nie będziesz, jednak snu odebrać ci nie mogę. Przeto spać będziesz jedynie i to dla ciebie ucieczką będzie. Znaj mą łaskę, kumie.
- Pieniądze zarobione na targu wydałem, choć zjeść niczego nie mogę. Czemuś mnie wcześniej nie uprzedziła? - poskarżył się łamiącym głosem wędrowiec, kryjąc twarz w dłoniach.
- A po cóż ci pieniądze, kiedy do końca swych dni sługą moim będziesz? - spytała szyderczo Zaraza. - Spać na dworze możesz, w stodołach i na strychu, jedzenia i picia nie potrzebujesz, a łachmany twoje zastąpić możemy moimi. Niczego nam nie trzeba, jeno ludzi do karania.
Wieczorem gospodarz zaczął kaszleć, co zwróciło uwagę jego żony. Zaniepokojona kobieta udała się do miejscowego uzdrowiciela i poprosiła o jakiś lek, co zielarz skwitował parsknięciem.
- Niech się Karczmarzowa nie martwi na zapas, zima za pasem to i mąż pewnie zaziębiony. Trza mu miodu zagrzać z rumiankiem, do łóżka zaprowadzić i wygrzać paskudztwo. Za trzy dni będzie jak nowy!
Trzy dni minęły, a karczmarza zaraza zabrała jako pierwszego z rodziny. Przed nim umarło kilkanaścioro dzieci, które na próżno usiłował ratować zielarz z wioski.
W każdej chacie leżał chory, a krewni modlili się do bóstw o cudowne ozdrowienie. W powietrzu niósł się zapach ziół, ropy i krwi. Niektórzy mądrzejsi uciekli z wioski jeszcze przed szczytem, ale i ich Zaraza zaznaczyła za wczasu piętnem. Nieświadomie stali się jej posłańcami, którzy nieśli boską karę innym wieśniakom.
Wędrowiec patrzył przerażony na dzieło zniszczenia, świadomy że stało się to z jego własnej głupoty. Załamywał ręce na widok każdego trupa, łzy zalewały mu oczy gdy dzieci pozbawione rodziców zaczynały prosić go o choćby kruszynę chleba. Gdzie nie przeszedł, tam odzywał się płacz, a ludzie wyklinali Zarazę.
Ciała zakażonych wyrzucano na stertę gnoju niedaleko lasu, a następnie podpalano wraz z wiązankami ziół, by oczyścić morowe powietrze. Smuga czarnego dymu uniosła się nad wioską, potem nad wzgórzami, przyciągając wzrok ciekawskich wieśniaków. Nad Baranicą dwie gospodynie, które ostrzegały wędrowca przed tajemniczą staruszką, właśnie prały łachmany, gdy ich uwagę zwrócił słup dymu na niebie.
- Patrz, to nie z tej wioski przy kamieniołomie?
- Prawda, jakaś tragedia się tam wydarzyć musiała. Może jaki pożar? W końcu dym widać.
CZYTASZ
Ballada o wędrowcu co śmierć niósł na plecach [ZAKOŃCZONE]
NouvellesKrótkie opowiadanie na podstawie legend o słowiańskim demonie, Zarazie, która z pomocą pewnego nieszczęśnika wywołuje epidemię gdzieś na Pomorzu. Noszona na plecach wędrowca Morowa Panna sprowadza na każdą mijaną wioskę chorobę, która zabija mieszk...