*13*

79 8 0
                                    

Rico

Budzę się z potwornym kacem. Ledwo udaje mi się wstać na nogi o własnych siłach, ale muszę zachować pozory trzeźwości. W głowie mi się kręci jak nie wiem. Chodzenie to dla mnie fizyczny wysiłek. Z ogromnym bólem głowy i zawrotach schodzę na śniadanie.

— Hola todos — mówię z chrypką w głosie. Wody. Potrzebuję wody. Szybko, może trochę za szybko, nalewam sobie całą szklankę i wypijam ją duszkiem. Wszyscy patrzą na mnie podejrzliwym wzrokiem.
Do pomieszczenia wchodzi Camilo, w podobnym stanie do mojego. Zauważyłem jednak, że zachowuje się jakoś, hm, dziwnie.  Patrzy się cały czas w talerz, bawiąc się widelcem, ale nic nie tyka. Wygląda jakby był w jakimś transie. Przeważnie połyka całe jedzenie, zanim ktokolwiek mrugnie.

— Oye, wszystko w porządku? — nie wiem czemu mnie to obchodzi, ale patrząc tak na niego ogarnia mnie poczucie, że powinienem się tym zainteresować.
Szatyn rejestruje moją obecność dopiero po kilku sekundach. Patrzy się na mnie z zabłąkaną miną

— Hm? A tak, tak, po prostu za dużo się napiłem wczoraj — nie wierzę mu. Nie mam ku temu powód, po prostu czuję, że kłamie. Wątpię, żeby Camilo nawet na kacu nie miał apetytu

— Zrobić ci wywar z kariomaru?

— Z kario-czego?

— Kariomar. To taka przyprawa na pobudzenie. Wywar z niej postawi cię na nogi w kilka minut — chwila, chwila, czy mi się zdawało, czy on się zarumienił? Niby z jakiego powodu? A może to przez tego kaca?
A może...
Ogarnij się, Rico, nawet tak nie myśl.

— To chcesz, czy nie?

— No mogę chcieć. Ale muszę wiedzieć jak robisz to swoje czary-mary, bo inaczej w życiu tego nie tknę do ust — brzmi jak sensowny warunek.
Powiedzenie o zielarstwie to była lepsza z decyzji w moim życiu. Tak długo to musiałem ukrywać, że ogromnie mi ulżyło, gdy po pijaku, bo po pijaku, ale mogłem komus o tym powiedzieć, bez strachu o własne życie.

Po posiłku nie marnuję czasu, tylko lecę szukać składników na wywar.  Udaję się w tym celu nad jezioro. Właśnie tam oraz w lesie znajduje się najwięcej przypraw, roślin, ziół, wszystkiego czego dusza zapragnie. Jak widać w Encanto nikt się tym zbytnio nie interesuje, gdyby było inaczej, ingerencja człowieka byłaby widoczna na pierwszy rzut oka. Zbierając potrzebne rzeczy, zaczynam nucić sobie pod nosem jakieś pirackie przyśpiewki, bo czemu nie. Zawsze pomagały mi się zrelaksować.

— Ładnie śpiewasz — słyszę za sobą żeńsko głos i podskakuję zaskoczony czyjąś obecnością. Odwracam się szybko, żeby zobaczyć... Adrianę? Co ona tu robi? 

— Dzięki. A co cy tu robisz?

— Ja? A tak sobie postanowiłam pójść na spacerek. A ty, co tu robisz?

— Będę robić wywar dla Camilo

— Wywar? Coś mu się stało? Jest chory? Trzeba mu w czymś pomóc? Coś zanieść? — w jej głosie słychać było niepokój. To trochę smutne, że jej tak na nim zależy (kompletnie nie widzę czemu), a on wolał umawiać się z przypłędnym chłopakiem, niż z nią

— Nic mu nie jest. On- — i teraz jak jej powiedzieć, żeby się odwaliła, ale nie zdradzić za dużo — Wczoraj spotykaliśmy się z jego przyjaciółmi i późno wróciliśmy. Nie wyspał się porządnie, to tyle — zielonooka kiwnęła głową, wyraźnie uspokojona. Ruszyłem w jej stronę, chcąc wyminąć dziewczynę i wrócić do casity, jednak ta złapała mnie za ramię. Halo, o co tu chodzi?

— Camilo i ja niedługo się zaręczymy. Nie ważne, czy tego chce, czy nie, nasze rodziny prędzej, czy później muszą się połączyć. On doskonale o tym wie. A ty? Ty jesteś tylko tymczasową przygodą. Lepiej się do niego zbytnio nie przywiązuj, bo tylko złamiesz sobie serce — szepcze mi do ucha i odchodzi z uśmiechem satysfakcji. Nagle coś kuje w sercu. Zaręczyny? Przecież oni mają po 16 lat, o jakiś zaręczynach ona gada.
A co jeśli to prawda?

Przez cały proces robienia wywaru nie odzywamy się do sobie. Zgaduje, że oboje jesteśmy pogrążeni w własnych myślach. Chociaż próbuję się nad tym nie zastanawiać, słowa dziewczyny krążą po mojej głowie. A myślą wiodącą jest - czemu mnie to w ogóle obchodzi? Czemu ta wiadomość tak bardzo mnie dotknęła? Jasne, chcę żebyśmy z Camilo byli przyjaciółmi, lubię jego poczucie humoru, brzydki to on na pewno nie jest i faktycznie, może czasami nachodzi mnie przemyślenie, że moglibyśmy być razem na prawdę, ale to nic takiego. On jest przecież dupkiem. Dupkiem, który wyraźnie dał mi do zrozumienia, że ani trochę mnie nie lubi, ba, nienawidzi mnie i jego życie byłoby lepsze beze mnie.
Czy to możliwe, że jednak się w nim zauroczyłem? A jeśli tak, to kiedy do tego doszło? Bo jakoś mnie ten etap realizacji ominął.
Potrząsam głową, odganiając te myśli. To przecież głupoty.

Wywar skończony. Zajęło mi to dłużej, niż się spodziewałem, ale z drugiej strony, wyszedłem już z prawy. Podaję gotowe dzieło loczkowi i w milczeniu czekamy te kilka minut.

— I jak? — pytam, z jakiegoś powodu przyciszonym głosem. Chłopak kiwa głową, zastawiając się nad odpowiedzą

— Dobre to to nie jest, ale przynajmniej działa — mimowolnie się uśmiecham. Z czystej radości, że jednak coś tam pamiętam z tego zielarstwa.

Pendejo guapo || Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz