*17*

124 7 2
                                    

Camilo
Nienawidzę Adriany. Nienawidzę tej głupiej umowy. Czemu to muszę być ja? Co z Luisą, co z Mirabel, co z Isabelą? Czemu akurat ja?
Wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie. Mimo to nie byłem przygotowany na słowa abueli. Wraz z szesnastymi urodzinami moje życie się skończy. Zostanę marionetką w badziewnym teatrzyku pod przykrywką idealnej rodziny.
Chociaż, czym to będzie się różnić od mojej obecnej sytuacji? Przecież robię to całe życie. Gram. Idealny Camilo, zawsze uśmiechnięty, gotowy do pomocy, zawsze rozśmieszy, bądź pocieszy, gdy trzeba.
Zrób to Camilo, za mało się uśmiechasz Camilo, pomóż nam Camilo, w kółko tylko Camilo to, Camilo tamto. Czy kogoś w ogóle obchodzi co ja czuję? Co mam do powiedzenia? Czy jestem tylko chłopakiem do zadań specjalnych, które jedynym celem jest uszczęśliwianie innych?
Jeśli by się nad tym zastanowić nigdy nic nie zrobiłem dla siebie. Zawsze liczyłem się ze zdaniem rodziny. Zawsze na piedestale było to co inni powiedzą. Wszyscy inni mogą już przestać udawać. Mirabel nie musi się wstydzić braku daru, Isabela może żyć jak chce, Luisa nie musi bać się prosić o pomoc i być zawsze silna, Bruno powrócił, Dolores nie musi ukrywać swojej miłości do Mariano. A ja? Już chyba na zawsze zostanę będę tylko żywą maskotką, która dostosowuje swój charakter do sytuacji.
Do tego jeszcze dochodzi ten cały Ignacio. Nienawidzę go. Sprawia, że czuję rzeczy, których czuć nie powinienem. Sprawia, że chcę wiedzieć o nim więcej. A przede wszystkim sprawia, że mam ochotę uciec stąd jak najdalej i odkryć świat. Co jest niemożliwe. Tu jest całe moje życie, tu mam rodzinę, przyjaciół, Encanto to jedyne miejsce jakie znam. Mama zeszłaby na zawał, gdyby się dowiedziała, że takie coś w ogóle chodzi mi głowie.
Tak, za to najbardziej go nienawidzę. Za to, że burzy mi światopoglądu. Dziwak jeden. Przybłęda z niewiadomo skąd.

— Halooo, ziemia do Camila — przywraca mnie do ziemii irytujący głos tego bałwana  — Wszystko gra?

— Odwal się, nie twój interes

— Jaki groźny, może melisę ci zaparzyć? — Dupek — Nieważne, eliksir już prawie gotowy. Brakuje jeszcze tylko magicznej krwi. Loczek, dawaj palec — haha, dobre żarty. On chyba nie myśli, że dam mu się ukłuć. Jeszcze za mocno wbije nóż, szpilkę, czy cokolwiek on tam planuje i co wtedy?!

— Czemu akurat ja? Weź Dolores — oczywiście moja kochana wścibska siostra musi być z nami

— Nie obchodzi mnie kto to będzie, potrzeba mi kropla krwi

— Czemu to nie może być twoja krew? — pyta dziewczyna. Rico patrzy się na nią jakby powiedziała coś głupiego. No co, bardzo dobre pytanie.

— Jakbyście jeszcze nie zauważyli nie posiadam magicznych mocy. Jasne w mojej krwi płynie jakiś tam magiczny pierwiastek, ale nie jest on na tyle silny, żeby jakkolwiek go użyć. A już na pewno się nie nadaje do tak mocnego eliksiru. Dlatego proszę was, zdecydujcie się szybko. To tylko jedna kropelka

— Oj, już dobra, dawaj jakąś igłę — zgodziła się niecierpliwie Dolores.

Gdy kropla krwi wpadła do eliksiru, ten przybrał karmazynowy odcień. Spoglądam na Rico. W jego oczach tli się duma, a na twarzy widnieje uśmiech satysfakcji. Ostatni raz widziałem go takiego jak dostał pracę w Kościele. No, długo to on sobie nie popracował. Jak tak o nim myślę, to strasznie mi go szkoda. Ja tu narzekam na jakieś bzdety, podczas gdy on przeżył piekło.

— Czy my w ogóle wiemy na kim chcemy tego czegoś użyć? — pytam się

— Yhm. Naszym celem będzie Augustín Madrigal.

Pendejo guapo || Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz