*19*

73 7 6
                                    

Nie mogę w to uwierzyć. Jednak nie jestem synem morderców. Ale nadal ta cała sytuacja jest co najmniej dziwna. Czemu nagle Ivette tak odbiło? I czemu Pablo ze wszystkich opcji jakie miał wybrał akurat samobójstwo? Coś mi tu mocno  nie gra. Mam wrażenie, że to dopiero początek historii.

Camilo

Następny tydzień zleciał szybko. Za szybko. Jak na moje, to mógłbym w ogóle nie mieć tych urodzin. Nigdy nie lubiłem ich obchodzić. A już w szczególności teraz, gdy równają się one z... Nawet nie chcę o tym myśleć.

— Czemu jestem kolejną osobą w tej rodzinie, którą się zmusza do małżeństwa. Tak bardzo sprawia wam to przyjemność? — mówię mamie, podczas przymiarki stroju

— Ay cariño, nie bądź taki. Wiesz jak jest, ktoś prędzej, czy później musiał być tym "nieszczęśliwcem"

— To nie fair. Co ma w ogóle na celu ta cała obietnica? Po co komu ona? — tu mamá zamarła w ruchu z igłą w ręce. Na jej twarzy malowało się zmieszanie. Chyba zastanawiała się co powiedzieć. Po chwili sne ocknęła, kręcąc głową

— Nie interesuj się tym, amor. To nic wartego zaprzątania sobie tej twojej młodej, pustej głowy — śmieje się nerwowo. Chwila, czy ona właśnie powiedziała, że mam pustą głowę?

Już jestem gotowy do pokazania jak bardzo mnie to uraziło, ale do pokoju wchodzi Dolores

— Goście już idą

— Gracias niña, już zaraz schodzimy

Po kilku minutach garnitur był już gotowy.
Schodzę powoli po schodach, czując na sobie kilkadziesiąt par oczu. Urodziny w rodzinie Madrigal to wielkie, huczne przyjęcie. W szczególności piąte i szesnaste. Czemu szesnaste? Tego nie wiem, ale też zbytnio mnie to nie interesuje. Obchodzi mnie jedynie fakt, że udało mi się wybłagać abule, żeby zaprosiła tylko najbliższe mi osoby. Patrząc po gościach, połowy z nich nie znam, jednak doceniam starania.
Przybieram na twarz pokazowy uśmiech, stając się wyglądać jak najbardziej naturalnie, by nikt nie zobaczył, jak bardzo nie chcę tu być.

— Camilo, kumplu najlepszy, sto lat! — krzyczy Emmanuel, mój, raczej mogę tak go nazwać, najlepszy przyjaciel. Mami twierdzi, że chłopak ma na mnie "zły wpływ", bo niby przez niego ciągle wpadam w kłopoty i "niszczę reputację rodzinie". Czego kochana mamusia nie wie to, to że w większości przypadków to ja jestem i inicjatorem pomysłów, a Nuel to ten, który jest zawsze przeciwny. Przynajmniej na początku.

Witam się tak jeszcze z kilkoma osobami i wszystko wydaje się super, tak tu spokojnie, miło, nawet zaczyna mi się podobać. Póki nie wchodzą oni - rodzina Candella. Dostojni, wystrojeni jak szczury na otwarcie kanału, poważni, przyciągający uwagę każdego. Nie mając ochoty w tej chwili na nich patrzeć, szukam wzrokiem Rico. Nie mam pojęcia czemu akurat jego, ale to pierwsza osoba, która przyszła mi do głowy. Właściwie ostatnio to jedyna osoba, którą mam w głowie. Nie podoba mi się to.
Dziwne, nigdzie go nie ma. Tak samo jak nie ma ani śladu po Adrianie, a przecież zawsze przylega do mnie jak lep i nie daje spokoju.
A to może znaczyć tylko jedno. Muszę ich znaleźć.
Przeciskam się przez ludzi, idę na piętro wchodząc do każdego pokoju. Nic. Potem kieruje się w stronę kuchni. O, słyszę jakies głosy. Męski i żeński. Ale coś mi nie pasuje. Oni się... Śmieją? Marszczę brwi i wchodzę to pomieszczenia. Miałem rację. Widok kompletnie zwala mnie z nóg. Adriana. I Rico. Siedzą razem, śmiejąc się w najlepsze. Co jest?

— O, Camilo, świetnie, że jesteś! — odzywa się szatyn zauważając łaskawie moją obecność — Właśnie mieliśmy do ciebie iść. No wiesz, żeby złożyć ci życzenia i w ogóle

— Aha

— Wszystko w porządku? — pyta się zaniepokojona dziewczyna. Ta, jakby ją to obchodziło

— Yhm. Tylko nie rozumiem jednego. Skąd wasza dwójka, no. Jak się dogadaliście? — nie mogłem się o to nie zapytać. Na moje słowa znowu się roześmiali

— A wiesz, że nie mam pojęcia? Tak nagle ta o to dama przyszła mi grozić, a chwilę potem, jak już trochę ochłonęła zaczęliśmy sobie gadać. Tak jakoś samo wyszło — wzrusza ramionami. Co. Tu. Się. Dzieje. Świat zwariował, już do reszty

— Jak to ci groziła?

— A tam — macha ręką — Dawno i nie prawda. To nic takiego. Ale miło, że się martwisz — uśmiecha się głupkowato. Uh, czemu on mi się w ogóle podoba?
Moment. Podoba mi się? Niby myślę o nim cały czas, nie lubię jak ktoś inny z nim gada, w szczególności moja już niedługo narzeczona, uwielbiam patrzeć jak z opowiada o tym swoim zielarstwie, a patrzeć jak robi te jego czary mary? Mógłbym tak się mu przyglądać godzinami. Czy to znaczy, że mi się podoba?

Nastał ten czas. Czas zaręczyn. Tym samym koniec mojej beztroskiej młodości i wolności. Klękam na jedno kolano, wyjmując z kieszeni pierścionek. Wzdycham cicho i z ograniczoną niechęcią wypowiadam następne słowa.

— Adriano. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i będziesz w przyszłością moją żoną, aby nasze rodziny mogły się połączyć? — recytuję formułkę wkutą na pamięć, mając nadzieję, że nie zabrzmiała ona sztucznie. Dziewczyna, jak można się było spodziewać, przyjmuje zaręczyny. Rozbrzmiewają oklaski i okrzyki radości. Prostuje się i podnoszę, po czym, jak mi powiedziano, że mam zrobić, przytulam swoją narzeczoną.

— Musimy pogadać — szepcze mi do ucha.
Pogadać? Kobieto, my nie mamy o czym gadać.

Pendejo guapo || Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz