*14*

80 10 4
                                    

Niedługo potem Mirabel wyciągnęła mnie do krawca, załatwić mi nowe ubrania. Protestowałem ku temu, ale jeśli ta dziewczyna się na coś uprze, to równie dobrze mogę sobie pogadać ze ścianą.
Idąc przez rynek czuję na sobie wzrok każdej przechodzącej obok nas osoby. Niektórzy coś szepczą między sobą, niektórzy patrzą się niedyskretnie.

- Oye, hermosa, o co tu chodzi? - pytam się, wyrównując nasze kroki

- Też chciałabym wiedzieć. Całe Encanto się na ciebie gapi. Coś ty znowu zdobił?

- Hej, dlaczego od razu zwalasz na mnie?

- A jak chcesz to inaczej wytłumaczyć? - coś w tym było, tyle że akurat w tym mieście nie ma żadnego powodu do plotkowania o mnie. Co ja takiego zrobiłem? Pracuję w kościele, opiekuje się dziećmi, czasami pomagam przy jakiejś pracy fizycznej, zachowuje się miło, nic nie podpaliłem, ani nikogo jeszcze nie otrułem.
Jesteśmy prawie na miejscu, gdy z nikąd zjawia się pani w średnim wieku, opierająca się o laskę i podchodzi do nas.

- Słuchaj no chłopaczku. Zielarze w tym mieście nie są mile widziani, o nie, nie. Wiemy już kim jesteś zielarzyku, wiemy kim byli twoi rodzice i wiedz, że jeśli jesteś choć trochę podobny do nich, nie zawahamy się wyrzuć cię z naszego pięknego miasteczka - po tych odchodzi, zostawiając nas zdezorientowanych. Moi rodzice mieli tu złą reputację? Czy to dlatego uciekli do Meksyku? Ale jeśli tak, co to takiego musieli zrobić? I skąd ci wszyscy ludzie do cholery widzą o tym, że jestem zielarzem? Jak się dowiem, kto to wygadał to doleję mu coś do herbaty, kawy, cokolwiek ten ktoś pije. Pierwszym podejrzanym jest Camilo, ale czuję, że to jednak nie on. Potrafi być szują, ale bez przesady. Patrzę na Mirabel. Wydaje się równie zdziwiona co ja.
Bez słów wchodzimy do sklepiku.
Jeśli wierzyć zegarowi postawionemu w recepcji dobieranie odpowiednich ubrań zajęło nam dwie godziny. Dwie godziny pełne męki, potu, łez i niezdecydowanej Mirabel.
Drogą powrotna wygląda dokładnie tak samo. Szepty, spojrzenia, wytykanie pałacami. Co oni do mnie mają? Co takiego musieli zrobić moi staruszkowie, że teraz każdy nagle mnie znienawidził? Zaraz potem naszła mnie przerażająca myśl - a co jeśli wyrzucą mnie z pracy i nikt nie będzie chciał, żebym opiekował się ich dziećmi?
Dios mío, gdyby rodzice jeszcze żyli to bym ich zabił własnoręcznie.
No dobra, to już była trochę przesada, ale naprawdę jestem wściekły. Wściekły, przestraszony, a przede wszystkim zdezorientowany. Może Augustín coś o tym wie. Na pewno tak, w końcu on wie więcej o mamie i tacie, niż ja.
Wydaje mi się, że wszyscy w tej wiosce wiedzą więcej o mojej rodzinie.
Jesteśmy już prawie pod domem, gdy zza horyzontu wysuwa się grupa ludzi idących prosto w naszą stronę.
To koniec. Koniec kariery, koniec życia, koniec dobrej reputacji
Im bliżej są, tym więcej twarzy rozpoznaję. O nie, to są przecież rodzice dzieci, którym czytam na rynku.

— Rico Ignacio — huczy donośny głos señor Lópeza — Przez ten cały czas, cicho liczyłem na to, że to nazwisko jest tylko zbieżnością. Z resztą, my wszyscy tak sądziliśmy. Ale teraz prawda wyszła na jaw. To co zrobili twoi rodzice jest haniebne, okrutne i niewybaczalne. Nie chcemy, żeby nasze dzieci miały kontakt z synem morderców — że kogo przepraszam bardzo?! Na tym mężczyzna zakończył swoją wypowiedź i zostawiając naszą dwójkę w kompletnym osłupieniu odszedł wraz z resztą.

— A-ale jak to? Moi- moi rodzice... Mordercami? Przecież to niemożliwe! — myślę na głos, który cały mi się trzęsie z nerwów. Zaczyna brakować mi tchu, czuję jak czerwienie się na twarzy.

— Spokojnie Ricito, to na pewno nie jest prawda. Musiało dojść do nieporozumienia

— Nieporozumienia? Mirabel, całe Encanto wie, o czymś, o czym nie mam pojęcia. Oni mnie nienawidzą, rozumiesz? Z dnia na dzień ich nastawienie sie zmieniło, bo moi rodzice zrobili coś złego, a ja nawet nie mam pojęcia o co im chodzi! — prawie krzyczę wymawiając ostatnie słowa.

Obiad przebiega w niezręcznej ciszy. Każdy patrzy się w swój talerz, nie zwracając uwagi na innych.  Może to i lepiej. Bo o czym niby mielibyśmy mówić? „No, tak, tak, pod naszym dachem jest jakiś dzieciak z szemranymi rodzicami, którzy podobno kogoś zabili, a tak w ogóle to pyszny ten obiad Julieto, palce lizać”.

— Musimy pogadać — szepcze do mnie niespodziewanie Camilo. A temu o co znowu chodzi? Nie wiem, czy chce wiedzieć, ale raczej nie mam zbytnio wyboru. Pokazuje mu kciuka w górę. Umawiamy się w jego pokoju.
Aż się boję.

Pendejo guapo || Camilo MadrigalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz