Rozdział 2

224 38 25
                                    

Ostatni raz. To naprawdę ostatni raz. Okłamywałam się w żywe oczy. Szłam spokojnie parkiem, nie spuszczając go z oczu. Nie wyglądał za dobrze, kulał i prawie w całości był pokryty błotem. Z pewnością też głodował. Szkoda, że tak bardzo unikał pomocy, ale bał się, co wywnioskowałam z jego zachowania oraz z sygnałów jakie wysyłał ze swojego skulonego ciała. Kto go tak urządził? Z pewnością jakiś zwyrodnialec, którego nikt nie nauczył kochać. Piesek, nie był zbyt duży, szaro-czarny, choć brałam pod uwagę, że to błoto. Wyglądał trochę jak krzyżówka wilka z Burkiem podwórkowym. Przystanął i rozejrzał się w koło, a ja w tym samym momencie schowałam się za drzewo. Mijający mnie mężczyzna zerknął na mnie z zaciekawieniem, a później na miejsce, w które się wpatrywałam. Jedyne co rzuciło mu się w oczy to para trzymająca się za ręce, gdyż obiekt moich obserwacji zniknął tuż przy mostku. Facet pokręcił głową z dezaprobatą i rozchylił lekko usta, tak jakby chciał coś powiedzieć.

– Pomóc w czymś? – zapytałam, odwracając od niego wzrok i szukając psiaka.

– Prześladowanie jest karalne – odpowiedział mi nieznajomy niskim radiowym głosem. A matko i córko! Mogłabym słuchać go codziennie o poranku. Mimo wszystko musiałam go zapewnić:

– Niech się pan nie przejmuje, nie zamierzam pana o nic posądzać. Rozmowa w parku to nie prześladowanie.

– Słucham...? Ja panią? To pani obserwuje ludzi z krzaków...

– Ludzi? Ja się z psem bawię – wyjaśniłam pokrótce, wskazując palcem głowę psa wyłaniającego się spod mostu.

– Przepraszam – wyjąkał zawstydzony facet.

– Nie ma za co, ale w tej chwili jestem naprawdę zajęta. Nie chcę, żeby mi znów uciekł, rozumie pan – odparłam nie odrywając głowy od obiektu mojego zmartwienia.

Mężczyzna odwrócił się i bez słowa ruszył w wyznaczonym przez siebie kierunku.

– Wesołych świąt – krzyknęłam, lecz w odpowiedzi usłyszałam tylko krótkie:

– Jasne.

Wzruszyłam ramionami. Chociaż ciężko było mi zrozumieć, że ktoś może nie lubić świąt, przyjmowałam do widomości, że faktycznie zdarzając się takie osoby. Jedną z ich był oceniający sztywnik w wypastowanych butach, pięknym płaszczu, o głębokim głosie i twarzą pokrytą lekkim zarostem. Pomimo swojego eleganckiego stroju wyglądał tak ponuro jak szare zimowe popołudnie pod warstwą smogu. Daleko mu było do mojego świątecznego ducha i nieschodzącego z ust uśmiechu. Smutny facet. Ot co. Aż zrobiło mi się go żal, bo naprawdę wyglądał smutno.

Wróciłam do swojego poprzedniego zajęcia, z nadzieją, że pies wyjdzie spod mostu i nie będę musiała sama tam wsadzać tyłka, jednak nie zapowiadało się na to. Przeszło mi nawet przez myśl, że on tam mieszka. Miejsce nie było najlepsze, ale jakie inne mógł znaleźć w pustym parku podczas zimy? Zrobiłam kilka kroków w jego stronę, wyciągając z mojej wielkiej torby niedokończoną kanapkę z pasztetem z żurawiną, własnoręcznie upieczonym. Na ten smakołyk mogłabym nawet złapać męża, więc liczyłam, że i z tym obiektem pójdzie mi łatwo.

Zbliżyłam się na odległość dosłownie kilu kroków i rzuciłam kawałek oderwany z kanapki. Psiak spojrzał na mnie, potem na jedzenie, zmarszczył nosek próbując wywąchać co takiego mu rzuciłam i to wszystko. Nie drgnął nawet o centymetr.

– Jedz psinko – zaszczebiotałam jak jakaś kopnięta przez elfa wariatka, wywołując odwrotny skutek. Zwierzę schowało się w tunelu rzeki, a ja, ze swojego miejsca, nie byłam w stanie go dojrzeć. Ostrożnie ruszyłam do przodu i w chwilę później zastygłam. Newton, bo właśnie tak nazwałam psa, nieśmiało wyjrzał z kryjówki. Tylko na chwilę. Ponownie oderwałam kawałek kanapki, a następnie rzuciłam bliżej psiej głowy. Wilczek posłał mi pełne niepokoju spojrzenie, po czym nieśmiało zamachnął łapką i ostrożnie wziął w zęby jedzenie. W mojej rozanielonej i pełnej nadziei głowie przesuwały się obrazy wspólnie spędzonych świąt. Wtedy, nie wiadomo skąd i jak nadeszło tornado w postaci grupy rozkrzyczanych dzieci, bawiących się w śnieżkową wojnę. Pies się spłoszył i zwiał wzdłuż rzeki, ja z wiarą na powodzenie misji pobiegłam za nim, co chwila wpadając w poślizg na lekko przymrożonym od spodu śniegu. Co za koszmar!

Świątecznie przechwycony -WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz