Rozdział 11

179 41 24
                                    


Wyciągnęłam z pokrowca, kupioną specjalnie na tę okazję, suknię. Jej piękny szmaragdowy kolor delikatnie połyskiwał maleńkimi drobinkami. Od zawsze marzyłam, by pójść na bal świąteczny niczym z hollywoodzkich produkcji filmowych. Prawdopodobnie mój wybór był zainspirowany jednym z nich. Trochę obawiałam się wysokich szpilek, które zamierzałam do niej założyć, lecz takie okazje wymagały poświęceń. Żaden fryzjer, ani żadna kosmetyczka nie chcieli mnie przyjąć na ostatnią chwilę, więc planowałam postawić na loki z lokówki i prostotę w makijażu. Nic innego nie potrafiłam wyczarować, a do tego delikatna złota biżuteria.

Newton przyglądał się moim przygotowaniom z zaskoczeniem i chyba niepokojem.

– Nie martw się piesku. Wrócę przed północą. Tak obiecał Nie Do Końca Święty.

Nie wyglądał na mniej zmieszanego. Cóż, będzie musiał przeboleć moją nieobecność. Pięć dni w tygodniu pracowałam, więc powinien się przyzwyczaić. Do tej pory nie robił problemu, a teraz patrzył na mnie smutnymi ślepiami i sprawiał, że najchętniej zostałabym w domu pod kołdrą. Pogłośniłam radio i dołączyłam do George'a Michaela, zawodząc ile sił w płucach Last Chritstmas. Moja ulubiona świąteczna piosenka od zawsze i na zawsze!

Wybita z rytmu malowania powieki, pukaniem do drzwi przeklęłam siarczyście po włożeniu pędzelka do oka.

– Kogo tam niesie? – mruknęłam do siebie, zerkając na zegarek. Na Mikołaja było przynajmniej cztery godziny za wcześnie.

Pukanie się uspokoiło, lecz natręt prawdopodobnie wciąż stał pod drzwiami, gdyż mój pies obrońca szczekał tak, jakby przynajmniej wroga publicznego miał ugryźć.

– No już piesku. Cisza. – Tej komendy uczyliśmy się od rana, po usłyszeniu przez Newtona kroków na korytarzu. Do tej pory nikt się nie skarżył na ujadanie psa, lecz nie miała pewności, co działo się w domu pod moją nieobecność.

Zerknęłam przez wizjer i napotkałam poważną twarz barta.

– Cześć Piotruś – przywitałam go słodko po otwarciu drzwi.

– Cześć Poluś – odparł, naśladując mój skowronkowy głos. – Co ty tak na golasa latasz po mieszkaniu?

– Nie na golasa, tylko w szlafroku. Nie widzisz różnicy?

– Nie ważne. Wpadłem w innej sprawie.

– Domyślam się. Dobrowolnie nie zrywałbyś się z roboty, gdybyś chciał się napić kawy z siostrą.

– Kawa to świetny pomysł.

– Chodź do kuchni.

Ruszył za mną, a ja od samego początku przeczuwałam, czego będzie dotyczyła nasza rozmowa. Nie bałam się jego reakcji. Raczej interesował mnie jego cel i ochota zgrywania roli starszego brata.

– Co jest Piotrek? – zapytałam po zrobieniu i postawieniu na stole dwóch kubków aromatycznej kawy. Wyciągnęłam z szafki pudełko z piernikami, po czym przesunęłam je w stronę brata, który bez wahania wyciągnął po nie rękę.

– Przeszkodziłem wczoraj?

– Przeszkodziłeś.

Odłożył ugryzione ciastko na stół, lecz pod wpływem mojego spojrzenia szybko się poprawił się i wcisnął całe do ust.

– Mogłabyś dać człowiekowi talerz.

– Nigdy nie widziałam, żebyś z niego korzystał – dogryzłam bratu.

– Czasami zastanawiam się, jak ci inteligentni ludzie wytrzymują z tobą w pracy.

– Swój do swego ciągnie. Do brzegu Piotrze, mam plany na wieczór.

Świątecznie przechwycony -WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz