Rozdział 10

223 40 23
                                    

Czerwona sukienka, a może zielona? A może sweter z bałwanem i dżinsy? Albo szary sweter i leginsy.

– A może po prostu pójdę na golasa? Co o tym myślisz Newton? – zapytałam mojego czworonoga, który nie wykazał nawet najmniejszego zainteresowania. Król podłogi korytarza przewracał się z boku na bok spokojnie pochrapując, gdy ja próbowałam wybrać strój na wieczór w kuchni Mikołaja. Obiecałam mu pieczenie pierników oraz ubieranie drzewka, a szykowałam się jak na pierniczenie, na które liczył. Bez sztucznej niewinności przyznałam przed sobą, że ja też.

Spotykaliśmy się niemal codziennie, lecz tak naprawdę nie znałam faceta. Wtajemniczenie brata i ciągnięcie go za język, wydawało się skuteczną opcją, ależ jak bardzo niewdzięczną. Piotrek, ta bardziej wścibska kreatura naszego duetu, przemieliłby mnie na spowiedzi jak mak do makowca. Dziwiło mnie, że jeszcze do tej pory nie zapytał o poranek sprzed kilku dni. Nie Do Końca Święty wspomniał, że zamieni z nim słowo, lecz po tym oczekiwałam lawiny pytań. Mój straszy bart uwielbiał się wtrącać. Skuteczną drogą dedukcji odrzuciłam mało inteligentny pomysł i założyłam szary sweter i czarny antyseksy, którymi nazywałam leginsy. Założenie kiecki do pieczenia było absurdalnym pomysłem, godnym desperatki. A ja, do tej pory, się za taką nie uważałam. Poza tym byłam ciekawa gdzie nas to zaprowadzi i lubiłam jego docinki, oraz sposób w jaki powoli mnie zdobywał.

– I jak ci się pani podoba? – ponownie zwróciłam się do Newtona i tym razem otrzymujac radosne machnięcie ogonem za odpowiedź. – Mi też.

Spakowałam do swojej wielkiej torby przekąski psiaka i oczywiście worki na kupę, żeby uniknąć niemiłej niespodzianki. Do torby z Żuczka włożyłam wszystkie niezbędne składniki na pierniki, jakoś nie przypuszczałam, że Mikołaj miał w domu chociażby mąkę. Założyłam kurtkę, zapięłam psa na smycz i obładowana ruszyłam do windy. Newton musiał przeboleć tę krótką podróż. Ciężko i niewygodnie zrobiło mi się już na klatce. Zaczęłam pluć sobie w brodę, że zachciało mi się jechać komunikacją miejską zamiast zamówić Ubera. Wyciągnęłam telefon, by odpalić aplikację, lecz ujrzałam czternaście nieodebranych połączeń i cztery wiadomości, wszystkie od Mikołaja. Matko kochana! Co się stało?

Otworzyłam pierwszą: Zaraz wychodzę z pracy. Przyjadę po Ciebie. Druga: Pola odbierz telefon. Będę za dziesięć minut. Trzecia: Czemu nie odbierasz? Czwarta: Pola coś się stało? Odbierz telefon.

Nie Do Końca Świętego lekko poniosło. Spróbowałam się z nim połączyć, lecz oczywiście, zasięgu w windzie brak! Odczekałam niecałe dziesięć sekund, po czym wygramoliłam się z metalowej puszki, i już chciałam oddzwonić, gdy Newton dostał głupawki, a potem wyrwał do przodu, ciągnąc mnie za sobą. Moje torby upadły na podłogę, a ja poleciałam za psem, aż do samych drzwi, całe szczęście zamkniętych. Pies skomlał, piszczał, drapał w szybę. Czyste szaleństwo! Może chciało mu się siku, a może zobaczył kota? Gwiazdka wiedziała!

– Newton! Oszalałeś? Uspokój się! – warknęłam, cała spocona. Ale zwierz ani myślał dać za wygraną. – Nagle doznałam olśnienia. Krótkie komendy! – Newton siad – powiedziałam dobitnie. Przestał na chwilę i spojrzał na mnie zaskoczony – Newton siad – powtórzyłam.

Usiadł i czekał, a ja nie wiedziałam co zrobić. Najchętniej bym go tak zostawiła i pozbierała graty, a przynajmniej mój portfel i telefon, które gdzieś tam sobie leżały. Ogarnęła mnie niemoc, więc usiadłam przy nim i oparłam się o ścianę.

– I po co ci to było? Teraz musisz poczekać, aż złapię oddech. Leżeć.

Pies lekko zsunął się na przednich łapach i ułożył obok mnie. Pogłaskałam puszystą główkę, która automatycznie wylądowała na moich kolanach. Niestety tylko na krótką chwilę. Coś znów go zaniepokoiło.

Świątecznie przechwycony -WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz