𝖣𝗐𝖺 𝗉𝗍𝖺𝗄𝗂

900 36 2
                                    

꧁Pᴏᴠ. Jacksona꧂

Siedziałem przy biurku wpatrując się na mężczyznę który, siedział na przeciwko mojej osoby. Notorycznie uderzył skuwką od pióra o drewno zaczynając mnie już powoli drażnić. Robił to dość synchronicznie.

- Kiedy chłopiec przyjdzie wraz z pana służką?- Zapytał dość zniecierpliwiony licytator. Nie lubię tego takiego podejścia. Sam jestem człowiekiem i nie mam zamiaru tutaj przebywać ile to konieczne. Ale on jako właściciel licytacji powinien być chyba bardziej cierpliwy.

- Otrzymałeś tyle pieniędzy, więc zamknij się i czekaj, taka jest twoja praca - Warknąłem krótko. Jego biuro nie wydawało się być do końca zadbane. Nie podobały mi się po prostu warunki w jakich ten mężczyzna pracował. Chodziło mi tylko o porządek, a nie o zaaranżowanie. Robiłem to wszystko tylko dla chłopca którym będę się teraz zajmować.

Nie patrzyłem na pieniądze jakie wydałem na jego kupno i na to aby nie trafił od jakiegoś okrurnika. Mam tylko nadzieję że będzie warto. Liczyło się dla mnie jego dobro.

Nagle do moich uszach dotarł dźwięk skrzypnięcia drzwi oraz chłód wpadający do pomieszczenia nakłonił mnie do wstanie od krzesła. Gdy się obróciłem zobaczyłem Elizabeth, a za nią idącego drobnego kociaka.

Gdy nasze oczy się spotkały momentalnie jego uszka oklapły, a on sam spuścił głowę.
- Jejku...- Uśmiechnąłem się i mówiąc łagodnie wziąłem swój płaszcz wiszący na oparciu krzesła i powoli podchodząc do hybrydy okryłem go aby nie doszło do tego że jeszcze zachoruje.

- Jak się nazywasz? - Zapytałem a on nawet na mnie nie spoglądał. Wydawał się być wystraszony i spanikowany. Poniekąd, go rozumiałem.

- Lucas, panie...- Odrzekł słabowicie przez co ledwo go słyszałem - Nie chcę być niegrzeczny...A-ale ja jestem przedmiotem licytacji -.

— To bardzo ładne imię maluszku, ja potem ci się przedstawię. Jak na razie musimy dokończyć rozmowę z panem licytatorem-.

Po chwili dodałem:
- I nie jesteś żadnym przedmiotem, ale teraz członkiem rodziny, jednak jeśli nie chcesz... - Delikatnie po głaskałem go po głowie - ...To nie musi tak być, jednak przysięgę własność musimy zapieczętować -.

- D-dlaczego...?- Zapytał odsuwając się odemnie. Więc nie chcąc go do niczego nakłaniać również się odsunąłem.

- Nie będę chciał cię do niczego zmuszać, po prostu nie chcę aby ktoś mógłby zrobić ci krzywdę, ja nie zamierzam robić nic wbrew twojej osoby - Zapewniłem go, a on niepewnie zaczął podchodzić w stronę biurka zaczynając rozumieć że nie zamierzam go skrzywdzić.

Po której chwili znamie w czerni przedstawiające dwa ptaki sąsiednie lecących obok siebie, zostało zawarte na zewnętrznych częściach naszych dłoń. Umowa ta była pieczętowana odciśnięcie brudnego palca od ciemnej cieczy nieznanego mi pochodzenia na papierze.

Tak aby była pewność że nasze linie papilarne potwierdzą zgodność naszych tożsamość. Oraz aby była pewność że moc jaka nas połączy nie będzie dotyczyć nikogo innego.

Podpisując tą umowę zostaje ona wieczna do momentu śmieci jednego z nas. Nie da się zniszczyć owego dokumentu w żadnym stopniu. Nie można też się tego wyrzec. Więc podejmując taką decyzję jesteśmy na siebie skazani.

- C-co to znaczy...? - Wpatrywał się w symbol.
Co prawda mógł nie wiedzieć co te symbole może oznaczać.

W umowach przysięgi własność symbole powstają w zależności od intencji właściciela.
- To mój malutki oznacza wieczną i wierną miłość, pokochałem cię od pierwszego wejrzenia, a te ptaki oznaczają wspólną podróż w nieznane -.

On patrzył na mnie osłupiały. Tak jakby słyszał to po raz pierwszy. Podziękowałem okropnemu drażniącemu mnie mężczyźnie prosząc moją służącą o zabranie dokumentu z sobą abym mógł spakować go do teczki w samochodzie i zachować w bezpiecznym miejscu.

- Choć skarbie - Załapałem Lucasa za rękę. Wydawał się troszeczkę nieobecny. Na pewno gdy będziemy w domu trzeba będzie go wykąpać oraz zadbać.

Jest również troszeczkę wychudzony więc najpierw trzeba będzie przygotować mu coś bardziej kalorycznego aby nabrał troszeczkę ciałka. Ale to poproszę o to indywidualnie panią Elizabeth. Która na pewno będę w stanie na to za radzić.

Mam nadzieję że u mnie w domu będzie mu dobrze. Będzie bezpieczny oraz tylko mój na wyłączność.

꧁Pᴏᴠ. Lucasa꧂

Gdy pochwycił mą dłoń poczułem ciepło jak i dreszcze na plecach. Przez co nie stety mój ogonek z lekka się na jeżył.
— Zimno ci? - Zapytał zatroskany.

— N-nie proszę pana - Stanąłem tak osłupiały. I przyjrzałem mu się:

Był to wysoki, zbudowany mężczyzna o szerokich biodrach jak i delikatnym zaroście. Miał burzliwe z lekka kręcone końcówki włosów jak i brązowe puste głębokie oczy. Był ubrany elegancko i schludnie, jednak nie wyniośle oraz okazale. A jego dłoni były duże, zgaduje że gra na fortepianie lub na tym podobnym instrumencie klawiszowym. Jego uśmiech był odpowiednikiem jego spokojnego do tej pory charakteru.

Nagle jednak poczułem jak szybkim ruszam dłoń  mój pan podnosi mnie do góry i trzyma tak oburącz wychodząc z pokoju otwierając drzwi wcześniej podeszwową od buta. Iż co się okazało drzwi się po prostu nie domykały.
— A gdzie pani Elizabeth, panie...?-.

— Nie martw się, poszła do samochodu kochanie, za chwilkę będziesz mógł odpocząć, a o panią Elizabeth się nie martw. Cieszę się że nawiązałeś z nią jakiś kontakt ponieważ ona będzie sprawować nad tobą opiekę w razie moich nieobecności w domu -. Tak jak sądziłem mój pan jest wysoki jak diabli! Gdy stałem wydawał się niższy.

Jednak dlaczego wziął mnie ręce? Może to po prostu maska opiekuńczego i kochanego, a tak na prawdę będzie niepoczytalnym masochistką.


- Boisz się? Mam cię odstawić? - Zapytał spokojnie, a ja jedynie kiwnąłem przecząco głową chcąc by mnie niósł. Był on taki opiekuńczy. I ciepły.

Po chwili jednak wyszliśmy do budynku któremu za bardzo się nie przyglądałem. Po chwili stanęliśmy pod czarnym porsche.
Mężczyzna trzymał mnie tak w ramionach, gdy nagle z samochodu wysiadła pani z którą rozmawiałem na początku.

Otworzyła mu drzwi od strony pasażera z tyłu by mógł mnie usadzić. Gdy to zrobił i przypiął mnie pasami, znów okrył mnie kocem abym nie zmarzł. Przyokazji mój nos przyzwyczaił się do jego zapachu.

Nie znam jego imienia. Ale za równo mogę stwierdzić że po zapachu da się wyczuć że nie ma żony bądź narzuconej. Zapach samotnego mężczyzny wiercił się w moim nosie. Czułem również nutkę nadopiekuńczość oraz spokoju. Każdy ma swoją indywidualną woń i perfumami się jej nie zakryje.

Zamknął drzwi od mojej strony, a następnie zaprosił Elizabeth do samochodu gestem jak dżentelmen otwierając jej drzwi.
- Lucasie - Gdy siadł za kierownicą i obrócił się tak że widziała mnie całego.

- Słucham panie...? - Śmiałem spojrzeć mu w oczy.

- Jakbyś czegoś potrzebował niezwłocznie mnie informuj, jedziemy właśnie do domu, druga ta będzie dość długa i możesz czuć się znudzony, więc proszę odpocznij i prześpi się -.

Nie za wiele musiał mnie namawiać. Kładąc głowę na oparciu fotela po chwili czując się coraz bardziej obciążały. Zasnąłem.

Nie zdając sobie sprawy jakie życie będzie mnie czekało...

A kitten to love • Mój malutki kotek Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz