➊➋ "𝑴𝒂𝒏 𝒊𝒔 𝒏𝒐𝒕 𝒎𝒂𝒅𝒆 𝒇𝒐𝒓 𝒅𝒆𝒇𝒆𝒂𝒕"

64 10 5
                                    

Dwa ostatnie miesiące, kwiecień i maj, były dla mnie bardzo dobre, acz niezwykle pracowite. Nareszcie udało mi się uspokoić myśli, solidnie wzięłam się do pracy nad książką. Totalnie wchłonęłam w tworzony przeze mnie świat, a przyszła wizja zobaczenia mojego dzieła na papierze napawała mnie niesamowitym entuzjazmem. Wolne chwile spędzałam na świeżym powietrzu, w końcu zadbałam nawet o przydomowy ogródek, co ostatecznie pomoglo mi poczuć się tutaj jak w domu.

Atmosfera w pracy uspokoiła się, nie miałam już na pieńku z Wallacem. Zrozumiał w końcu, że daleko nam do przyjaciół i odpuścił. Nasze stosunki były czysto zawodowe. Znacznie lepiej dogadywałam się z Felixem oraz nową stażystką Yuling. W miasteczku mieszkała przez większą część życia ze swoją mamą, z pochodzenia francuzką. Zawsze miała jednak bliski kontakt z ojcem pochodzącym z Tajwanu, który po rozwodzie zakorzenił się w rodzinnych stronach. Z tego względu dziewczyna często miała okazję przebywać w Azji, więc nie raz raczyła mnie pięknymi historiami na temat owego kontynentu. Szczególnie uwielbiała właśnie Tajwan, wręcz z dziką pasją opowiadała mi o swoim pochodzeniu. Jej słowa zawsze mnie inspirowały, a Yuling bardzo cieszyło, że w jakiś sposób przyczynia się do tworzenia mojego opowiadania, bowiem sama była niezłym molem książkowym.

Jedyne czego żałowałam to małej ilości czasu, którą byłam w stanie zaoferować Lysandrowi. On również był ostatnio dosyć zajęty, więc nie sprzyjało to rozwojowi naszej relacji. Mimo to od czasu do czasu spotykaliśmy się porozmawiać, co zawsze mnie pokrzepiało. Oczywiście, Lys był bardzo pruderyjny, jednak w żadnym razie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, nie czułam na sobie żadnej presji i wreszcie mogłam skupić się na sobie.

Nieubłaganie dobiegał czerwiec, co oznaczało zbliżające się urodziny Alexego. Jeżeli nie zjawiła bym się wtedy w mieście, mogłabym być pewna, że zarówno on jak i Roza przeteleportują się tutaj, byleby nakopać mi do tyłka. Kończył dwadzieścia trzy lata, co przypomniało mi o nieubłaganym biegu czasu. W grudniu i ja przeskoczę ten próg.

Wzdrygnęłam się na samą myśl. Kalendarz wskazywał czwarty dzień miesiąca, a więc musiałam jechać dokładnie za dwa dni.

-Szlag by to. -bluznęłam na samą myśl o moim cudownym poczuciu czasu.

Szybko wykręciłam numer do Rozy i cholerycznie przycisnęłam telefon do ucha.

-Nawet mi nie mów, kochanie, że nie przyjeżdżasz. -zagroziła mi przyjaciółka.

-W żadnym razie! -odpisnęłam zastraszona. -Chciałabym tylko zapytać, czy dałabyś radę mnie przenocować?

-Słońce, wolałabym, żebyś pod moim dachem nie dzieliła łóżka z Lysandrem.

Zamurowało mnie.

-Hej, nie bądź złośliwa. Jesteś na bieżąco i uwierz mi, że nic się nie...

Szybko przerwała mój monolog, chociaż zdążyłam się już odpowiednio nakręcić.

-Żadna złośliwość, Lysander odwiedza Leo jak co miesiąc. Niestety nie mamy więcej wolnych łóżek. -brzmiała na rozśmieszoną. -A poza tym serio, twoja cnotliwość nie ruszyła się z miejsca przez tyle lat? -zakpiła.

Przekręciłam oczami i głośno, teatralnie ziewnęłam, mając pewność, że usłyszała to po drugiej stronie słuchawki.

-Musisz znaleźć na mnie inne docinki, do tych już się przyzwyczajam. -usłyszałam chichot Rozalii. -Myślisz, że Alexy mnie przenocuje?

-Na pewno, tylko musisz być gotowa na drzemkę na podłodze, przykryta dywanem. -znowu zadrwiła.

Przyjrzałam się komodzie z sejfem, w którym trzymałam część oszczędności. Mój portfel zdecydowanie schudnie po tej wycieczce.

-Patrząc na mój stan konta, pozostaje mi jedynie motel. -wyraziłam się pozbawiona jakiejkolwiek krzepy.

Chociaż miasto było duże, niedaleko centrum było tylko jedno miejsce odpowiadające mojej kieszeni i sytuacji. Był to niewielki przybytek, prowadzony przez niesamowicie zabawną Panią po pięćdziesiątce. Miejsce trzymało się od niepamiętnych czasów i przyjmowało głównie ludzi potrzebujących noclegu na ostatnią chwilę. Motelik był niedrogi, a po zmrużeniu oczu nawet przytulny.

-Gdyby nie Giselle, raczej zabroniłabym ci tam spać, ale ta babeczka buduje klimat tego miejsca. -odpowiedziała przyjaciółka.

Prawdą było, że kobieta od zawsze miała świetny styl, coś między hipisem a gotem, a do tego niezły temperament.

-Świetnie, w takim razie widzimy się w piątek! -pożegnałam Rozalię.

Dziwnie było mi prosić Lysandra o podwózkę, ale koniec końców oboje mieliśmy wybrać się do miasta. Od razu po zakończeniu rozmowy z Rozą nacisnęłam więc zieloną słuchawkę przy jego kontakcie. Rzecz jasna zgodził się, nie upominając się nawet o pieniądze na paliwo.

Udało mi się zwolnić z pracy do poniedziałku bez zbędnych problemów, z czego byłam szalenie zadowolona. W końcu zawitał szósty czerwca.

Ze wsi wyjechaliśmy rankiem, więc całą drogę praktycznie przespałam, zaś resztę zajęłam rozmową z Lysem. Wyraźnie cieszył go fakt, że dobrze mi się powodziło. Opowiadałam mu dużo o mojej książce. Uważał, że rozpiera mnie zapał, oraz osobiście spodobał mu się koncept.

Podróż upłynęła mi dość szybko. Lysander podrzucił mnie nawet do centrum, dzięki czemu w mgnieniu oka znalazłam się przed przybytkiem.

Nad starymi drzwiami z litego dębu, pozaklejanymi na całej powierzchni rozmaitymi wlepkami, mrugał neonowy napis, prezentujący słowo "MOTEL". Literka "M" od kilku lat jednak nie świeciła, pozostawiając wyłącznie "OTEL".

Przechodząc przez skrzypiącą framugę od razu dało się wyczuć silny zapach - mieszankę tytoniu i kadzidła, z domieszką wilgoci typowej dla starych dobytków. Wszystko w budynku było dość archaiczne. Główne pomieszczenie, w którym znajdowała się recepcja, miało niski sufit oraz niesamowicie malutką powierzchnię. Wyblakłe ściany pokrywała ciemnofioletowa, kwiecista tapeta, która gdzieniegdzie odkleiła się od ściany, w niektórych miejscach obnażając goły tynk. Drewniana podłoga, podobnie jak drzwi, głośno skrzypiała. Zdawało się, jakby dźwięk każdego kroku rozlewał się po całym budynku. W rogu znajdowały się schodki prowadzące na pięterko z pokojami. Za równie przestarzałym blatem, na którego szerokości rozłożony był gwieździsty obrus, siedziała Giselle, kopcąc peta. Za jej plecami rozwidlał się szereg kluczy do dokładnie dwunastu pokoików. Kobieta zauważyła mnie i powitała ciepłym uśmiechem, gasząc fajkę w popielniczce. Odłożyła książkę, w której właśnie się zaczytywała.

-Skądś kojarzę te buźkę, ale, urwij mi rękę, za nic nie wiem jak się nazywasz. -kobieta wychyliła się delikatnie ponad blat.

Podeszłam bliżej, opierając się na łokciach.

-Nazywam się Isaure Chauvin, chwilę uczyłam się zarówno w Amorisie jak i w Anterosie. -zawadiacko przechyliłam głowę. -Potrzebuję noclegu na dzisiejszą noc.

Sprawnie przydzielono mi pokój z numerkiem trzy. Hol wyłożony był brudno zieloną wykładziną, która również zdawała się być nazbyt wiekowa. Pokój, chociaż skromny i równie staroświecki co reszta miejsca, wyglądał dosyć schludnie. Choć Giselle sama zajmowała się tym miejscem, zawsze dbała o czystość. Plusem była też własna, chociaż maciupeńka łazieneczka.

Rozwaliłam się na łóżku, nagle poczułam ogromne zmęczenie. Czterogodzinna jazda autem raczej nie działa na człowieka kojąco. Była dopiero dziesiąta, więc zapadłam w słodką drzemkę, wcześniej informując Rozę o moim dotarciu.

『𝘗𝘳𝘻𝘦𝘻𝘯𝘢𝘤𝘻𝘦𝘯𝘪𝘦 ◦ 𝗦𝗹𝗼𝗱𝗸𝗶 𝗙𝗹𝗶𝗿𝘁 𝗔𝗟 𝗟𝗬𝗦𝗔𝗡𝗗𝗘𝗥 』Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz