6

93 9 5
                                    

Templariusz wziął głębszy oddech I lekko rozstawił nogi, szykując się na atak ze strony młodego zabójcy.
Jak na życzenie, tegoż właśnie się doczekał.
Chłopak nagle odwrócił się na pięcie i zaczął szarżować na Malika, który w mgnieniu oka uniósł miecz a dźwięk uderzanej o siebie nawzajem stali rozległ się w pomieszczeniu.
Zmarszczył się i przesunął obie dłonie mocno w prawo, co rozerwało chwyt Altaïra na rękojeści miecza i odsłonił swoją klatkę piersiową, wyraźnie zaskoczony tak zwinnym atakiem krzyżowca.
Mężczyzna myślał szybko i równie szybko działał, lekko przykucnął i podciął asasynowi nogi, powodując jego upadek na kamienną posadzkę.
Położył stopę na jego nadgarstku, przyciskając go do ziemi I schylając się po miecz.

-Najpierw pomyśl zanim zaatakujesz -parsknął do niego, chwytając rękojeść broni, która ozdobiona była skórą.
Złotooki tylko się uśmiechnął i zaatakował drugą ręką, drapiąc swojego przeciwnika po twarzy tak mocno, że drugi aż odskoczył i upuścił obie bronie, które z hukiem upadły na ziemię.
Malik czuł jak twarz zaczyna mu pulsować, w niektórych miejscach zdarł mu skórę a ślad z sekundy na sekundę robił się coraz bardziej czerwony.
Młody zabójca zwietrzył okazję i szybko się podniósł, wystrzelił z miejsca jak z procy ,omijając swojego przeciwnika i biegł w kierunku drzwi. Opadł na nie i odblokował, nawet nie spojrzał za siebie tylko kopnął je z całej siły aż otworzyły się na oścież.

-Ty mały robalu, wracaj tu! -Warknął Templariusz ale asasyn wybiegł z kwatery, kierując się w stronę gór.

Biegł ile miał sił w nogach. Nie było to przyjemne. Jego klatka piersiowa była naga a dookoła brzucha miał zawinięte bandaże, które zaczynały tracić swoją biel na rzec karmazynowego odcienia.
Był bosy a jedyne co miał na sobie, to brązowe spodnie, lekko rozdarte przy nogawkach. Nie były nawet jego!
Kamienie wbijały mu się w stopy z każdym krokiem, starał się zaciskać zęby mocno aby nie okazywać słabości. Czuł jak ostre krawędzie rozcinają mu skórę na nogach kiedy wspinał się po jednej z mniejszych skarp.
Podciągnął się i jęknął z bólu, opadając na piach i dysząc. Oprócz bólu, doskwierało mu również pragnienie, uczucia suchości w ustach nie należało do najprzyjemniejszych, szczególnie jeżeli z nieba lał się żar...tak jak dzisiaj.
Podparł się na łokciach i powoli wstał,  zakręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o najbliższy większy głaz aby nie stracić równowagi. Było mu niedobrze, jego wizja lekko się rozmazała od gorąca. 
Zamknął oczy, biorąc przy okazji kilka głębszych wdechów aby pozbyć się tego okropnego uczucia zbierającej się flegmy w gardle. Dopiero teraz dotarło do niego co się stało. 
Walczył z templariuszem i... uciekł mu! Przechytrzył go!
Serce Altaïra wciąż gnało jak szalone, odbijając się echem w jego głowie.

Jedyne co teraz wiedział, to że musi odnaleźć najbliższe miasto a to nie będzie łatwe... nie wiedział gdzie jest. 
Postanowił jednak iść przed siebie, ruszył się z miejsca i poczuł gorący piach pod swoimi bosymi stopami. Zacisnął zęby i rozejrzał się dookoła. Widział góry, wysokie i niskie wzniesienia skalne, gdzieniegdzie rosły krzewy tamaryszki i cedry, rzucające chociaż minimalnie trochę cienia na rozgrzany teren. 
Słońce na nieboskłonie wzniesione były wysoko ponad niego. Nie miał kaptura, niczego co mogłoby go osłonić przed światłem. 
Altaïr czuł jak uciekają jego siły a ból na nowo się rozprzestrzenia po jego ciele. Zaczęło kręcić mu się w głowie a nawet nie opuścił wzniesienia i nie zszedł na drogę. Powieki mężczyzny robiły się coraz cięższe a jego wizja rozmywała się. Cały świat wydawał się wirować. 
Zrobił kolejny krok i stracił równowagę, opadając niczym kłoda na piach, tracąc przy tym resztki przytomności. 

Kiedy otworzył oczy, było już ciemno. Na niebie dominowała czerń przeplatana srebrzystymi gwiazdami niczym zdobiona szata. Naprzeciw asasyna leżał pakunek, z którego wydobywał się cudowny zapach świeżego chleba i baklawy a obok stał dzbanek z wodą. Podniósł się i poczuł jak coś spada z jego ramion, odwrócił się i dostrzegł znajomą białą szatę z czerwonym krzyżem. Jego serce zabiło szybciej. 

-W końcu wstałeś. Myślałem, że nie żyjesz -odezwał się znajomy głos. Syknął pod nosem i przeniósł wzrok na cyprys spod którego usłyszał dźwięk. Na gałęzi siedział nie kto inny jak Malik, oparty i pień drzewa z założonymi rękoma na piersi, wpatrywał się w niego. 

-Jak mnie znalazłeś? -zapytał złotoooki. 

-Nie trudno znaleźć kogoś, kto zostawia za sobą ślady w piachu i krew rozbryzganą na lewo i prawo, prowadzącą tylko w jednym kierunku -dodał i zeskoczył z gałęzi, jego sylwetka malowała się na tle ciemnych skał. Podszedł do młodzika i spojrzał na niego z góry. 
-Zmieniłem ci bandaże, zaszyłem ranę na brzuchu bo nie zdążyłem tego zrobić wcześniej i przyniosłem ci coś na przebranie -przechylił głowę w kierunku stojących wysokich skórzanych butów z klamrami i białej koszuli, która leżała złożona na zimnym piasku. 
Altaïr usiadł i wyprostował nogi, na jego stopach widniały białe bandaże tak jak i na jego brzuchu. Sięgnął niepewnie w stronę rzemiennego obuwia i wsunął je na swoje nogi, pasowały wręcz idealnie. Były dobrze wykonane. Zapiął metalowe klamry, pozwalając aby cholewki opięły się dookoła jego łydek. 

-Dlaczego mi pomagasz? -zapytał Syryjczyk, nie podnosząc wzroku na rycerza obok niego. Chwycił białą koszulę i zarzucił ją na siebie, wsuwając jej krawędzie w spodnie gdyż była za duża, poprawił kołnierz i zawiązał mały rzemyk, zapinając ją na odcinku obojczykowym. 
Sięgnął po pakunek, z którego wydobywał się aromatyczny zapach i odwinął go. Świeży bochen chleba, kawałek pieczonego mięsa, baklawa i woreczek pistacji, które uwielbiał. 
Chwycił w swoje chude dłonie wypiek i przełamał go na pół aby po chwili zacząć go jeść, czując jak maślany smak rozpływa się w ustach. 

-Mi też kiedyś ktoś pomógł, mimo że mnie nie znał. Mógł mnie zabić, ale tego nie zrobił. Uratował mi życie i to dzięki niemu stąpam po tej ziemi, wciąż żyjąc. Byłem mały i bezbronny, zajął się mną i pozwolił wyzdrowieć pod swoimi skrzydłami. Wtedy poczułem, że jestem bezpieczny. A potem... dołączyłem do zakonu -wyjaśnił i spojrzał na swój metalowy naszyjnik z czerwonym krzyżem, który odbijał światło księżyca, mieniąc się majestatycznie. 
-Nie zabiłem cię bo byłeś bezbronny. Nie morduję ludzi, którzy nie mogą się sami obronić. 

-Twoi bracia robią co innego -prychnął asasyn, przełykając kolejny kęs jeszcze ciepłego chleba. 

-Nie utożsamiam się z ich ideałami. Mimo, że działamy wspólnie w jednej sprawie, nigdy nie zabiłem nikogo poza walką. Nie chcę odbierać życia bezsensownie, to mija się z celem i tylko splami mój honor krwią niewinnych. Śmierć w walce to co innego, to zakończenie życia godne wojownika -dodał i lekko uśmiechnął się w stronę młodzieńca. 
-Ile masz lat? -zapytał 

Syryjczyk włożył do ust baklawę i zmarszczył się, odwrócił się w stronę Malika i odpowiedział z pełnymi ustami. 

-Dwasiemścia tmrzy -przełknął zawartość i wszystko popił wodą z ceramicznego dzbana, tak zachłannie że strużki zimnego płynu spływały po jego podbródku oraz szyi, podkreślając chodzącą grdykę. 

-Nie powinno się mówić z pełnymi ustami -zauważył templariusz na co Altaïr opluł go wodą. Rycerz przetarł rękawem mokrą twarz i wbił w niego swoje chłodne oczy.

-Jesteś w moim wieku i nie potrafisz się zachować... -mruknął na co jego towarzysz tylko się uśmiechnął pod nosem i wstał po chwili, otrzepując się z piachu. Zawinął resztki prowiantu w chustę i schował do kieszeni spodni aby po sekundzie zacząć iść przed siebie, schodząc ze stromego zbocza. 
-Hola hola, gdzie ty się wybierasz? -zapytał i po chwili ruszył za młodym zabójcą, zarzucając swoją charakterystyczną pelerynę na ramiona, zapinając ją. Powiewała delikatnie z każdym kolejnym krokiem. 

-Do Jerozolimy -odezwał się Altaïr i zbiegł na małą ścieżkę. Rozejrzał się dookoła, jedyne co dostrzegał to ciemność i góry. 

-Wiesz w którą to stronę? Plus... Droga do Jerozolimy zajmie nam tydzień, jesteśmy wysoko w północno-zachodniej części Królestwa. Podróż zajmie około tygodnia, uwzględniając odpoczynek. A ty masz w posiadaniu połowę bochenka chleba, resztki baklawy i pistacje. Daleko nie zajedziesz -Malik tymi słowami zastopował drugiego mężczyznę, który syknął coś pod nosem i odwrócił się do niego na pięcie. Złote oczy zabłysły w ciemności a on uniósł swoją ciemną brew. 

-Mam pewną propozycję -ciągnął dalej templariusz -Jako iż sam muszę załatwić pewne sprawy w Jerozolimie, mogę cię tam zaprowadzić. Każdy z nas zajmie się swoimi sprawami a kiedy przekroczymy bramy miasta, nasze drogi rozejdą się na stałe -uśmiechnął się i wystawił rękę w stronę poszkodowanego asasyna, który lustrował wysoką postać zakonnika bardzo wnikliwie. 
Zamyślił się na chwilę i po chwili westchnął ciężko. 
-To jak? -zapytał templariusz. 

La'Ahad chwycił dłoń czarnowłosego i zacisnął ją, czując delikatną skórę swojego nowego "towarzysza" podróży. Nie był zadowolony z podjętej decyzji, ale coś musiał zrobić żeby nie pożegnać się z tym światem, szczególnie na tej ziemi... 

-Niech ci będzie -mruknął pod nosem i powoli puścił dłoń Malika, który wydawał się wręcz przekonany iż jego propozycja zostanie zaakceptowana. 

"Templar"//Altaïr x MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz