7

111 8 5
                                    

Ruszyli wspólnie przez nocne ścieżki Królestwa. Na szczęście kiedy zapadał zmrok, powietrze ochładzało się i można było w spokoju podróżować bez ryzyka utraty przytomności na wskutek udaru słonecznego.
Altaïr szedł obok Malika, zupełnie bezbronny, nie posiadał żadnej broni za to zakonnik wręcz przeciwnie.
Przy skórzanym pasie u jego boku, wisiał sporej wielkości miecz którego rękojeść ozdabiana była czerwoną skórą a na głowicy widniał czerwony krzyż, symbol templariuszy. 
Przyjrzał się przez chwilę broni a jego uwagę przykuła pochwa z tłoczonymi w rzemieniu wzorami. Od okucia do trzewika przy nasadzie widniał łaciński napis: "In hoc signo vinces" 

-Co to oznacza? -zapytał i wskazał palcem na napis, zerkając na swojego towarzysza. 

-"Pod tym znakiem zwyciężysz", słowa które miał usłyszeć na niebie Konstantyn Wielki podczas marszu na Rzym w 312 roku. -Wyjaśnił templariusz a La'Ahad tylko skinął głową i kontynuował marsz przez piaszczyste drogi Królestwa.

Malik szedł cicho, kiedy przekraczali bramę najbliższego miasta. Na widok krzyżowca, gwardziści jakby się spięli a ludzie, którzy siedzieli na zewnątrz odwracali wzrok, najczęściej wbijając go w ziemię.
No tak... nie codziennie się widzi Syryjczyka odzianego w szaty wroga, który morduje za wiarę albo dla zwykłej przyjemności. Jednak sam zakonnik nie zdawał się tym przejmować, poniekąd podobało mu się to, jaki szacunek potrafił wzbudzić jednym spojrzeniem.. albo strach. 

Sama osada nie była wielka, ot kilkanaście kamiennych domków wzniesionych na zboczu i u stóp góry. Mimo późnej pory niektóre części osady zdawały się żyć własnym nocnym vita. 
Przy poszczególnych domostwach na zewnątrz wisiały oliwne lampy, które swoim słabym blaskiem rozświetlały teren dookoła, sprawiając że ciemność nocy rozpierzchła się i ustąpiła troszeczkę miejsca dla świetlistego przyjaciela. 
Dookoła miasteczka rosły w większości tamaryszki i szakłaki jak i inne formacje krzewiaste. Na cały ten teren, widoczny był tylko jeden cyprys, który swoim cieniem osłaniał główną część osady. W jego majestacie schowane były drewniane stragany. Mieszkańcy musieli sobie ufać bezgranicznie, jeżeli na czas oćmy zostawiali swoje dobytki niepilnowane. 

Asasyn rozejrzał się dookoła i w oddali dostrzegł skalny dom, nieoświetlony i schowany w cieniu góry. Jego uwagę jednak przykuło coś innego... Dwa wierzchowce stojące posłusznie w zagrodzie, uwiązane do drewnianego płotu. 
Zerknął na templariusza i po cichu zaczął iść w stronę gospody, na co uwagę natychmiast zwrócił jego przewodnik. Oczy zakonnika się rozszerzyły, jakby czytał w myślach młodego zabójcy, wiedząc doskonale co chce zrobić. 

-Altaïr!-wycedził przez zęby i po chwili zerwał się z miejsca. 

Syryjczyk przeskoczył przez płot i powoli podszedł do jednego z rumaków, który z nudów bawił się kopytem w ziemi. Był to koń maści kruczo kara z białymi "skarpetkami" przy kopytach oraz długiej, pięknej grzywie. Mustang spojrzał na nieznajomego mężczyznę i lekko się spiął, zaczął wierzgać niespokojnie ale Altaïr wiedział jak podejść takiego niesforniaka.
Powoli podszedł i delikatnie położył dłoń na ganaszu aby po chwili przejechać nią na grzbiet nosa, masując go. Zwierzę uspokoiło się i przysunęło bliżej. 

-Pieszczoch z ciebie co? -zapytał i lekko się uśmiechnął, całą magiczną chwilę przerwał jednak naburmuszony Templariusz, który odsunął asasyna od rumaka i spojrzał na niego zimnym wzrokiem. 

-Co ty wyprawiasz co? Czy ciebie do reszty pojebało? -zapytał ostrym tonem. 

-Potrzebujemy koni żeby szybciej dotrzeć do Jerozolimy a tutaj mamy dwa -dodał na co drugi rumak o maści sabino z krótką grzywą lekko szturchnął rycerza nosem i tupnął kopytem. 
Syryjczyk wyrwał się z objęć Malika i wyminął go, podchodząc do stojaka na którym wisiały siodła. 

-Te biedaki niczego innego nie robią tylko stoją tutaj uwiązane -zagaił i chwycił dwa skórzane przedmioty, po czym rzucił jedno w stronę drugiego mężczyzny, który złapał je i wbił wzrok w nieodpowiedniego heretyka. 

-Skąd ty niby wiesz co koń potrzebuje? -zapytał drwiąco kiedy złotooki zaczął zakładać siodło na czarnego mustanga, głaszcząc go co chwilę. 

-Przyjaciel mnie nauczył -oznajmił krótko i podszedł do płotu, odwiązując cugle i wdrapując się na wierzchowca, który nie mógł się doczekać przejażdżki. 
Nagle z domu dobiegły hałasy i zapaliło się światło, właściciel przybytku został zbudzony przez przepychanki dwóch mężczyzn. Rumak wierzgnął ponownie i asasyn spojrzał w dół. 
-Szybka decyzja panie przykładny -syknął i usłyszał tłuczenie ceramiki wewnątrz i zachrypnięty głos, pytający co to za hałasy na zewnątrz. 
Rycerz westchnął i poprawił swoją skórzaną torbę podróżną, szybko i sprawnie osiodłał konia oraz odwiązał wodze od płotu, wskoczył na rumaka i oboje ruszyli, przeskakując przez płot. 
Z domu wybiegł mężczyzna i zaczął rzucać kamieniami w dwóch złodziei, którzy rozpoczęli dziki galop w ciemność. 
-Koniokrady! Jebani templariusze! Złodzieje! Niech was Allah dopadnie! -ryczał rozwścieczony, wciąż rzucając czym popadnie jakby miało to przynieść jakikolwiek skutek. 

Oboje gnali, przecinając mrok. Wiatr mierzwił grzywy koni jak i włosy jeźdźców. Altaïr uśmiechnął się pod nosem, czując jak adrenalina wypełnia jego żyły, jak krew zaczyna buzować. Dawno tego nie czuł... tej wolności. Ścisnął mocniej lejce i nachylił się do przodu. Kłęby kurzu wzbijały się do góry, dusząc przechodzących piaszczystymi drogami ludzi, którzy kaszleli i wymachiwali w powietrzu pięściami, krzycząc do nich po arabsku. 
Wyjechali z górzystego terenu i asasyn zatrzymał się na ostatnim wzniesieniu, wbijając wzrok w scenę przed nim. 
Zza horyzontu zaczęło powoli wschodzić słońce, oświetlając dolinę naprzeciw nich, przecinając mroki nocy swoim złocistym światłem, budząc wszystkich do życia. Jego złote oczy zabłysły na ten widok, serce powoli zaczęło się uspokajać po szaleńczej jeździe, nawet jego nowy rumak wbił wzrok w piękno krajobrazu. 
Powiał chłodniejszy wiatr z południa, który sprowadził młodzika na ziemię. 

-Terytorium Ajjubidżów -zmarszczył się Malik i zsiadł z konia, przykucnął przy leniwie opadającej palmie i zdjął z siebie pelerynę z czerwonym krzyżem, składając ją w kostkę. Zdjął też naszyjnik z czerwonym krzyżem i schował go do torby. Pozbył się z siebie wszystkiego co mogłoby symbolizować jego przynależność do zakonu. Nie chciał narażać się na terytorium wroga, był sam jeden z heretykiem koniokradem u boku... Daleko by nie zajechał gdyby żołnierze Sułtana odkryli, że jest spod czerwonego krzyża. Mogliby go zabić albo wtrącić do lochu. Już z dwojga złego wolałby śmierć. 
Zdjął koszulę z czerwonym symbolem i włożył ją pod pelerynę. Na jego ramionach spoczywała biała rubaszka z krótkimi rękawami, zawiązana rzemykiem na odcinku obojczykowym. Podobna do tej co miał drugi mężczyzna. Odpiął pochwę od pasa i cisnął ją w krzaki, ostrze wyeksponowanego miecza zabłysło a on owinął kawałek starej szmaty dookoła rękojeści, zasłaniając godło zakonu na głowicy. Przypiął miecz do pasa za jelec i wstał. Wepchnął pelerynę wraz z resztą zakonnego ubrania pod siodło.

Całej sytuacji przyglądał się zaciekawiony asasyn, dostrzegł wyrzeźbione ramiona Malika i wiedział, że w kwaterze najprawdopodobniej dał mu fory. Wyglądał na silnego a sama koszula ledwie co opinała się dookoła jego torsu, eksponując poniekąd jego rysy ciała. Ile on musiał ćwiczyć? 
Malik poczuł na sobie wzrok i odwrócił głowę w stronę mężczyzny na koniu. 

-Co się gapisz? Ruszaj się, musimy zejść stąd i coś zjeść -mruknął i chwycił lejce, prowadząc rumaka w dół zbocza. Złotooki zeskoczył ze swojego konia i również chwycił za wodze, idąc wraz z krzyżowcem. 
Bez tej całej szaty wstydu jaką nosił cały czas na sobie, wyglądał normalnie. Jak jeden z nich... jak Syryjczyk. 

-Gdybyś miał wybrać sobie drugie imię... jakie by to było? -zapytał heretyk na co czarnowłosy skrzywił się. 

-Co ty insynuujesz? 

-Nic. Poruszając się przez terytorium "wroga" dobrze by było mieć jakieś arabsko brzmiące drugie imię. I tak nie będziesz go używać oficjalnie, nikt się o tym nie dowie z twojego zakonu więc... co szkodzi spróbować? Nie możesz być wiecznie "Tylko Malik" -zagaił i uśmiechnął się podstępnie. 

-Malik Odmieniony... Taki mam przydomek -westchnął zakonnik na co Syryjczyk obok niego wybuchł śmiechem. 
-Nie rżyj jak stara kobyła! -warknął i zacisnął pięść, pokazując swoje zęby. 

-Już już spokojnie odmieńcu -parsknął pod nosem asasyn. -Trochę dziwny przydomek, ciekawe co on oznacza... odmieniasz się przez przypadki czy... 

-Zaraz ja ciebie odmienię jak urżnę ci łeb -syknął i wtedy Altaïr zdał sobie sprawę, że jego "żarty" nie do końca śmieszą jego towarzysza niedoli i podróży. Musiało go to boleć, że nie miał drugiego imienia, przecież nawet w jego zakonie te czerwone psy miały a on nie. Musiał się tym wyróżniać i patrząc po jego pochodzeniu... nie tylko tym. 

-Al-Sayf... usłyszałem to kiedyś kiedy byłem na targu w Tartusie -mruknął pod nosem. La'Ahad zrównał swoje kroki z rycerzem i zamyślił się na chwilę kiedy zbliżali się do doliny. 

-Malik Al-Sayf... Fajnie brzmi. Podoba mi się -uśmiechnął się w stronę swojego kompana

"Templar"//Altaïr x MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz