9

82 8 1
                                    

Nogi młodego asasyna niosły go wzdłuż opuszczonego szlaku, podczas szaleńczego biegu w powietrze wzbierały się kłęby kurzu. 
Biegłby dalej gdyby nie zatrzymało go coś po drodze, tym "czymś" okazało się truchło templariusza na samym środku drogi. 
Rycerz leżał wyciągnięty a z jego gardła jeszcze ubywała krew, wsiąkając w grunt i barwiąc piach na karmazynowy kolor. Oczy miał wywrócone do tyłu a usta rozdziawione w zaskoczeniu. W lewej ręce trzymał swój miecz, umazany krwią a zielone, mgliste oczy wbite miał w Altaïra.
Syryjczyk poczuł dreszcz biegnący wzdłuż jego kręgosłupa kiedy nachylał się nad ciałem aby delikatnie chwycić za rękojeść broni.

-Tobie już on... nie będzie potrzebny -szepnął do zwłok i ostrożnie wytarł srebrne ostrze o białe szaty poległego, które po chwili przybrały brudny, czerwony kolor. Nigdy nie lubił przebywać w pobliżu martwych dłużej niż to konieczne, czasami miał wrażenie że jest obserwowany i w każdej chwili ciało może się podnieść i go zaatakować w odwecie za stracone życie. 

Przeskoczył nad zwłokami, rozejrzał się i dostrzegł krople krwi wsiąknięte w grunt. Jego serce przyspieszyło a młody zabójca zerwał się z miejsca, biegnąc dalej wzdłuż drogi. Czuł wzbierający się niepokój, który rozlewał się po całym jego ciele. 

Szczęk mieczy rozbrzmiał między skałami kiedy Malik odpierał kolejne ataki... swojego brata z zakonu. Ledwo trzymał się na nogach, był ranny a z lewego ramienia nieustannie sączyła się rubinowa ciepła ciecz, barwiąc wszystko naokoło. 
Oczy Syryjczyka płonęły żywym ogniem jakby zostały wykute w najgłębszych czeluściach piekieł. Oddychał głęboko ściskając swój miecz ze wszystkich sił aż pobielały mu kłykcie. 
Jego przeciwnik, wysoki templariusz z bliznami pokrywającymi całą prawą stronę jego bladej twarzy, uśmiechnął się krzywo ukazując brak górnej czwórki po lewej stronie. 
Machnął ostrzem, jakby chciał się popisać przed dobrze zaplanowanym atakiem.

-Żałosny jesteś -odezwał się chropowatym głosem i zaatakował, wytrącając broń z ręki Malika a on sam stracił równowagę i opadł na piaszczystą drogę, krztusząc się kłębami dymu. 

-André błagam, co ja ci zrobiłem? Przecież jesteśmy braćmi! 

-Braćmi? Żaden syryjski pies nie jest moim bratem, nie ważne jakie szaty przyodziewasz. Nie pasujesz do nas i dobrze o tym wiesz, już dawno chciałem cię pozbawić głowy i mam teraz idealną okazję! -uśmiechnął się krzywo, wznosząc miecz w górę. Srebrne ostrze błysnęło w świetle słońca, zwiastując najgorsze. Syryjczyk nie miał siły na ucieczkę ani na obronę, mimo że był świetnym wojownikiem to zdarzali się lepsi... i właśnie tym lepszym od zawsze był André. 
-DEUS VULT! -ryknął, wyrzucając całe powietrze z płuc. 

Altaïr usłyszał łacińskie powiedzenie i przyspieszył biegu. Odbijając się od skał, dostrzegł dwie postacie z czego jedna była mu już nawet zbyt dobrze znana. 
Zacisnął zęby i obrócił się dookoła, prostując oba ramiona i blokując atak innego krzyżowca. Szczęk uderzanej o siebie stali ponownie wybrzmiał między skalistymi wzniesieniami a asasyn musiał zrobić lekki krok w tył aby utrzymać równowagę. Siła uderzenia nieznajomego rycerza była powalająca. 
Asasyn napiął wszystkie swoje mięśnie i wbił złote oczy w zaskoczonego templariusza, którego brązowe oczy łypały na niego z niedowierzaniem aby po chwili zmienić swój wyraz, jakby akceptował rzucone mu wyzwanie. 

-Allah la yurid dhalik* - wydyszał nizaryt i naparł swoim ciałem na przeciwnika, odpychając go do tyłu. To będzie długa i wymagająca walka, czuł to w kościach i no cóż... widział postawę krzyżowca, wiedział że nie ma zamiaru odpuścić... Jak i sam Syryjczyk. 

Po sekundzie oboje rzucili się na siebie, spomiędzy ostrzy błyskały iskry. André wydawał się zachwycony tym, że będzie mieć okazję do pozbawienia życia jednego heretyka z Masjafu. Młody asasyn jednak nie chciał tak szybko trafić do piachu i postanowił walczyć na śmierć i życie. Płuca wciąż piekły go po szaleńczym biegu, ogień tylko się wzmagał w starciu z silnym przeciwnikiem. 
Starał się dostrzec jakieś słabości w obronie rycerza, jednak wszystko na marne. 
Uskoczył na bok kiedy zaatakował od dołu, o mało co nie trafiając La'Ahada w nogę, tnąc mu łydkę. 
Wziął głębszy wdech i uchylił się przed kolejnym atakiem, tym razem z góry. Zarzucił głowę do tyłu jednak ostrze sterletu, rozcięło prawą wargę  a metaliczny posmak krwi dostał się do ust zabójcy. 
Karmazynowa ciecz spływała po brodzie, kapiąc na piaszczyste podłoże. Templariusz uśmiechnął się przeraźliwie i zaczął szarżować na młodocianego asasyna, nie dając mu żadnej szansy na przełamanie ataków. 
Jedyne co mógł robić to się bronić i cofać do tyłu, w stronę leniwie opadającego cypryśnika. 
Kiedy zakonnik znów zaatakował z góry, Nizaryt schylił się i nabrał w dłoń trochę rozgrzanego od słońca piasku wraz z małymi kamyczkami. Że też wcześniej na to nie wpadł! 
Jednym sprawnym ruchem ramienia, wypuścił z dłoni piach, sypiąc przeciwnikowi po oczach. 
Kiedy dostrzegł, że wojownik cofa się do tyłu i stara się pozbyć ciał obcych ze swoich oczodołów, nie myśląc dłużej zerwał się z miejsca i zaatakował, zatapiając miecz w prawy boku krzyżowca. 
Czuł jak dłonie mu się trzęsą jak ostrze rozcinało tkanki. Złotooki dyszał a jego umysł skupiony był tylko i wyłącznie na przetrwaniu tego starcia. 
Biała szata powoli zajęła się karmazynowym odcieniem a z ust templariusza trysnęła krew. 
Uniósł swoją masywną dłoń a asasyn natychmiast przekręcił sztylet na poziomo i zamachnął się, rozrywając resztę zranionego ciała. 
Mężczyzna wydał z siebie dźwięk przypominający bulgot z głębi gardła. Skrytobójca z całej siły kopnął go, powalając większego od siebie na grunt. 
Uniósł wysoko miecz i wbijał swój wzrok we wroga. 

-Altaïr nie! -usłyszał głos dobiegający z tyłu, jednak umysł jego był zamroczony. Toczył walkę na śmierć i życie, jeżeli odpuści teraz to nie przeżyje. Źrenice młodzieńca były zwężone do granic możliwości a po jego czole spływał pot. Trzęsące się ręce w końcu opadły a srebrne ostrze ponownie zasmakowało krwi niczym wygłodniały wampir. 
Wbił mu broń w szyję, przerywając tętnicę i wciskając go jeszcze mocniej. Rubinowa ciecz wytrysnęła niczym fontanna a on zaczął przełamywać odcinek szyjny kręgosłupa. Był jak w jakimś transie. Dźwięk siekanego mięsa i pękających kości wypełnił jego uszy a dookoła pojawiło się istne jezioro, odbijające promienie słońca w swojej jarzębinowej barwie. 
Młody asasyn... odciął mu głowę. 

Dysząc ciężko, wpatrując się w jeszcze ciepłe ciało swojego wroga, powoli zaczynał wracać do rzeczywistości, zaczynało do niego docierać to co zrobił. Zabił jednego z nich. Przełknął ślinę i upuścił broń. Gdyby tylko Al-Mualim to widział... na pewno byłby z niego dumny. 

-Altaïr... -usłyszał ponownie swoje imię, które było niczym kubeł zimnej wody na jego otępienie. Odwrócił się i natychmiast podbiegł do Malika, klękając przy nim. 

-Na Allaha... jesteś ranny -dodał asasyn kiedy zaczął oglądać stan swojego towarzysza podróży, który uśmiechnął się krzywo i uniósł rękę na której widniała szrama po walce a niej sączyła się krew. 

-Bywało gorzej -dodał na co nizaryt potrząsnął głową. 

-Chodź, muszę cię opatrzeć zanim...-jego oczy rozszerzyły się kiedy Syryjski Templariusz osunął się na ziemię z zamkniętymi oczami. Serce przyspieszyło a adrenalina wypuściła swoją kolejną dawkę do organizmu młodzika. Złapał go za policzki i zaczął klepać. 
-Malik... Malik mówię do ciebie! Obudź się! -krzyknął na co drugi mężczyzna tylko spuścił bezwładnie głowę. Był... bledszy a jego twarz pokrywał zimny pot. Cholera! Mógł nie tracić czasu na walkę tylko brać razem z nim nogi zapas. 
Westchnął i ułożył go w takiej pozycji aby udało mu się chwycić go na plecach. Zarzucił prawe ramię na szyję a skórzanym paskiem od torby, zawiązał ranę aby była uciskana. Wziął głębszy wdech i chwycił go za uda aby po chwili zarzucić nieprzytomnego mężczyznę na plecy. 
Pierwszy krok był ciężki, miał wrażenie że zaraz legnie w piasku wraz z Malikiem jednak w miarę szybko odzyskał równowagę aby po chwili rozpocząć marsz, który szybko zaś przerodził się w paniczny bieg do osady. 
Czuł jakby zaraz miał zwymiotować od wysiłku ale nie to było teraz najważniejsze, musiał dotrzeć do kwatery gościnnej zanim będzie za późno. 
Musi go posklejać tak jak sam został poskładany kiedy tego potrzebował. Fakt, mógł zostawić umierającego towarzysza na pastwę losu aby potem jego truchłem zajęły się sępy ale... nie miał tego w naturze. Starał się ratować każde życie i ta wielkoduszność była jego błogosławieństwem jak i przekleństwem. 

-Trzymaj się Malik, jeszcze oboje będziemy się z tego śmiać, zobaczysz -wypowiedział te słowa do towarzysza na plecach, jednak to jemu bardziej miały dodać otuchy. 


(arab.) *Bóg tego nie chce 




"Templar"//Altaïr x MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz