Prologus

108 7 0
                                    

Mieliście kiedyś tak, że byliście całkowicie sami, lecz nie opuszczało was dziwne przeczucie, że cały czas ktoś jest dwa kroki za wami? Wracając z treningu je miałam i mówiąc szczerze bym to olała, gdyby nie fakt, że dwóch mężczyzn wielkiej postury deptało mi po piętach. Przyspieszałam, oni razem ze mną. Zwalniałam, oni nie byli mi dłużni. Skręciłam, oni również skręcili. Już miałam wyciągać telefon i dzwonić po przyjaciela, ale jeden z tych mężczyzn mi to uniemożliwił. Cholera jasna.

- Nie dotykaj mnie, albo cię zabiję i nie rzucam słów na wiatr - nie byłam wtedy przestraszona, byłam najzwyczajniej w świecie wkurwiona. Chciałam być już w domu i odpocząć po ciężkim poniedziałku, ale najwidoczniej nie było mi to dane.

- Pojedziesz z nami Ananke - spojrzałam na ich uradowane twarze. Znali mnie i wiedzieli po kogo przyszli. Do poprzedniej dwójki doszło kolejnych kolesi.

- Was czterech na jedną kobietę, niesprawiedliwy układ. Aż tak się boicie? - usiłowałam wyrwać się z uścisku, ale okazali się znacznie silniejsi, co niezbyt mnie zdziwiło. 

Przelałam szalę goryczy. Oberwałam tak, że wylądowałam w błocie i nie minęła chwila, aż zostałam kopnięta w brzuch. Pożałują. Musiałam dowiedzieć się dla kogo pracują, a później sprawić, by sami błagali o szybką śmierć. I choć wiedzieli kim jestem, nie wiedzieli, jak silna być potrafię. Stworzyli sobie nowego wroga, a moich wrogów nie czeka szybki koniec. 

Zebrałam w sobie wszystkie siły i wstałam, nawet niedrgnięta. Najważniejsze w takich sytuacjach jest to, by zachować kamienną twarz i spokój. Jeśli pokazałabym im, że cierpię, to by to wykorzystali, więc nie było takiej opcji. Byłam silna i nikomu nie nie dałabym satysfakcji z mojego upadku, to oni mi ją dawali, gdy spadali na samo dno. 

Szybkim krokiem znaleźliśmy się w samochodzie, w którym na moją głowę został naciągnięty parciany worek. Nie chcieli bym wiedziała gdzie jedziemy. Ale popełnili jeden istotny szczegół, pokazali mi jak zaparkowany był pojazd. Liczyłam zakręty i ilość zatrzymań. Wiedziałam, o której wyjechaliśmy, o której wjechali w pierwszy zakręt i kolejny. Czułam jak samochód parę razu zawraca, z pewnością by mnie zmylić, ale było już dużo za późno. Droga mi się dłużyła, na pewno wyjechaliśmy z miasta, co nie powinno mnie dziwić. Gdy kierowca się zatrzymał, wszyscy porwali się do wyjścia, ciągnąć mnie za sobą. Silna dłoń owinięta wokół mojego ramienia, wbijała w nie palce z niewyobrażalną siłą. Bali się, ale nie wiedziałam dokładnie czego. Może, że ucieknę? Znajdę ich? A może po prostu mieli surowego szefa?
Wiele kroków, schody w dół. Stęchlizna, nierówno wylany beton. Echo odbijające się od daleko położonych od siebie ścian. Jednym słowem - piwnica.
Zatrzymaliśmy się.

- Szefie, mamy ją - odparł dumnie jeden z porywaczy. Choć po prychnięciu osoby, znajdującej się po drugiej stronie pomieszczenia, mogłam sądzić, że nie mieli być z czego. Kretyni.

- Gratuluję, w końcu coś wam wyszło. Aż tak ciężko było? Posadź ją tutaj - znam go. Jeszcze go nie widziałam, ale był to właśnie taki głos, który zapada głęboko w pamięci. Nie był to byle kto. Sam sposób w jaki słowa opuszczały jego usta nie był mi obcy. Pierdolony mafiosa. Wyniosłość i nienawiść emanowała w całym pomieszczeniu. To taki typ człowieka, który uważał, że cały świat mu do stóp trzeba złożyć, a ja mu w tym miałam pomóc. Nie minęła chwila, a zamaszystym ruchem worek z mojej głowy wylądował na ziemi. On mi chciał te głowę urwać czy co? - podnieś go, albo zaraz ty tak będziesz leżał.

Mój wzrok padł na mężczyznę przede mną, a suchość przejęła moje gardło. Znałam go doskonale. Facet, który był do niedawna ojcem Vegas - Cobra. Ukrywał się od lata, a jego nazwisko na czarnej liście pnęło się w górę z niewyobrażalnym tempem. Doskonale wiedziałam, że gdzieś uciekł, ale nie pomyślałaby, że został w stanie. Cóż, najciemniej jest pod latarnią, jak to się mówi.

NecessitasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz