542 PE
Elrond Półelf, skulony i zwinięty w postać cienistego kłębka, skrytego za kotarą we wnęce okiennej, spoglądał na to, co działo się za grubą szybą. Niestety, obecny widok znacznie różnił się od tego, który ściągał go tutaj na czas zachodu słońca, ilekroć nie przebywał wówczas na dworze i tym samym nie mógł obserwować firmamentu z większym jeszcze powodzeniem. Opasłe chmury zagarnęły dla siebie większość nieba, wpierw osobliwie szare, na moment przyjmujące wdzięczne barwy złota i pięknych odcieni czerwieni, by potem z każdą chwilą stawać się coraz ciemniejsze, niemal czarne. Bez wątpienia skończy się to wielką ulewą. Pogrążony w zadumie, chłopiec przyłożył policzek do chłodnej powierzchni. Czuł, jak tuż za oknem przemyka wiatr. Na tak wysokim wzgórzu był on nieodłącznym towarzyszem - w większości miłym, niekiedy tylko zbyt porywistym lub tak huczącym, jak gdyby próbował zdmuchnąć kamienną twierdzę z zagarniętego bezprawnie miejsca. W końcu, wiatr mieszkał tu znacznie dłużej...
– Czy jutro musi spaść deszcz? Wolałbym, żeby nie padało, ponieważ mamy z Elrondem do zrobienia wiele rzeczy na dworze! – Zgnębiony głos Elrosa przypomniał Elrondowi, że nie jest sam w pokoju. Jego bliźniakowi odpowiedział melodyjny śmiech.
– Nie jest wcale pewne, że będzie jutro padać. Pogoda lubi się zmieniać, a już szczególnie tutaj, na wschodzie. Widziałeś swoją gwiazdę, Elrondzie? – Maglor zwrócił się do przycupniętego we wnęce chłopca.
– Nie było go dzisiaj – odparł półelf. – Przykryły go chmury.
– Te dwie rzeczy nie oznaczają tego samego, mój mały. Gil-Estël wzeszedł na niebo, tyle że skryty przed naszym wzrokiem. Chodź do mnie, teraz twoja kolej.
Elrond posłusznie zeskoczył na podłogę, po czym usiadł na łóżku przed swoim opiekunem. Maglor ponownie ujął grzebień i zaczął rozczesywać delikatne pasma ciemnych włosów. Bliźniak Elronda, który przeszedł już przez ten sam rytuał, leżał, do połowy zakopany w białej pościeli. Duże oczy przypatrywały się im z iskierkami, będącymi pewną sprzecznością z pragnieniem snu.
– Czy możemy jeszcze powiedzieć dobranoc Maedhrosowi? – Wymyślił rezolutnie, kiedy luźny warkocz z włosów jego brata został ukończony. Maglor uśmiechnął się do Elrosa, świadom jego zagrywek, wszelako ten czuły uśmiech nie sięgnął jego odległego spojrzenia.
– Przykro mi, chłopcy, ale mego brata nie ma w twierdzy. Wyjechał i wróci dopiero jutro.
– Mam nadzieję, że po powrocie opowie nam, jeśli robił coś ciekawego. Może właśnie w tej chwili walczy z orkami?
Elrond wzdrygnął się mimowolnie i jeszcze raz, niepewnie, skierował wzrok w stronę odcinającego się w półmroku okna. Następnie spojrzał w górę, na Maglora, szukając u niego potwierdzenia, a właściwie zaprzeczenia. Blada twarz starszego elfa była kolejną plamą światła, której nie imały się odblaski ognia, płonącego w kominku.
– Absolutnie nie życzę sobie, żeby miał coś ciekawego do opowiadania. Niechaj Eru bezpiecznie przyprowadzi go do domu. Dla nas obu nie pragnę niczego ponad spokoju i możliwości patrzenia na was, jak z każdym dniem dorastacie. – Przy ostatnich słowach wyrwało mu się ciche westchnienie, niekoniecznie świadczące o radości.
Elrond i Elros wymienili spojrzenia.
– Mój brat nie chciał powiedzieć nic złego – Elrond poczuł się w obowiązku to wyjaśnić. – Uwielbiamy słuchać opowieści, ale wiemy, że znacznie lepiej jest, kiedy ich straszne momenty już się wydarzyły i więcej nie zagrażają nikomu...
– Może dla ciebie lepiej, Elrondzie – przekomarzał się Elros. – Ja jeszcze nigdy nie walczyłem i chciałbym to zrobić, chociaż jeden raz. Pokonać jakiegoś straszliwego wroga. Uratować przed niebezpieczeństwem wielu ludzi i elfów!
CZYTASZ
O pieśni utraconego Minstrela
FanfictionUpadek Noldorów, legendarna pieśń Noldolantë, oczami młodego Elronda Peredhela. Akcja rozgrywa się pod koniec Pierwszej Ery. Natrafiłam na cudowną refleksję jakiegoś tolkienowskiego fana, o puencie mniej więcej takiej... Noldolantë, ta z pewnością n...