Przypuszczalnie 586 PE
Promienny Anor wzeszedł nad dniem poprzedzającym wyjazd Elronda i Elrosa. Ostatnie przygotowania do długiej podróży dobiegały końca. Na pozór niezbyt pracochłonne, jako że poza prowiantem i orężem dla bezpieczeństwa niewiele im było potrzeba. Wszystkie dziwne, tajemnicze wieści skupiały się na Północy i nic nie dowodziło, jakoby Wyspa Balar przestała służyć elfom za bezpieczny przyczółek. Dalsza zwłoka nie była wskazana.
Zbliżał się czas pożegnań, po nim zaś rozstania, toteż Elrond postanowił odszukać swoich dawnych opiekunów. Zdawało mu się, że ostatni raz widział Maedhrosa w towarzystwie swego brata bliźniaka, pędzących owe ostatnie godziny na ważkich dyskusjach. Sam przyłączał się do nich tylko sporadycznie. Częściej można go było ujrzeć na końskim siodle, kiedy oddalał się lub powracał, odwiedziwszy wszystkie odnogi rzek i dzikie zagajniki lasów Ossiriandu, które szczególnie zaskarbiły sobie jego miłość. Chętnie udawał się na te samotne wyprawy, nigdy nie niepokojony, gdyż nie było tajemnicą, iż szukał w nich przede wszystkim ukojenia dla wielu, wielu zawiłych myśli. Przyszłe losy ukazywały się przed nim jako rozdroża. Dwie drogi, choć różne, wydawały mu się pewne, oświetlone blaskiem gwiazd. Odmienne dwie ginęły wszakże w nieprzeniknionej mgle. To właśnie świadomość, którymi podąży on, a którymi każdy z jego najbliższych, niepokoiła go najbardziej.
Wreszcie Maglor sam odnalazł Elronda, zbliżając się ku niemu na otwartej przestrzeni. Peredhel dostrzegł w dłoniach Noldora spory przedmiot, zawinięty w aksamitny i niczym nieoznaczony materiał.
– Niewiele mogę ci przekazać, gdyż nic zgoła nie pozostało z mego dawnego dobytku. Być może Maedhros zachował dla was cenniejsze dary... Chciałbym jednak, żebyś przyjął ode mnie ten zbiór.
Elrond popatrzył z zaciekawieniem, następnie wziął do ręki ciężkie zawiniątko. Zsunął płachtę, a wówczas jego oczy roziskrzyły się radością. Ostrożnym gestem przygarnął w ramiona księgę, której liczne, pożółkłe strony zawierały tak dobrze mu znane pieśni oraz poematy, skrupulatnie spisywane przez ich twórcę w ciągu całych stuleci. Okładka była niedawno zmieniana, nie nosiła bowiem śladów czasu ani zniszczeń. Na ciemnoczerwonej skórze lśniła ponadto wygrawerowana gwiazda, Gil-Estël.
– Żaden przedmiot nie mógłby mieć większej wartości – orzekł wzruszony. – Dziękuję.
Maglor nie wydawał się o tym równie przekonany, wszelako uśmiechał się i można było poznać, iż ten szczery zachwyt sprawił mu radość. Skinął nieznacznie głową, w podzięce i wdzięczności zarazem.
– Oby ci służył, ion-nîn. W szczęśliwych czasach, jeżeli coś takiego rzeczywiście czeka Śródziemie. Świat się zmienia. Gdziekolwiek zawędrujesz, Elrondzie, nieś ze sobą mądrość i pamięć o rzeczach minionych.
Elrond otworzył tymczasem pierwszą stronę, w tejże chwili zatrzymując się na niej. Wpatrywał się w tytuł otwierającej pieśni z sercem raptownie wypełnionym bardzo żywymi wspomnieniami. W równym stopniu poruszyło go uczucie niepokoju jak i nieodparta, płomienna ciekawość. Milczał w rozterce. Po raz wtóry zetknął się z wielkim i wspaniałym, a to zazwyczaj niosło ze sobą konsekwencje. Z wolna podniósł wzrok na przybranego ojca i napotkał jego spokojne, wyrozumiałe spojrzenie. Maglor wiedział, o czym myśli, czekał zaś tylko na jego decyzję. Peredhel wziął głęboki oddech, by w następnej chwili mężnie wyjść temu na spotkanie.
– Czy teraz spełnisz to, coś mi niegdyś obiecał?
– Wyjedźmy z obozu na jedną z tutejszych polan – zaproponował minstrel.
Oddalili się daleko, w obszary wolne od wszelkich siedzib, także Elfów Zielonych. Ponad ich głowami otwierało się niezmącone niebo, świeże i błękitne. Na granicy drzew przelewały się cicho szemrzące wody drobnych strumieni. Bujne trawy wraz z dzikimi kwiatami uginały się miękko pod każdym bezszelestnym krokiem. W takim miejscu Elrondowi Peredhelowi przypadł jako pierwszemu i być może jedynemu zaszczyt wysłuchania w całości ukończonej pieśni Noldolantë, nazywanej także Upadkiem Noldorów.
Po czasie, którego w żaden sposób nie potrafiłby określić ani zmierzyć, Elrond podniósł swój zamglony wzrok na wysokie drzewa, kołyszące gęstym listowiem w rytm wiosennego wiatru. Kontemplował ich dostojeństwo i spokój, niezmącony tym złem, które rozgrywało się na wszystkich innych ziemiach Beleriandu. Chciał wspomnieć coś o tym Maglorowi, lecz kiedy znów spojrzał ku niemu, dech zaparło mu w piersiach. Nie siedział już u stóp znękanego elfa, którego serce chorowało, a straszliwe brzemię przyginało do ziemi. Nie był to nawet jego opiekun, wiecznie czuły i troskliwy, który w przedziwny sposób i wbrew wszelkiemu spodziewaniu stał mu się drogi jak prawdziwy ojciec. Przez krótkie mgnienie widział go takim, jakim musiał być na samym początku, podczas złotych i srebrnych Lat Drzew - Makalaurë, Kujący Złoto swymi obdarowanymi dłońmi oraz najwspanialszym głosem. Minstrel Noldorów, syn najstarszego z trzech królewskich rodów, którego śpiew winien wybrzmiewać w wielkich salach Valarów, nie pośród zgliszcz nieustającej wojny. Ciemne włosy rozpłynęły się jak fale po jego silnych ramionach, twarz niczym z jasnego marmuru, wykuta przez jakiegoś wybitnego, choć pogrążonego w smutku rzeźbiarza. Nieobecne, rozpłomienione oczy trwały jeszcze w czystym natchnieniu.
Wyrwał dumny posąg z tego kamiennego odrętwienia, kiedy w przypływie gorącej miłości ujął i ucałował jego spoczywającą dłoń. Nieoczekiwanie Maglor drgnął, po czym wyrwał się gwałtownie, jak gdyby swym gestem Elrond sprawił mu ból.
– Nigdy więcej tego nie rób! – Zawołał mocnym głosem. – Czy nie wiesz, że to dłoń przeklęta, splamiona bratnią krwią?!
Zadrżał niczym liść i schował twarz w tychże dłoniach. Zaiste, spadł z wysoka i rozpaczliwa była przepaść, która rozłączyła go z tamtym elfem sprzed wieków. A dopóki trwać będzie Przysięga, dopóty niżej jeszcze upaść może. Dorosły już Peredhel spoglądał na niego bez słowa. Uwielbienie i litość splatały się razem, w żaden sposób nie przeciwstawiając się sobie. Oba te obrazy na zawsze zapisały się w jego pamięci i przechowywał je niczym najdroższe skarby.
Dziękuję serdecznie za przeczytanie!Trochę wątpliwości mam co do tego, czy udało mi się osiągnąć cel, który sobie założyłam. Coś jakby jednak umykało, ale nie zmienia to faktu, że bardzo miło mi się rozmyślało nad relacją tych dwojga i czuję, że mogłabym napisać jakiś esej na ten temat 😂😂
Większość informacji o dwóch najstarszych synach Fëanora szukać trzeba moim zdaniem w HoMe, a ja na razie mam za sobą tylko pierwszy tom (ten przetłumaczony w 2022 ❤). Korzystałam więc głównie z internetu, z własnych poszukiwań i zaczytywania się w forach. Natrafiłam między innymi na informację, że twierdza Amon Ereb upadła w 544, więc idealnie się wpasowała. Co działo się z bliźniętami po Sirionie - mamy dwie zupełnie różne wersje, a ja bardzo lubię tę, w której Maglor opiekuje się Elrondem i Elrosem aż do końca Wojny Gniewu. Oznaczałoby to, że towarzyszył im przez cały okres dorastania (W II Erę wchodzą w wieku 59 lat, jeśli dobrze pamiętam), co daje znacznie większe możliwości rozrastania się wzajemnej miłości ❤
W tej wersji, po upadku Amon Ereb, Maedhros i Maglor rozbili sobie obóz w Ossiriandzie. Nad jeziorem Mithrim też w końcu nie mieli trwałego schronienia i jakoś sobie radzili...
Od dawna chciałam skrobnąć coś o Elrondzie, jednym z moich ulubionych elfów Tolkiena. Zdecydowanie nie czuję się "specjalistką" od Fëanorian (moje serce jest niepodzielne dla Domu Finarfina). Mam jednak nadzieję, że ten subiektywny, bo "Elrondowy" rzut oka na naszego dramatycznego Minstrela wyszedł całkiem rzeczywiście.
To tyle i niech gwiazdy świecą nad godziną naszego spotkania!
CZYTASZ
O pieśni utraconego Minstrela
FanficUpadek Noldorów, legendarna pieśń Noldolantë, oczami młodego Elronda Peredhela. Akcja rozgrywa się pod koniec Pierwszej Ery. Natrafiłam na cudowną refleksję jakiegoś tolkienowskiego fana, o puencie mniej więcej takiej... Noldolantë, ta z pewnością n...