Weszłam do pokoju i rzuciłam plecak w kąt.
Kolejny beznadziejny dzień.
Nie miałam już siły, nie miałam siły mierzyć się z każdym dniem tylko po to, aby moje ramiona opadały coraz niżej pod ciężarem presji, którą czułam za każdym razem kiedy ktokolwiek na mnie spojrzał. Miałam dość ludzi, dość ich spojrzeń, ich głosu. Miałam dość szkoły, nauki, nauczycieli, którzy potrafili jedynie podcinać skrzydła i mówić wszystkim młodym osobom, jak beznadziejni byli. Dlaczego nikt nigdy nie patrzył na to, jak bardzo musimy się starać, żeby przetrwać każdą chwilę? Dlaczego wszyscy tak uparcie ignorowali nasze problemy mówiąc: jesteś młody, jakie problemy możesz mieć? Twoim jedynym obowiązkiem jest szkoła, nauka, a i z tego nie potrafisz dobrze się wywiązać.
To wszystko, te wszystkie słowa zostawiały po sobie ślad i niektórzy nie zdawali sobie nawet sprawy z tego, jak duże piętno może to za sobą nieść. Wydawało mi się, że dorośli lubili patrzeć, jak dzieci, nastolatkowie lub ci, którzy dopiero co wkraczają w dorosłe życie męczą się, gubią się w swoich myślach i opadają z sił.
Już nie raz miałam tę nieprzyjemną przyjemność obserwować upadek zepsutych nastolatków. Za każdym razem ten widok bolał tak samo mocno. Potrzebowałam czegoś, potrzebowałam deski ratunku, która sprawiłaby, że nie upadnę tak samo, jak oni. Czas upływał, a ja nadal nie odnalazłam niczego takiego. Z czasem nawet moje zainteresowania przepadły w otchłani nauki. Pamiętałam, jak bardzo kochałam czytać książki, oglądać seriale i filmy. Jednak coraz częściej nie miałam na to czasu. Musiałam się uczyć, musiałam myśleć o dorosłym życiu, o tym co chciałam robić. Ponieważ właśnie tego wszyscy ode mnie oczekiwali, prawda? Nie mogłam zawieść.
Kiedy parę tygodni wcześniej razem z matką przeprowadziłam się do Hawthorne myślałam, że coś się zmieni, że zmiana otoczenia mi pomoże. Niestety tak nie było, przynajmniej nie na tamtą chwilę. Nadal czułam się tak samo beznadziejnie, nadal czułam, że nie należę do żadnego miejsca na tym świecie mimo, że wciąż i wciąż szukałam. Przed śmiercią mojego ojca obiecałam mu, że odnajdę miejsce, do którego należałam. Jednak w jaki sposób miałam to zrobić? Nie wiedziałam. Zadawałam sobie to pytanie codziennie kiedy wstawałam i szłam spać, miałam nadzieję, że przyjdzie taki poranek, kiedy otworzę oczy i pomyślę: tak, właśnie tutaj powinnam być. Tu jest moje miejsce.
Nic nie wskazywało na to, że stanie się coś takiego w najbliższym czasie.
Wypuściłam powietrze ze swoich płuc i podeszłam do łóżka, na którym leżał mój kot. Winnie. Dostałam go od ojca na czternaste urodziny, ostatnie, jakie z nim świętowałam. Nie był to rasowy kot, został wzięty ze schroniska. Właściwie to ojciec uratował mu życie, Winnie miał zostać uśpiony, gdyby nie znalazł się nikt kto chciałby go przygarnąć. Takie rzeczy sprawiały, że jeszcze bardziej nienawidziłam ludzi. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć dlaczego ktoś brał pod swoją opiekę zwierzę, a później się go pozbywał. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że istniały różne powody, jednak nie rozumiałam, jak ktoś mógł skrzywdzić zwierzę, a później je wyrzucić na ulicę. Zostawić na pastwę losu, pozwolić, żeby nie jadło, nie piło, mokło czy zamarzało. Jak ktokolwiek mógł być takim potworem? Po co decydować się na zwierzę, pozwolić, aby się do ciebie przywiązało, a później zostawić na pastwę losu?
Jak można potraktować zwierzę jak zwykłego śmiecia?
— Cześć kochanie.
Powiedziałam i pocałowałam kota w miejsce pomiędzy jego uszami. Usłyszałam mruczenie, a chwilę później zobaczyłam, jak Winnie otwiera delikatnie swoje oko, które otaczała biała łatka. Był najsłodszym stworzeniem, jakiego kiedykolwiek widziałam. I oprócz niego oraz wspomnień, po moim ojcu nie pozostało już nic.
CZYTASZ
Lucky Again
Teen FictionPozwoliłeś mi oddychać i już na zawsze będę za to wdzięczna. Mimo tego, że oddech, który zaczerpnęłam przy tobie był najbardziej raniącym przeżyciem mojego życia. Pierwsza część trylogii "Breathe". © litviant 12/O1/2O23 - W książce mogą pojawić się...