15. Przepraszam.

7.7K 229 196
                                    

Droga do weterynarza dłużyła mi się niemiłosiernie, nie miałam pojęcia, czy spowodowane było to moich ukochanym kotem, który dosłownie umierał mi na rękach, czy tym, że rzeczywiście ten weterynarz był bardzo daleko od domu, który zamieszkiwałam. Kiedy wysiadałam z samochodu miałam wrażenie, że zaraz upadnę. Nogi miałam, jak z waty, moje ręce się trzęsły, a po czole spływał pot. Cholernie się bałam, stresowałam i Bóg wie co jeszcze, bo nie potrafiłam do końca nazwać emocji panujących w moim ciele.  Matka szła przede mną, ale co chwilę odwracała się do tyłu, jakby chciała się upewnić, że wciąż stoję na nogach, a nie leżę na chodniku wraz z kotkiem. 

Po wejściu do gabinetu weterynarza - na co oczywiście musieliśmy poczekać, co spowodowało, że zaczęło mi się robić niedobrze i kręcić się w głowie. Przyjęła nas Pani i w jakiś spsoób poprawiło mi to humor, jeżeli chodziło o jakichkolwiek lekarzy nie ważne, czy specjalizowali się w leczeniu zwierząt lub ludzi to ufałam bardziej płci żeńskiej niż męskiej. 

— Dzień dobry, proszę położyć kotka tutaj. — Powiedziała i pokazała na łóżko stojące na środku pomieszczenia. Podeszła do niego powoli, obserwowałam jej kroki i gładziłam łapkę Winniego. 

Nachyliła się nad moim zwierzęcym przyjacielem i patrząc na niego przez chwilę była już pewna. Nie potrzebowała wiele czasu, by wystawić diagnozę:

— Został otruty. — Nie miałam ani minuty by przyswoić tę informację, aby cokolwiek powiedzieć, zapytać, bo weterynarka od razu zabrała się do działania. — Kot musi pozostać z nami, zrobię co w moich siłach, żeby wrócił do was cały i zdrowy, jednak dobrze byłoby, gdybyście przygotowali się na najgorsze. 

Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Ale jak to? Jak to przygotować się na najgorsze? Jak to musi zostać z nimi? Nie mogę zabrać go do domu? Dopiero był taki zdrowy, szczęśliwy, leżał na moich kolanach mrucząc przyjemnie, a teraz istniało prawdopodobieństwo, że nigdy nie wróci do domu? Nigdy nie zamiauczy tuż przy moich uchu? Nigdy nie przybiegnie do mnie, by się poprzytulać? Nie wysłucha moich problemów, o których nikt inny nie miał pojęcia?

Nie, niemożliwe. 

Uklęknęłam tuż przed meblem, na którym leżał Winnie. Nie było wysokie, więc bez problemu przytuliłam głowę do jego brzucha. Zaczęłam głośno i mocno płakać. Czułam, jak ktoś ciągnie mnie za ramię. Z jednej i z drugiej strony. Ostatni raz w takim stanie byłam w momencie śmierci mojego ojca. 

— Proszę wyjść, musimy zacząć działać, jak najszybciej. Poproszę jeszcze o numery telefonów i adres, bym mogła się z państwem jakkolwiek skontaktować w razie potrzeby. 

Nie chciałam opuścić tamtego miejsca. Chciałam pozostać tam przez cały okres pobytu Winniego. Nie wyobrażałam sobie, jak bardzo musiał się bać, co czuć. Miał w końcu pozostać sam w miejscu, którego nie znał w dodatku z nieznajomymi ludźmi. Poza tym zwierzęta nie były głupie, z pewnością wiedział, że coś było nie tak. 

— Vickey, czas na nas. Chodźmy. — Usłyszałam przy moim prawym uchu szept mamy. 

Zaczęłam kręcić głową. Tak bardzo nie chciałam. W mojej klatce piersiowej czułam nieprzyjemny ścisk, podobnie jak w podbrzuszu. 

— Kocham cię, tak bardzo cię kocham. Dziękuję za wszystko, dasz radę. Musisz z tego wyjść. — Szeptałam do kota. Nie obchodziło mnie, czy dookoła mnie uznają mnie za świrniętą. Chciałam być pewna, że w razie czego powiedziałam Winniemu wszystko co kiedykolwiek chciałam mu powiedzieć. — Kocham cię, kocham cię, kocham cię. 

Otarłam łzy i się podniosłam. Weterynarka posłała mi uśmiech pełen wsparcia i współczucia. Wierzyłam w nią. Wierzyłam w  niego. Nie byłam wierzącą osobą, ale wtedy miałam ochotę się pomodlić. Modlić się do wszystkich możliwych bóstw o to, abym jeszcze raz mogła zobaczyć mojego kota w pełni zdrowia.

Lucky AgainOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz