uwaga: książka przedstawia wiele niezdrowych zachowań i destrukcyjnych postaw. nie zaleca się romantyzowania wydarzeń w tym opowiadaniu. sugeruje się wręcz potępienie bohaterów za pospolitą i (zbyt) często spotykaną przypadłość jaką jest czysty idiotyzm. udanej lektury.
"warszawa" - metro
Szarpię za klamkę ciężkich drzwi i klnę pod nosem, gdy te nie chcą ustąpić. Wiem, że jestem mocno spóźniona, ale nie robi to na mnie wrażenia. Żyję ze sobą zbyt długo, by zaskoczyło mnie, że jestem zdolna zaspać na zajęcia, które zaczynają się o drugiej po południu. Oczywiście sama jestem dla siebie utrudnieniem, ale wszechświat zdecydowanie próbuje dokładać mi przeszkód. Zgubione klucze do mieszkania, ponad kwadrans obsuwy czasowej tramwaju i stłuczony telefon.
- Obawiam się, że musisz pchnąć - słyszę nad uchem z lekka kpiący głos. Zaciskam powieki, gdy uświadamiam sobie, z kim przyszło mi się zderzyć. Wzdycham cicho i przybieram sympatyczny wyraz twarzy, choć wewnątrz palę się ze wstydu. Czy ktoś z góry może nałożyć limit na ilość osobistych porażek na dobę? Błagam, litości!
- Zawsze się mylę - mruczę pod nosem.
- Faktycznie dwa lata studiowania w tym samym miejscu, to za mało czasu, żeby zapamiętać, jak otwiera się drzwi wejściowe - parska, ale w jego głosie nie czuję złośliwości. Chce rozładować atmosferę, a ja to doceniam, mimo że wciąż poczucie zmieszania skręca mój żołądek.
- Pójdę już, jestem spóźniona - speszona próbuję pozbyć się drżącego tonu. - Do kiedyś - dodaję z lekkim uśmiechem, choć biorę pod uwagę, że pewnie wygląda bardziej jak grymas męczeństwa.
- Do kiedyś - uśmiecha się zbyt szeroko zważywszy na panujące między nami stosunki, ale przecież mu tego nie wytknę.
Zostawiam go w tyle i idę szybkim krokiem w kierunku schodów. Liczę, że wykładowca też się spóźnił i zajęcia się dopiero zaczynają. Na piętrze już nie idę, a truchtam, a widząc, że drzwi do sali dopiero się zamykają, piszczę z radości. Ten dzień jednak nie będzie zły do szpiku, myślę. Dopadam do drzwi, w których niemal wpadam na znajomą twarz, którą jest jedną z osób jakkolwiek przeze mnie kojarzonych. Nie bardzo przywiązuje wagę do osób, z którymi studiuję. Jednak uśmiecham się przyjaźnie do dziewczyny, która przepuszcza mnie w drzwiach. Nie rozglądam się szczególnie za miejscem i zajmuję to, które pierwsze rzuca mi się w oczy. Szczęśliwie nie jestem zmuszona się do nikogo dosiadać. Wyjmuję z płóciennej torby notatnik i poobgryzany ołówek. W tej samej chwili czuję wibrację telefonu w kieszeni spodni. Chcę wyciszyć komórkę, ale moją uwagę przykuwa powiadomienie. Jego treść wręcz razi mnie w oczy i pragnę zapaść się pod ziemie, kiedy dociera do mnie, że to niestety nie jest sen. Nerwowo zerkam na profesora, który szuka czegoś w teczce. Korzystam z okazji i wystukuję wiadomość do przyjaciela i niemal nakazuję mu, że musimy spotkać się między wykładami.
I rzeczywiście po dwóch godzinach Filip wyciąga mnie na fajkę przed budynek uczelni. Nie jesteśmy tam jedyni i nawet nie dziwi mnie ten tłum. Żałuję tylko, że Dębicki nie daje się namówić na bardziej ustronne miejsce.
- No mów wreszcie, co się stało - wywraca oczami, gdy próbuję nieumiejętnie odpalić papierosa. Wyrywa mi zapalniczkę i sam odpala używkę spomiędzy moich warg. Zaciągam się i wypuszczam dym, wpatrując się w niego nieco patetycznie. Robię to, by zebrać myśli i wiedzieć od czego zacząć.
- Wpadłam dziś na niego - odchrząkuję i obserwuję jego reakcje.
- Na kogo? Na miłość Boską, czy wyglądam, jakbym miał ochotę na rozwiązywanie zagadek? - woła, podśmiechując się z mojej konsternacji. Wiem, że domyśla się, o kim mowa. Robi to dla chwili satysfakcji.
CZYTASZ
(de)kompozycja || M. Kacperczyk
Fanfictiondekompozycja «zmiana układu składników jakiejś całości lub jej całkowity rozpad»