ROZDZIAŁ CZWARTY,

112 10 1
                                    

Od kilku dni przeklinam siebie i cały swój żałosny żywot za przyjęcie propozycji spotkania z moim ojcem i jego córką. Właściwie przekonuje mnie na to mama, dzwoniąc do mnie któregoś wieczoru i twierdząc, że ojciec brzmi, jakby to było pilne. A moją mocną stroną raczej nie jest asertywność.
Dlatego teraz motam się po kuchni w akcie desperacji, próbując opanować chaos związany z pieczeniem sernika.

Po pierwsze, nigdy w życiu nie piekłam sernika, a po drugie dziś rano zaspałam prawie trzy godziny. W efekcie mam ledwo pół godziny do wyjścia, krzątam się w piżamie i bez makijażu, modląc się o cud.
Próbuje wytuszować rzęsy jedną ręką, drugą mieszając sos malinowy do ciasta. Jednak, gdy słyszę trzaśnięcie drzwi - podskakuję w miejscu. Szczoteczka kłuje mnie boleśnie w oko, a różowoczerwona maź ląduje na blacie.

Będę płakać.
Nawet nie wiem, z którego powodu bardziej.

Minutnik w moim telefonie zaczyna wygrywać irytującą melodyjkę, więc ruszam w stronę piekarnika.
Otwieram drzwiczki. Moje ciało szytwnieje, gdy czuję zapach spalenizny i dostrzegam ciemnoszary dym wydobywający się z kuchenki.
Jak w transie chwytam gołymi rękoma blachę i momentalnie wypuszczam ją z dłoni. Rozlega się hałas.

- Zwariowałaś? - syczy za mną chłopak.

Chwyta mnie mocno za ramiona i prowadzi pod kran. Włącza zimną wodę, a ja wypuszczam oddech.

Sto lat dla pani domu!

- Chyba niewiele da się z tym jeszcze zrobić - mruczy pod nosem, przyglądając się dokładnie kulinarnej porażce.

Prycham na tę uwagę, a on posyła mi coś na rodzaj uśmiechu.

- Nieważne - odpowiadam z rezygnacją i wychodzę.

Decyduję, że obejdę się bez sernika. Zamykam na klucz drzwi do swojej sypialni i szybko zrzucam z siebie, uplamione skladnikami do ciasta, ubrania. Przeciągając bluzę przez głowę słyszę delikatne stukanie.

- No?

- Wychodzisz? - pyta niepewnie.

Marszczę brwi. Nie mamy w zwyczaju interesować się sobą nawzajem. Milczę chwilę zmieszana.

- A co? - odpowiadam, przeczesując energicznie włosy.
Krzywię się, gdy pociągam szczotką boleśnie za kosmyki.
Zapada cisza, która co najmniej mnie niepokoi.
Wrzucam szybko potrzebne rzeczy do płóciennej torby i otwieram drzwi do sypialni. Naprzeciwko stoi oparty o ścianę Maciej i wygląda na przerażonego.

- Zgubiłem klucze - duka niewyraźnie.
Niekontrolowanie uchylam usta zszokowana.

- Co zrobiłeś? - dopytuję, jakby to miało cokolwiek zmienić.

Chłopak spuszcza wzrok na podłogę i zaciska wargi. Biorę głęboki wdech, liczę do trzynastu, próbując przyswoić informację, którą właśnie mnie bombarduje.

- Nie wiem, mam nadzieję, że zostały u Piotrka, ale to nic pewnego i...

- Co to znaczy, że masz nadzieję? Nie zapytałeś go jeszcze? Chryste, na co ty jeszcze czekasz? - wołam zdruzgotana.

Nie mogę znieść lekkości, z którą to mówi. Głupie klucze mogły wpaść w niepowołane ręce, mogła stać się tragedia.
A to wszystko dlatego, że znów był na imprezie i znów przesadził.

- Nie odbiera - wzrusza ramionami. - Nie wściekaj się, to nie moja wina.

- A czyja? - prycham, unosząc brwi.
Nie odpowiada. Jedynie obraca się na pięcie i idzie w stronę kuchni. Niczym obrażony przedszkolak.

(de)kompozycja || M. Kacperczyk Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz