ROZDZIAŁ TRZECI,

135 9 8
                                    

Wyjątkowo trudno jest mi zwlec się z łóżka. Nie, żeby wstawanie rano kiedykolwiek było dla mnie czymś przyjemnym, ale dziś sprawia mi to trudność porównywalną do odmiany czasownika być po niemiecku. Ciężko wzdycham, uświadamiając sobie, że jak na złość przypada dziś poranek spędzony w towarzystwie mojego byłego, który akurat zapragnął wrócić do mieszkania szybciej niż po trzech dniach. Od naszego upokarzającego na każdej płaszczyźnie zerwania w walentynki minęły dwa miesiące. Zaczął się kwiecień, więc moje chęci do życia powoli powracają. Z naciskiem na powoli. Odzyskuję swój charakter, który już nie opiera się na sesjach płaczu, złości i awantur. Zaczynam jeść jak należy i staram się ograniczyć kofeinę. Papierosy mniej, bo nadal Malboro Goldy smakują jak szczęście, którego potrzebuję. Ale kawę i energetyki minimalizuję ze względu na filmik, który obejrzałam na TikToku, siedząc w tramwaju, który ostrzegał, że energetyki mogą doprowadzać do depresji i stanów lękowych. Nie fatygowałam się do sprawdzenia tych informacji, bo to był argument, który skłonił mnie do detoksu. Nie ryzykowałam, żeby się nie zdemotywować.

Z kuchni słyszę, że ktoś trzaska talerzami i już wiem, że niestety nie mam co liczyć na śniadanie w spokoju. Ostatecznie coś nieznanego i bliżej nieokreślonego zmusza mnie do wstania. Może to, że jak nie zaliczę przedmiotu z frekwencji to ojciec przestanie płacić za moje mieszkanie. Idę w stronę łazienki przez korytarz, który wręcz śmierdzi spalenizną i dymem papierosowym. Mdli mnie od tego zapachu. Zaczynam się poważnie zastanawiać, w którym miejscu mojego życia popełniłam błąd, że mojej codzienności tak wiele brakuje do estetyki clean girl, a moje mieszkanie zamiast pachnieć wanilią - jebie fajkami. Przewracam oczami, gdy zapach spalonego jedzenia nabiera intensywności, a do moich uszu docierają przekleństwa. Chcę się rozbudzić, więc obmywam twarz żelem i lodowatą wodą. Po omacku, zaciskając powieki próbuję zgarnąć z wieszaka ręcznik. Moje zdziwienie jest ogromne, kiedy zamiast puszystego materiału wyczuwam czyjś nos.

Ups, trochę niezręcznie.

Nie mogę otworzyć oczu, bo potwornie mnie szczypią przez resztki kosmetyku. Ktoś, a raczej po prostu Maciek, podaje mi ręcznik, a ja z nieopisaną ulgą mogę odzyskać wzrok. Szkoda, że godności człowieka i jakichkolwiek szans na udany dzień już nie. Cóż, nie można mieć wszystkiego.

- Sory, nie wiedziałem, że tu jesteś - mamrocze, drapiąc się po karku.

- Puka się - przewracam oczami i sięgam po szczoteczkę do zębów. - Coś jeszcze?

- Chciałem wziąć prysznic - wzrusza ramionami. Ma coś jeszcze dodać, ale ubiegam go.

- Zajęte. Żegnam - wskazuję dłonią na drzwi. Maciej nawet nie próbuję się wykłócać, zgodnie z prośbą wychodzi. No może bardziej rozkazem.

- I pootwieraj okna, bo w całym domu śmierdzi! - krzyczę jeszcze zza łazienkowych drzwi. Nie odpowiada, ale mogę sobie wyobrazić, że wywraca oczami. Robi tak zawsze, odkąd nie jesteśmy razem, a ja zwracam mu uwagę. Zachowuje się jak dzieciak, nie potrafiąc przyjąć krytyki, jednak oboje wiemy, że jesteśmy do siebie podobni i ja zachowuję się dokładnie tak jak on.

Wybiegam z domu spóźniona i cudem zdążam na autobus. Zresztą jak zawsze. Ostatni raz, kiedy nie byłam spóźniona lub na ostatnią chwilę mógł być w okolicach gimnazjum. Wysiadam na przystanku najbliżej uczelni i szybkim korkiem idę w stronę budynku. W końcu łapie mnie kolka i rezygnuję z tempa. Będąc bliżej ASP zauważam Filipa, który dyskutuje z kimś przez telefon i żywo przy tym gestykuluje. Marszczę brwi, bo chłopak podnosi głos i teraz dobrze go słyszę.

- Dziewczyno to jest pierdolony psychopata - warczy do rozmówcy, a w mojej głowie udaje się połączyć kropki. Sylwia znowu pokłóciła się z Igorem. Wzdycham do siebie i podchodzę do przyjaciela, który zauważa mnie i wita się skinieniem.

(de)kompozycja || M. Kacperczyk Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz