ROZDZIAŁ 1

26 2 3
                                    

GABBY

W Nowym Jorku znów padał deszcz.

Tak jak tamtego dnia.

Ale już nie paraliżował mnie strach. Tym razem twardo wpatrywałam się przez okno w spadające z nieba krople. Nawet one w pewnym momencie zderzały się z szybą, za którą stałam. A później znikały i już ich nie widziałam. Deszcz przypominał mi o bólu, ale dzięki niemu pamiętałam również, że nic nie trwało wiecznie. Niebo sobie chwilę popłakało i przestawało. Zupełnie jak ja kiedyś. Każdy czasami musiał wyrzucić z siebie ten ból. Jednak moich łez świat miał już nigdy nie ujrzeć. Nigdy.

- Gabby – powiedziała cicho Bailey i tym razem nie usłyszałam charakterystycznej wesołości w jej głosie.

Nie odezwałam się, ale drgnęłam. Wciąż nie odrywałam wzroku od kropel deszczu spływających po szybie. Bailey podeszła do mnie od tyłu i objęła mnie ramionami. Jej dotyk nie był dla mnie już straszny. Przyzwyczaiłam się. Chociaż chyba odruchowo dotknęłam blizny na mojej szyi i przejechałam dłonią po jej krawędziach.

- Jesteś pewna, że chcesz znowu uciekać? – spytała cicho.

- Nie uciekam – wymamrotałam. – Wracamy do domu, Bailey.

- Ty wracasz – mruknęła. – Colchester nie jest moim domem. Wiesz, że nie mam już domu.

Gwałtownie odwróciłam się w jej stronę i objęłam ją ramionami. Spojrzałam w lazurowe oczy blondynki, w których ujrzałam jakąś obawę. Jednak ona nie miała czego się bać. To ja wracałam do paszczy lwa. A ona miała mi jedynie towarzyszyć. Bo byłyśmy w tym razem. Miałyśmy siebie.

- Colchester stanie się twoim domem – oznajmiłam twardo, ale po chwili mój głos zmiękł. – W końcu poznasz Chloe. Powiedziałaby ci, że godnie ją zastępujesz.

Bailey się spięła. Nienawidziła, gdy tak mówiłam.

- Nie próbuję zastąpić Chloe – wymamrotała. – Przyjaźnimy się teraz, ale nigdy ci jej nie zastąpię.

- Nie chcę tego – powiedziałam szczerze. – Chloe była promyczkiem, który rozjaśniał mi mroczniejsze dni. Ty jesteś w tym mroku razem ze mną. Nie rozjaśniasz mi drogi, tylko trzymasz za rękę i razem w to wchodzimy.

- Boisz się?

Oczywiście, że tak. Bałam się spotkania z chłopakami, tym bardziej, że nie miałam z nimi żadnego kontaktu przez ostatnie siedem miesięcy. Bałam się spotkania z młodszą siostrą, bo dowiedziałam się, co zrobiła. Chciałam ją zabić. Nie wiedziałam, czy tylko teoretycznie chciałam to zrobić. Nie bałam się jedynie spotkania z mamą. Aurora jako jedyna zachowywała się wobec mnie w porządku. Dawała mi czas, którego potrzebowałam. A dzień po śmierci moich dziadków znalazła się w San Diego. Opowiedziała mi, że rozmawiała z nimi codziennie o mnie. Tamtego dnia nie odebrali, więc się zmartwiła i przyleciała. Tylko ona i Bailey były przy mnie, gdy kogoś potrzebowałam. Poza tym moja mama zraniła mnie raz w życiu – swoim kłamstwem. Jak mogłam jej nie wybaczyć jednego błędu? Aurora ponownie zeszła się z moim ojcem, ale dochowała tajemnicy. Bo nikt w Colchester nie wiedział, że mieszkałam tak blisko nich. Myśleli, że wciąż byłam w San Diego.

- Nie boję się – odpowiedziałam w końcu.

- Nie kłam.

Przewróciłam oczami, bo Bailey czasami zachowywała się, jakby znała mnie na wylot. Dodatkowo obrała sobie rolę mojej starszej, wkurzającej siostry. Chociaż między nami były tylko dwa lata różnicy.

- Po siedmiu latach musisz chociaż trochę się bać – stwierdziła blondynka.

- Po siedmiu latach wiele się zmieniło.

Jak zatrzymać motylaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz