Nie da się nawet opisać, jak bardzo chciałam opuścić natychmiast to miejsce i tych wszystkich ludzi, w których oczach dostrzegłam współczucie i zmartwienie, a zarazem rozbawianie i pogardę. Nie miałam nawet zamiaru myśleć o zaistniej sytuacji, przy nich wszystkich, gdyż w głębi siebie wiedziałam, że zaledwie sekundy dzielą mnie od popłynięcia pierwszych łez nieszczęścia.
Zmierzałam ku wyjściu, aby jak najszybciej opuścić te mury i trafić do swojego pokoju, gdzie nikt nie usłyszy mojego płaczu, ani nie dostrzeże łez. Będąc tuż obok ostatniego zakrętu, dzielącego mnie od głównych drzwi, zachwiałam się i kiedy zdążyłam zdać sobie sprawę z tego, co się właśnie dzieje, poczułam na swoim ciele męskie dłonie, które kurczowo trzymały moją sylwetkę, bym nie upadła. Uniosłam wzrok, by zobaczyć mężczyznę, który uratował mnie przed bliskim spotkaniem z marmurowymi płytkami.
Na moje nieszczęście, był to nikt inny jak James Walker we własnej osobie. Przywódca szkolnej elity, na widok którego dziewczyny niemalże modliły się, by choć na chwilę zwrócił na nie uwagę. Od zawsze był obiektem westchnień wszystkich – z wyjątkiem mnie.
Nasze rodziny od zawsze były nierozłączne. Początkowo każde urodziny, przyjęcia i święta spędzaliśmy razem. Naszą tradycją było przygotowywanie dla siebie własnoręcznie wykonanych upominków. Przeważnie były to urocze kartki ze śmiesznymi życzeniami, które miały w sobie niezliczoną ilość błędów. Nigdy nie zwracaliśmy na te pomyłki uwagi. Liczył się sam gest i pamięć o drugiej osobie. I przede wszystkim świadomość, że te drobne upominki należały tylko do nas. Nikt nie miał do nich dostępu, co czyniło je wyjątkowymi i „naszymi". Ciężko mi sobie wyobrazić, że kiedyś byliśmy „my".
On i ja - najlepsi przyjaciele, którzy w dzieciństwie obiecali sobie przyjaźń, którą nie rozdzieliłaby nawet śmierć. Nie odstępowaliśmy siebie na choćby krok. Wszędzie byliśmy razem - jakby niewidzialna nić złączyła nasze dusze i nie potrafiła ich rozdzielić.
Te kroki z czasem zamieniły się w przepaść, której nie dało się odbudować. Stało się to dopiero w momencie, kiedy James zrozumiał, że nie jesteśmy już małymi dziećmi, a ja nie jestem małą dziewczynką, którą mógłby chronić przed całym złem tego świata.
Nasze rodziny nieodwracalnie się pokłóciły, a ja wraz z moim bratem musieliśmy opuścić rodzinne miasto, gdzie spędziłam dzieciństwo u boku Jamesa.
Ale życie bywa okrutne, a obietnice z dzieciństwa – ulotne jak poranna mgła. Gdzieś w tym chaosie dorastania zgubiliśmy naszą niewidzialną nić, a teraz, patrząc w jego oczy, trudno mi zrozumieć, jak wszystko mogło się tak diametralnie zmienić, przez jedną, niby nic nie znaczącą kłótnie.
Kiedy zdałam sobie sprawę, że tłum ludzi wbija w nasze sylwetki wzrok natychmiast oprzytomniałam. Chciałam stanąć i poprawić sukienkę, która zdecydowanie była w tym momencie za krótka, lecz zdałam sobie sprawę, że chłopak dalej trzyma dłonie wokół mojej tali.
- Emm, mógłbyś mnie puścić? - zapytałam, patrząc prost w jego oczy, od których nie mogłam oderwać wzroku po tylu latach.
- Skąd mogę mieć pewność, że nie upadniesz?
- zapytał pewnym siebie głosem. Nie mogłam uwierzyć, że tak bardzo się on zmienił.- Gdy przestaniesz mnie trzymać, zdasz sobie sprawę, że umiem ustać sama bez niczyjej pomocy. - odpowiedziałam pewniej nie odrywając od niego spojrzenia.
Natychmiastowo po moich słowach zabrał od mojego ciała swoje dłonie. Poczułam lekkie ukłucie w klatce piersiowej, gdy to zrobił. Czyżby po tylu latach brakowało mi jego dotyku? Szybkim ruchem poprawiłam sukienkę i zarzucilam na ramię torebkę, która zdążyła mi się lekko osunąć. Następnie nie odwracając się za siebie, wyszłam ze szkoły i szybkim krokiem udałam się do domu.
CZYTASZ
Engraved love
Teen FictionŻycie Lily Wilson w jednym momencie rozleciało się na miliony maleńkich kawałków. Jej uporządkowane i sprecyzowane życie legło w gruzach. Została upokorzona na oczach wszystkich, widząc swojego chłopaka w ramionach innej dziewczyny. Rozwiązanie był...