/Witam! Druga część rozdziału czwartego dla Was, za dwa tygodnie zacznie się dziać :)/
Zbliżał się już wieczór i jak to bywało w tej okolicy, klientów było coraz mniej. Okazyjnie tylko jakiś samochód parkował pod sklepem i ktoś robił niewielkie zakupy - potrzebował papierosów, skończyła mu się śmietana do ciasta. Nic szczególnego.
Na zewnątrz nadal było gorąco, koło osiemnastej była krótka ulewa, która zaowocowała tym, że w dodatku było parno. Harry dziękował temu, co nad nim czuwało, że w sklepie była przyjemna klimatyzacja. Wystawiał kilka razy twarz prosto na urządzenie, gdy automatyczne drzwi wpuszczały do środka to wilgotne, gorące powietrze.
Miał tylko nadzieje, że nie zaowocuje to anginą lub innym schorzeniem, które uprzykrzyłoby jego życie na tydzień lub dwa. Wypił też sporo wody i czuł, że musi jak najszybciej iść do łazienki. Korzystając z tego, że nie było nikogo w sklepie, szybko wszedł na zaplecze do toalety dla personelu. Poczuł od razu ulgę, gdy załatwił swoją potrzebę i szybko umył ręce.
Wrócił jak najszybciej za ladę dokładnie w momencie, w którym do sklepu wszedł klient.
Gdy tylko Harry go dostrzegł, chciał go przywitać jednak zamarł.
To był ten wredny gbur. A miał być tak piękny dzień.
==========================
Severus szybko otrząsnął się po swoim sklepowym incydencie. Wypocił to podczas intensywnych ćwiczeń i podczas zajęć na uczelni. Prawie współczuł tej bandzie idiotów, inaczej nazywanych studentami.
Niestety, w piątek rozpoczęły się wakacje. Snape miał więc duże ograniczenia związane z wyrzuceniem swoich negatywnych emocji. Czuł się jak dziecko, któremu ktoś zabrał cukierka. I nie, nie było to też tak, że on specjalnie oblewał swoich uczniów. Oni sami na to zasłużyli, myśląc, że bibliografia na początku roku to tylko taki straszak i nie mają obowiązku robić nic, oprócz stawiania się na wykładach i w laboratorium.
W piątek pożegnało się z nim kilku odchodzących studentów, dostał kilka butelek dobrej jakości alkoholu, co sam nakazał studentom, dając im jasno do zrozumienia w poprzednich latach, że kwiaty wylądują w koszu. Podobnie jak wszelkie czekoladki.
Przynajmniej jednego nauczył tej bandy idiotów.
Zdziwił się więc, gdy podeszła do niego dziewczyna z pierwszego roku, która w ręce miała butelkę raczej dobrej brandy. Pierwsze roczniki raczej nie podchodziły do niego nigdy. Rozpoznał dziewczynę, głównie dlatego, że zawsze podczas zajęć w laboratorium męczyła się ze swoimi lokami, przy czym wydawała z siebie raczej zabawne dźwięki.
Była też naprawdę uzdolniona i poważnie podchodziła do nauki. Severus nie lubił uczniów, ale gdyby lubił, musiałby przyznać, że ona do tego grona by się zaliczała. Tymczasem on darzył ją chłodną sympatią.
-Panie Profesorze - powiedziała z uśmiechem i wręczyła mu butelkę - To od całego naszego rocznika – Snape wiedział, że skłamała i prawie docenił to kłamstwo, chciała pewnie by zrobiło mu się miło - Dziękujemy za Pana cierpliwość i od września znów będziemy ciężko pracować.
-Panno Granger, doceniam Pani gest. Liczę jednak, że poziom jaki Pani zaprezentowała w tym roku będzie równie wysoki - powiedział to w pełni świadomie. Chciał, by dziewczyna poczuła więcej pewności siebie. Była jedną z niewielu kobiet na tym kierunku, reszta z nich nawet nie starała się ukrywać, że ich praca nie była samodzielna.
CZYTASZ
i'll be there /snarry/
FanfictionSeverus Snape pochodzi z Wielkiej Brytanii, ale dorastał w USA. Matka umarła, gdy był jeszcze dzieckiem, a despotyczny ojciec zmusił go do ucieczki z domu w wieku nastoletnim. Severus nie był jednak tchórzem, więc skorzystał z okazji i wstąpił do w...