𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 4

6 2 0
                                    

𝐆𝐑𝐀𝐏𝐇𝐈𝐂 𝐃𝐄𝐒𝐈𝐆𝐍
➥ banner:
ZafiraMorgan.

⌜ 𝐂𝐎𝐑𝐑𝐄𝐂𝐓𝐎𝐑 ⌟
➥ corrector:
。Paulina Żydek.

꧁____________________________꧂

𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 4

꧁____________________________꧂

— Przepraszam! — krzyczał Tobio. Szarpał się, ale to nawet do mnie nie dochodziło. Leżałem pod drzewem... Nie mogłem się ruszyć, poparzenia były za duże i zbyt bolesne, żeby chociaż myśleć o ucieczce. Musiałem patrzeć, jak zabierają mi moje przeznaczenie, jak zabierają mi moją Venti.

Ją też to bolało. Robiła wszystko, aby się uwolnić... Widziałem, jak próbuje odlecieć, ziać ogniem, ryczeć, starała się po prostu walczyć o moje życie! Zaopiekować się mną tak, jak ja nią, i uratować mnie od cierpienia. Niestety, ona sama potrzebowała ponownego leczenia. Inne smoki znowu ją raniły. Znowu wyrządziły jej krzywdę w postaci licznych zadrapań, ugryzień czy mocno widocznych złotych siniaków. Ostatecznym ciosem było zarzucenie na jej szyję obroży z dwimerytu, co spowodowało zwolnienie bicia jej serca. Upadła. Upadła pół żywa prosto pod moje nogi i nic nie mogłem z tym zrobić. Ja sam niemal umierałem. Próbowałem uśmiechnąć się pocieszająco, machałem do niej, przecież mieliśmy zobaczyć się po drugiej stronie.

W kłębach dymu i ciemności, która nastała po zaprzestaniu walki ogniem, nie widziałem już niczego. Powieki same mi opadły i nie miałem siły, żeby je podnieść. W głowie odbijały mi się tylko echa błagania Tobia i ostatnie jęki Venti, które słyszałem tuż przed tym, jak ją zabrali. Nie potrafiłem zebrać myśli, wymyślić żadnego planu i nie wiedziałem, czy to przez oparzenia i ból czy przez rozpacz i gniew. Nie chciałem już nic słyszeć, nie chciałem nic czuć, chciałem zasnąć na zawsze. Spotkać się z moją smoczycą po drugiej stronie i żyć szczęśliwym losem.

Niestety, moje przedśmiertne marzenia spotkały się z nieprzyjemną rzeczywistością.

Obudziłem się, a moje oczy zalała fala bieli i błękitu, która wywołał u mnie silne mdłości. Nie czułem swojego ciała, byłem jak sparaliżowany... Bałem się czymkolwiek ruszyć, ale nawet po wielu dotknięciach swojego brzucha nic nie czułem. Światło nadal mnie oślepiało i dopiero po dłuższej chwili mogłem normalnie spojrzeć na otoczenie. Zdążyłem wywnioskować, że byłem w szpitalu i spałem długo. Dosłownie. Za oknem padał śnieg, a w rogu pokoju stała ozdobiona kolorowymi łańcuchami i bombkami choinka. Gdy zaatakowano mnie i Venti był początek jesieni, a teraz widziałem drobne płatki śniegu, które osadzały się na grubych szybach mojej sali.

Postanowiłem zaryzykować i spróbowałem się podnieść. Jednak panika szybko zniweczyła moje plany. Bałem się. Tak cholernie bałem się ruszyć nogą, ręką czy chociażby oczami... To było straszne.

Dopiero po kilku minutach w półleżącej pozycji doszły do mnie wydarzenia sprzed kilku miesięcy. Pamiętałem wszystko jak przez mgłę, a nawet gorzej, bo zaczynałem zapominać niektóre chwile z moim przeznaczeniem. Nic nie miało sensu i nic mi się z niczym nie łączyło. Chwilę z nią przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Szczególnie kiedy doszła do mnie myśl, że może już nie żyć.

Wraz z nowym przypływem motywacji udało mi się usiąść na łóżku szpitalnym i kilkoma ruchami odkryć swoje ciało. Było... Zaszokowało mnie, kiedy zobaczyłem mnóstwo bandaży. Biorąc pod uwagę, jakich obrażeń doznałem, nie było to niczym dziwnym, ale zaskoczyło mnie, że mam obydwie nogi. Zabrzmi to zabawnie, ale nie powinienem ich mieć... Przecież te smoki mi je odgryzły! Biała maź aż się wylewała spod opatrunków. Po zapachu poznałem, że to ten sam środek, który stosowałem na rany po brutalnie wyrwanych rzęsach Venti. Zwykły krem przeciwbólowy, który można było dostać wszędzie.

Smoczy Owoc │ 𝐒𝐓𝐎𝐑𝐘Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz