𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 3

15 2 0
                                    

𝐆𝐑𝐀𝐏𝐇𝐈𝐂 𝐃𝐄𝐒𝐈𝐆𝐍
➥ banner:
ZafiraMorgan.

⌜ 𝐂𝐎𝐑𝐑𝐄𝐂𝐓𝐎𝐑 ⌟
➥ corrector:
。Paulina Żydek.

꧁____________________________꧂

𝐂𝐇𝐀𝐏𝐓𝐄𝐑 3

꧁____________________________꧂

Od tamtego dnia moja rutyna została wzbogacona o kolejne punkty. Rano wychodziłem z akademii i kontrolowałem stan smoczycy. Zmieniałem jej okłady i obserwowałem gojenie się ran. Gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy kilka tygodni temu, była brzydka i obojętna, a jej kolorowe łuski zaczynały czernieć. Z dumą mogłem przyznać, że teraz Venti – bo tak nazwałem smoczycę – wygląda o niebo lepiej. Pewnego dnia, gdy nuciłem piosenkę, smoczyca nagle wydała dziwny pomruk. Trochę mi zajęło, zanim zorientowałem się, że chodzi o słowo „Venti". Spodobało jej się, więc tak zostało. Tak więc Venti miała się coraz lepiej. Przebarwienia powoli znikały i ustępowały miejsca jej naturalnej, pomarańczowej barwie. Drugi kolor był o wiele mniej widoczny. Może turkus ciężej przyswajał dobre zdrowie psychiczne?

Na to odpowiedzi nie miałem, ale cieszyłem się, że powoli stawała na nogi. Nawet udało się jej podnieść! Dzięki temu więcej czasu spędza w pozycji przypominającej warującego psa. Ogromnie cieszyłem się z możliwości opieki nad nią i jednoczesnego spędzania czasu z... naprawdę urokliwym stworzeniem. Na jej widok śmiałem się, a noce spędzone pod wielkim skrzydłem zaliczałem do tych najlepszych.

Wiecie, że Venti miała niedowagę? Nie miałem, skąd wziąć tak dużej porcji surowego mięsa. Przecież nie mogłem pójść do opiekuna stajni z prośbą o kilkadziesiąt kilogramów jedzenia dla smoczycy, o której nikt nie miał pojęcia. Dlatego zacząłem zachęcać ją do polowania. Wyglądałem komicznie, stojąc przed nią i dziwacznie gestykulując. Mówiłem głośno, odgrywałem nawet sceny, które miały ją zainspirować, aż w końcu się udało. Odkryłem, że ta sama poluje na zwierzynę. Po jakimś tygodniu ujrzałem na trawie przed nią krew, która zdecydowanie nie należała do niej. Uważnie ją wtedy obejrzałem, bo przestraszyłem się, że znów jest ranna. Na szczęście, była to tylko krew sarny albo innego zwierzęcia. Na początku jadła mało, zapewne przez ból i brak możliwości swobodnego poruszania się, ale potem... Gdy zaczęła sama chodzić, jej waga zaczęła rosnąć! Powolutku nabierała idealnych kształtów, a nawet urosła o trzydzieści centymetrów.

— Venti! — zawołałem, a gad otworzył oczy i rozprostował skrzydła, tworząc mały wiatr. Odwróciła się w moją stronę, a ja wyciągnąłem rękę i położyłem ją na nozdrzach smoczycy. — Jak się dziś czujesz?

Pomasowałem jej powieki w miejscach, w których powinny być rzęsy. Małe włoski zaczynały już wychodzić, z czego mocno się cieszyłem. Jej łuski, które kiedyś były strasznie szorstkie i matowe, teraz lśniły i delikatnie się zaostrzyły na krawędziach. Gdybym przejechał dłonią „pod włos", z pewnością bym się zranił. Podszedłem do starych oparzeń i ściągnąłem wczorajszą szmatę. Przyjrzałem się jej skórze. Po spotkaniu z płotem nie było śladu, podobnie było z raną po sztylecie.

— Dzisiaj już nie będziemy zakładać okładów, okej? Wygląda na to, że w końcu się zagoiło. — Uśmiechałem się, jednocześnie pakując zużyty materiał do siatki. Musiałem go wyprać i wysuszyć, aby jakkolwiek był zdatny do ponownego wykorzystania. Smoczyca mruknęła w odpowiedzi, przysuwając się bliżej z zabawną iskrą w prawym oku. Oparłem się o nią i masowałem czarne łuski, przymykając powieki.

Po kilku długich minutach poczułem wibrację w kieszeni. Wyciągnąłem telefon i zobaczyłem nowe ogłoszenie. W tym roku kończyłem liceum i miałem pójść na studia, o ile uda mi się przejść rytuał przyjęcia... Kilka dni temu wypełniłem odpowiedni formularz. Venti nie była zachwycona, gdy usłyszała o mojej przyszłej bratniej duszy. Czułem, że nie chciała zostać sama, czułaby się, jakby jej serce pękło. Smoczyca czekała, aż ponownie ją przytulę, ale nie doczekała się tego.

Szybko cmoknąłem ją w pysk i pobiegłem do szkoły. Raz wywróciłem się na schodach. Otrzepałem się, ale szedłem dalej. Motywacja pomieszana ze szczęściem towarzyszyła mi przez całą drogę. Wróciłem do pokoju, gdzie podarłem papier, a na nowej kartce napisałem oświadczenie o nieprzystąpieniu do rytuału przyjęcia. Nie potrzebowałem go. Szczególnie teraz, kiedy miałem pod opieką smoka o strasznej przeszłości. Wiedziałem, że troll nie był mi przeznaczony. Niemożliwym było, aby to był on.

Trzasnąłem drzwiami i pobiegłem do nauczyciela hiszpańskiego. Wpadłem do pomieszczenia i położyłem mu na biurku kartkę, którą przeczytał zaskoczony.

— Nie przystąpisz do rytuału?! — Wstał i z szeroko otwartymi oczami na mnie spojrzał. Chwilę milczał, a ja bez sekundy wahania pokiwałem głową. — Zastanów się jesz...

— Co ty wyrabiasz?! — Usłyszałem dobrze znany mi głos z końca sali.

Odwróciłem się do Tobio i przewróciłem oczami. Naprawdę wolałbym go teraz nie widzieć. Po tym wieczorze, kiedy o nim zapomniałem, robił mi ogromne wyrzuty. Wygarnął mi wszystko, czego we mnie nienawidził i ze łzami w oczach szarpał mnie za ubranie. Wiedziałem, że go zraniłem. Czułem to głęboko w sobie, że po raz kolejny go wystawiłem i wykorzystałem. Od tamtej pory się do siebie nie odzywaliśmy, ja nawet nie chodziłem na zajęcia.

— Nie chodzisz na zajęcia, nie uczysz się i jeszcze rezygnujesz z rytuału?! Do reszty ci odbiło?

— Nie powinno cię to interesować — mruknąłem i zwróciłem się ku nauczycielowi. Ten wrócił na swoje krzesło i z westchnieniem pokiwał głową. Nie rozumiałem, czemu był aż tak zaskoczony. To jakaś nowość?

— Przyjmuję oświadczenie.

— Dziękuję. — Cofnąłem się do drzwi, i nie spoglądając na byłego przyjaciela, opuściłem salę.

Kierowałem się do frontowego wyjścia, by opuścić ten budynek. Nie chciałem tu być. Męczyłem się i odczuwałem straszne duszności, gdy byłem w szkole dłużej, niż powinienem.

Spokojnym, ale radosnym krokiem zmierzałem w swoim kierunku, kiedy ktoś popchnął mnie od tyłu. Udało mi się utrzymać równowagę i odwrócić – zobaczyłem wściekłego Tobiego. Coś do mnie mówił, ale nawet nie próbowałem go zrozumieć. Totalnie się poddałem jemu i jego pięściom, którymi zaczął mnie okładać. Nie chciałem mu oddać, szczególnie że sobie na to zasłużyłem. Leżałem na ziemi, a ten wisiał nade mną i wciąż coś do mnie krzyczał. Kiedy siła uderzeń nie przekraczała wytrzymałości dziecka, otworzyłem oczy. On płakał. Przestał mnie bić i schował się w swoich dłoniach na mojej klatce piersiowej. Wolną ręką objąłem jego kark i mocniej do siebie przycisnąłem.

— Tobio?

— H-hmm? — Podniósł głowę, ukazując mi zasmarkaną twarz. Delikatnie się uśmiechnąłem, pokazując mu, że spływająca krew nie zmieniła moich uczuć. Łzy nadal spływały mu po policzkach, a ja wpatrywałem się w jego lśniące tęczówki.

— Przepraszam.

Cieszyłem się, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Czułem też, że niedługo będę mógł mu powiedzieć o Venti, co potęgowało moją radość.

Smoczy Owoc │ 𝐒𝐓𝐎𝐑𝐘Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz