XIV

566 26 12
                                    

Nie wierzył, nie chciał wierzyć. Śmiał się, ale to wcale nie było zabawne. Co się z nim dzieje?

Śmiał się i nie mógł przestać. To jest szaleństwo. Przy każdym kroku brzęczały łańcuchy, ale to nie przeszkadzało chłopakowi w nerwowym przechadzaniu się po celi.

Czekał na proces. W co on się do jasnej cholery się wpakował. I znowu ten głupi śmiech.

Nie chciał jej zabić, ale co z tego, zabił. Najgorsze było to że nie rozumiał czemu nie czuję się jakoś szczególnie winny. To nawet miłe gdy ciało ofiary słabnie w twoich rękach. Miał kontrolę na którą nie zasłużył, ale nikt nie był w stanie mu jej odebrać.

Ucieczka spędzała sen z powiek czarnowłosego. Musiał uciec. Nie chciał spędzić do żywocia w Azkabanie.

Pomyślał o tamtej dziewczynce, było jej jakoś na E, Ellen? Emily? Nie Eleonor. Beznadziejne imię, skrzywił się. Była siostrą Malfoya, czemu akurat musiał chwycić tego dzieciaka.

Od wczoraj blondyn zaprzątał mu głowę. Dziwnie było zdać sobie sprawę z uczuć do niego po tym wszystkim. Nie chciał ich. Gdyby tylko mógł wyrzucił by tego kreatyna z głowy.

Widział światło zbliżające się do pomieszczenia w którym spędził ostatnie paręnaście godzin dało znak że w końcu jego męczarnia zostanie przerwana. Było taak nudno. Nawet żadnej rozrywki w postaci tortur mu nie zafundowali. Żałosne. Smutne i żałosne.

Cała ta instytucja była smutna i żałosna. Przykuli go do podłogi i myślą że tak po prostu ustąpi. Nie żałował niczego, tak nie pocieszała go myśl że zabił siostrę swojego wroga który musiał mu się spodobać, ale powtórzył by to bez wąchania.

Może i zasługiwał na to głupie więzienie, wiedział o tym. Po tym co zrobił lepiej było dla wszystkich żeby pozostał w izolacji. Momentami chciał walczyć, uciec, choć spróbować, a czasem było mu po prostu wszystko jedno.

Po prostu wszystko jedno, brzmiało tak prosto, a zupełnie nie było. Nagle drzwi celi się otworzyły i staną w nich widocznie nie zadowolony z swojego zadania strażnik.

Rzucił się na niego z zaskoczenia i przygniótł go do ziemi za ręce. Nagle poczuł mocny cios w twarz kiedy próbował wyrwać blond włosemu strażnikowi różdżkę. But mężczyzny wylądował na jego policzku i przygniótł  boleśnie jego twarz do ziemi. Czuł jak z jego łuku brwiowego który mocno uderzył o twardą kamienną posadzkę sączy się krew i brudzi jego czarne i tak nie myte od dobrych paru dni włosy.

Sale rozerwał śmiech. Za dużo ostatnimi czasy się śmiał. Zdecydowanie za dużo. Nic co się działo nie było śmieszne. Wszystko sprawiało mu ból. Przepełniał każdą chwilę jego nędznego życia i nigdy nie chciał odpuścić. Zabijał go od środka, powoli tak żeby nikt nie widział. Wyżarł jego serce, a potem umysł i wszystko co czyniło go Harrym Potterem. Ból zabrał mu duszę.

Nie wiedział po co walczył. Może chciał zakończyć to wszystko na swoich własnych warunkach? Może pragną śmierci idealnej, przy zachodzie słońca skacząc z wieżowca? Na to pytanie nikt nie znał odpowiedzi i nikt nigdy nie miał jej poznać. 

Harry poczuł jak zwycięzca tej małej bitwy podniósł go do pionu i skuł mu ręce kajdankami które wyczarował szybkim machnięcie różdżki. Widział że ten blondwłosy około trzydziestolatek nie ma zamiaru odezwać się do młodocianego przestępcy. Potter szacował swoje szanse na pokonanie mężczyzny, nie musiał dużo nad tym myśleć żeby uznać że nie ma z nim prawie żadnych szans. Był chudszy, niższy i miał skute ręce. 

Poczuł szybkie przeciągnięcie ostrza po twarzy. Najwidoczniej jego oprawca był rozwścieczony, ale spokój na jego twarzy nie dawał tego zauważyć.

Potter spojrzał przed siebie i zauważył mały nożyk z którego kapała jego własna krew. Nagle podniósł ręce uderzając strażnika w szczękę metalowymi kajdankami tak mocno jak umiał, ten zachwiał się do tyłu zaskoczony i upadł na ziemię, a różdżka poturlała się po ziemi. 

Zielonooki przykucną aby ją podnieść, co nie było ławę z uwagi że wciąż miał skute ze sobą ręcę. Szybko rzucił zaklęcie petryfikujące na strażnika który już się zbierał z posadzki, co swoją drogą też nie należało do najłatwiejszych czynności. Mimo wszystko jakim trzeba być debilem, aby skuć mordercy ręce z przodu, a nie z tyłu.

Wyszedł na korytarz jakby nigdy nic, a w jego stronę natychmiast zostało wycelowane paręnaście różdżek. Był debilem jeśli myślał że to będzie takie proste. Rzucił zaklęcie uśmiercające na jedną z pierwszych lepszych osób. Chciał znów to poczuć, tę moc kiedy pozbawia kogoś życia, tę chorą satysfakcję którą zdążył już pokochać.

Nagle mnóstwo kolorowych promieni pomknęło w jego stronę, a Harry bez chwili namysłu położył się na ziemi, aby przeczekać atak aurorów którzy w końcu przestali machać różdżkami na prawo i lewo. Ktoś podźwigną go z ziemi i poprowadził przez ciemny korytarz aż znaleźli się na okrągłej sali z której patrzyło na niego parędziesiąt przerażonych osób. 

Podprowadzili go do krzesła i kazali mu na nim usiąść, kajdanki zniknęły, ale jego ciało oplotły ciężkie magiczne łańcuchy przytwierdzając go do siedzenia.

- Harry James Potter oskarżony o atak na Dracona Lucjusza Malfoya i zabójstwo Eleonor Narcyzy Malfoy przebijając jej tchawicę swoją własną różdżką z pióra feniksa dnia dwudziestego siódmego października  za te czynny grozi mu dożywocie w Azakabanie - donośny magicznie wzmocniony głos ministra magii rozbrzmiał w sali rozpraw.

Być może Potter nie wiedział zbyt dużo o sądownictwie, ale mugolskie rozprawy tak nie wyglądały. W końcu w mugolskich rozprawach miałby prawo do obrony, a tu nikt nawet nie miał zamiaru pozwolić mu się odezwać.

Wypowiedzi światków były jedno znaczne i wiedział że nie ma szans wygrać tej sprawy. Szczerze, zaczynało go to coraz mniej obchodzić. Wszystko wyszło tak żałośnie, miał dziewczynę i przyjaciół, ale oczywiście wszystko popsuł. Chłopiec który przeżył? Raczej chłopiec który zjebał. 

Dla innych był mordercą, kiedyś uważali go za swojego bohatera, a dla siebie był nikim, był martwy, nie mógł nawet powiedzieć że był Harrym, bo już od jakiegoś czasu nawet nim już nie był.

- Potter mnie zaatakował, to prawda, ale miał powód, bo ja też nie jestem bez winy, prześladowałem go, a ostatnio  - Malfoy, zamarł mu głos.

Nie rób tego, nie mów, nie niszcz życia też sobie. To nic nie zmieni i tak Harry był winny.

- Ostatnio? - dopytał minister z zamyśleniem.

Potter chciał zatkać sobie uszy, nie chciał usłyszeć kolejnych słów blondyna, czuł obrzydzenie do samego siebie za każdym razem gdy o tym pomyślał.

- Ja chyba... - powiedział to.

Może żałował? Może chciałby to wszystko cofnąć? Może chciał być szczęśliwy razem z Harrym? Ale co to miało za znaczenie, skoro nie zmienimy przeszłości?

___________________________________________

Nie wiem co o tym myślicie, ale ten ff powoli idzie do końca

Trochę przykro będzie mi go skończy, ale zacznę pisać coś nowego

W mediach mój rysunek (;

Miłego wieczoru

Harry Potter nie tak idealnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz